"W ostatnim czasie nie mieszkał z rodziną". Nowe fakty ws. tragicznej eksplozji w Białymstoku
redakcja naTemat
01 września 2020, 09:27·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 września 2020, 09:27
Podlaska policja to wydarzenie określa mianem tzw. rozszerzonego samobójstwa. W poniedziałek w Białymstoku na osiedlu Dziesięciny w jednorodzinnym domu przy ul. Kasztanowej doszło do eksplozji gazu. Zginęły cztery osoby: 10-letnia dziewczynka, jej rodzice oraz babcia. Popołudniu policja podała, że nie ponieśli oni śmierci w wyniku eksplozji, ale wcześniej. Wybuch miał zaś zatrzeć ślady.
Reklama.
– Trzy ofiary miały na ciele rany cięte i kłute. Na ciele czwartej z ofiar stwierdzono pętlę wisielczą, co wskazuje na samobójstwo – informował w poniedziałek rzecznik podlaskiej policji Tomasz Krupa. Przyznawał, że rodzina miała założoną tzw. Niebieską Kartę, że 47-letni Mariusz K. był znany policji i w przeszłości wielokrotnie groził rodzinie.
Służby wojewódzkie podały, że opieką psychologiczną została objęta 22-letnia starsza córka zmarłej pary. Młoda kobieta nie mieszkała już z rodzicami i babcią.
Jak podaje we wtorek białostocki "Kurier Poranny", powołując się na relacje sąsiadów rodziny z ulicy Kasztanowej, 47-latek w ostatnim czasie nie mieszkał z rodziną. Sasiedzi widzieli go ostatni raz kilka tygodni temu, gdy Mariusz K. został zatrzymany przez policję.
– Wszyscy to wiedzieli. Po tym go już nie widziałem. Dlatego, kiedy usłyszałem o czterech ofiarach zdziwiłem się, bo mieszkały tam trzy osoby: babcia z wnuczką i jej matką – relacjonuje "Kurierowi" mieszkaniec. Przyznaje, że nikt z sąsiadów nie słyszał awantur w tym domu.
Inny z sąsiadów, który dobrze zna 47-latka, mówi gazecie, że Mariusz K. był elektrykiem. W przeszłości prowadził warsztat samochodowy, potem jeździł w firmie kurierskiej. Jego żona była nauczycielką.
Z nieoficjalnych ustaleń wynika, że Mariusz K. od dawna terroryzował swoją rodzinę. Miał też grozić domownikom, że wysadzi ich w powietrze. W trakcie jego kłótni z żoną – 40-letnią Joanną – mieszkająca z małżeństwem 72-letnia matka mężczyzny miała stawać po stronie synowej. Podobnie jak 22-letnia córka pary, której w momencie tragedii nie było w domu.
Sprawę eksplozji badają prokuratura, policja, a także straż pożarna oraz inspekcja budowlana.