Na świat przyszedł w roku 1984 w rodzinie o wielkich tradycjach artystycznych (jest m. in. prawnukiem Stefana Jaracza). W latach 1993-2000 rozbawiał całą Polskę, występując u boku Piotra Fronczewskiego w serialu "Tata, a Marcin powiedział". Dziś porozmawiamy o tym, dlaczego zamiast rozwijać karierę aktorską Mikołaj Radwan postanowił zostać programistą oraz na ile prawdopodobne jest to, że jednak zacznie coraz częściej stawać przed kamerą.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Rozmawiam z człowiekiem, który najpierw był bardzo popularnym aktorem dziecięcym, później został programistą – czy taki właśnie był twój plan na życie?
Zacytuję tekst Jokera z filmu "Mroczny rycerz": "Czy naprawdę wyglądam na kolesia, który ma plan" (śmiech)? Pytanie mnie o takie rzeczy ma średni sens, bo mój pomysł na życie zmieniał się wiele razy i… jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa; nie wiem, co przyniesie przyszłość.
Widzisz, mam trzy wielkie pasje, które staram się jakoś upchnąć w życiu: aktorstwo, komputery i sport, kolejność dowolna. Zaczęło się od tego pierwszego, bo zacząłem grać jako dzieciak. Później, jako nastolatek, zainteresowałem się programowaniem. W końcówce liceum i na początku studiów trenowałem kung-fu, później zająłem się rugby, które uprawiam do dziś.
Gdy nadszedł czas wyboru uczelni, postawiłem na Uniwersytet Warszawski i ukończyłem informatykę. Na trzecim roku kolega namówił mnie, żebym przyszedł do firmy tworzącej aplikacje bankowe. Pracowałem tam do końca studiów, jednak zawsze najbardziej kręciło mnie tworzenie gier komputerowych.
Natomiast aktorstwo zbyt często sprawia, że nie człowiek nie wie, co włożyć do garnka. Często mijają lata bądź wręcz całe dekady, a na horyzoncie nie pojawia się żadna sensowna rola. Artysta miota się pomiędzy kolejnymi castingami, szukając desperacko jakiejkolwiek angażu.
Przypomina mi się sztuka "Rozkłady jazdy" Petra Zelenki, w której pada stwierdzenie: "ktoś musi czytać rozkłady jazdy" – chodzi o tę masę aktorów, którzy zarabiają na kawałek chleba, mówiąc do mikrofonu, o której odjeżdża pociąg albo autobus. No albo wygłaszając słowa: "zapraszamy na degustację pączków w czwartej alejce naszego supermarketu".
Z drugiej strony niewielka część aktorów – może jakieś 5 procent – może doświadczyć prawdziwej klęski urodzaju. Chodzi o totalne zawalenie robotą, które uniemożliwia normalne życie. Pamiętam, jak wyglądało to w przypadku Piotra Fronczewskiego: rano pojawiał się na planie "Tata, a Marcin powiedział", a gdy kończyliśmy, po południu, wybiegał, bo niedługo miał spektakl w teatrze. Przedstawienie kończyło się późnym wieczorem, no kolejnego poranka znów serial; nasz albo inny. No i tak w kółko, czyste wariactwo.
Dziś na co dzień siedzisz przy komputerze, w firmie Techland. Czy to zajęcie nie jest zbyt nudne dla człowieka z artystyczną duszą?
Przecież programowanie to naprawdę ciekawe zajęcie! Wbrew pozorom nie ma tu nudy, niewiele jest rzeczy, które trzeba robić w sposób powtarzalny. Po prostu: jeżeli masz odrobinę oleju w głowie i widzisz, że jakąkolwiek czynność musisz powtarzać w kółko, to… piszesz odpowiedni program, a on wykonuje ją za ciebie. Dzięki temu możesz skupić się na pracy kreatywnej.
W branży growej jest szczególnie fajnie, bo z jednej strony zajmujesz się rozwiązywaniem problemów stricte matematycznych, ale z drugiej działasz w świecie rozrywki. Masz stycznośc z dizajnerami, czyli artystami, no i nieustannie musisz myśleć o dobrej zabawie, czyli czymś, co zainteresuje potencjalnego gracza.
