Słynną pasażerką jednego z warszawskich tramwajów, która próbowała się dostać do szpitala na Woli po informacji o infekcji SARS-CoV-2, okazała się 20-latka powracająca z zagranicy. W Niemczech stwierdzono u niej covid-19, a w Polsce służby sanitarne kazały jej odbyć 2-godzinną podróż pociągiem do domu, gdzie mogłaby zarazić swoich rodziców. W akcie desperacji młoda