Możesz zdradzić, przy czym bawisz się – tzn. nad czym pracujesz – obecnie?
Techland ma dwa studia zajmujące się tzw. developmentem – większe z nich, działające we Wrocławiu, skupia się na grze "Dying Light 2", ja pracuję w Warszawie, gdzie pracujemy właśnie nad innym tytułem. No ale na razie to wielka tajemnica, niestety nie mogę zdradzić żadnych szczegółów.
A więc może zamiast tego zdradzisz, jak wyglądają szanse na to, że pewnego dnia wyłączysz komputer i wrócisz na dobre do aktorstwa?
Wiesz, w tej chwili robię wszystko, żeby – w jakiejś formie – wrócić do aktorstwa. Nigdy nie powiedziałem mu definitywnego "nie", ale już dawno temu zrozumiałem, że programowanie to zajęcie bardzo stabilne i dobrze płatne. Do tego sprawia mi wielką radość, no a każdemu życzę zarabiania na tym, co się naprawdę kocha.
Tak czy owak w pewnym momencie uznałem, że OK – mogę grać od czasu do czasu, bo przecież bardzo lubię występować, ale nie chcę robić tego na pełny etat, lepiej traktować to wyłącznie jako zabawę, unikając tych minusów, o których przed chwilą powiedziałem.
Był moment, w którym chciałeś jednak podejść do sprawy na poważnie?
Tak, będąc kolesiem przed trzydziestką, poszedłem na zajęcia prowadzone przez panią Justynę Kulczycką przy Teatrze Ochoty. Wkręciłem się w to naprawdę mocno, bo przypomniałem sobie, jak magicznym miejscem jest teatr. Przecież moja mama była suflerką, no a ja kręciłem się za kulisami już jako czterolatek, zagrałem nawet jakąś tam małą rólkę.
W tym samym czasie, parę lat temu, zostałem też zaproszony do Łodzi – grałem w etiudzie filmowej i brałem udział w warsztatach aktorskich prowadzonych przez Jana Jakuba Kolskiego. To wszystko otworzyło mi oczy: po raz pierwszy w życiu ktoś zaczął rozmawiać ze mną o budowaniu roli, kreowaniu jakiejś zupełnie nowej postaci, a nie byciu sobą.
Bo wiesz, zawsze byłem totalnym naturszczykiem. Chodziło tylko o to, żeby stanąć przed kamerą i w miarę sensownie wypowiedzieć kwestie. Tylko tyle. Dopiero niedawno zrozumiałem, że po tych kilkunastu latach – nazwijmy to tak – kariery aktora dziecięcego, mam spore doświadczenie, ale wszystko robię na wyczucie. Ale zbyt wielu rzeczy nie wiem, nie rozumiem.
Efekt jest taki, że dziś chodzę do studia teatralnego, w którym staram się nauczyć aktorstwa "prawdziwego", ambitniejszego. Zresztą w tym i ubiegłym roku zdawałem do szkoły aktorskiej. Na egzaminy poszedłem ot tak dla rozrywki, z nastawieniem: "zobaczymy, jak będzie, a nuż się uda". No ale nie udało się. Trudno ocenić, czy chodziło o to, że jestem za stary, czy może zbyt mało utalentowany. A może kluczowa była mieszanka tych rzeczy? Nie wiem.
Niegdysiejsza popularność może zapewniać, przynajmniej od czasu do czasu, jakieś role?
Wiem, jak dobrze czytają się artykuły z gatunku "co robią gwiazdy sprzed lat", a więc mogłoby się wydawać, że reżyserzy myślą sobie: "wezmę sobie tego Radwana, bo może przyciągnie do kina parę osób, które pamiętają go sprzed lat i chciałyby zobaczyć, jak wygląda dziś". A jednak telefony się nie urywają.
Być może osoby z branży filmowej mają podejście podobne do rekruterów w korporacjach, którzy boją się zbyt dużych dziur w CV? "Hm, no niby fajnie, coś tam kiedyś osiągnął, ale jeżeli później nie pracował w zawodzie przez wiele lat, to coś musi byc nie tak". Nie wiem, tak tylko głośno myślę… Inna sprawa, że najmłodsze pokolenie reżyserów najzwyczajniej w świecie nie pamięta serialu "Tata, a Marcin powiedział".
Jedyny plus: dzięki temu, co robiłem jako dziecko, od wielu lat jestem w dużej agencji aktorskiej, a dostanie się do takiej naprawdę nie jest łatwe. Ról jest znacznie, niż osób chcących grać w filmach czy serialach, tak więc przebiera się w chętnych.
Jakiś czas temu zgłosiłem się i powiedziałem, że chcę odkurzyć swoje portfolio, od czasu do czasu bywam na jakichś castingach. Na razie, w roku 2018, udało się zagrać w filmie "Proceder", później były "Magnezja" i nowy film o rotmistrzu Pileckim, które nie miały jeszcze premiery. Ale to wszystko jedynie epizody, nic poważnego… Nie obiecuję sobie zbyt wiele, bo wiem, że jest wiele osób zdolniejszych, lepiej wykształconych i mających więcej czasu – przecież w tej branży konkurencja jest wręcz gigantyczna.
Czy jako dziecko musiałeś zmagać się z dużą presją? Wiesz, dzieci bywają bardzo brutalne wobec sławnych rówieśników…
Zaliczyłem jakieś sytuacje niefajne, ale nie wydaje mi się, aby było ich bardzo dużo. Może to kwestia tego, że mam tendencję do nierozpamiętywania rzeczy złych, więc być może pewne rzeczy wyparłem z głowy? Ot, czasami zdarzały się jakieś docinki w stylu: "pewnie dostałeś lepszą ocenę, bo nauczyciel zna cię z telewizji".
Chociaż byłem dzieckiem dosyć grzecznym i spokojnym, to gdy już przytrafił mi się jakiś drobny wyskok, z automatu podciągano go pod gwiazdorzenie. Ale zasadniczo nie mam jakiejś traumy i całą tę karierę wspominam miło.
Największym minusem było to, że nieustannie czułem na sobie czyjeś spojrzenia. Tak zresztą jest do dziś, bo co jakiś czas ktoś mnie rozpoznaje, chociaż czasami… nie wie skąd mnie kojarzy. Podchodzi i mówi: "cześć, to ty byłeś na koloniach w Szczebrzeszycach" (śmiech).
Cieszysz się, że w najgorętszym okresie twojej kariery nie było jeszcze mediów społecznościowych i portali plotkarskich, czyli największych rozsadników hejtu?
Rzeczywiście, działała tylko prasa plotkarska, czyli media specjalizujące się w publikowaniu zdjęć gwiazd rozwieszających majtki w ogrodzie, ale na szczęście nie interesowała się mną. Może byłem za młody? Może zbyt mało ciekawy?
Dzisiaj czasami w internecie pojawia się coś tam na mój temat, ale podchodzę do tego na totalnym luzie. Zagram gdzieś, po czym widzę komentarze z gatunku: "Ale z tego Radwana drewno, zero talentu". Śmieję się, i myślę: "nie winię cię, mordo, po obejrzeniu epizodu, w którym zagrałem, mam podobne wnioski".
Wracając jeszcze do tematu mediów – często czułem niesmak, gdy dziennikarze przysyłali tekst do autoryzacji. Mówię im, że moje wypowiedzi są mocno podkoloryzowane, że niewiele w tym wszystkim prawdy, a w odpowiedzi słyszę: "no tak, ale teraz wszystko prezentuje się ciekawiej".
Inna sprawa, że podobnie zachowuje się część aktorów – "ulepszają" scenariusz, zmieniają mocno dialogi i w efekcie pojawia się zupełnie inna treść, zupełnie inna postać, niż w zamyśle twórcy. Mam alergię na rezygnację z prawdy na rzecz tego, aby coś było bardziej interesujące, klikalne.
Poczułem presję… Rozumiem, że jeśli podkoloryzuję twoje wypowiedzi, zhakujesz stronę naTemat.pl i zapodasz jakiegoś wirusa?
Zajmuję się zupełnie innymi rzeczami, więc nie znam sztuczek z "ciemnej strony mocy". Ale jestem pojętny i mógłbym się tego nauczyć, a więc uważaj (śmiech)!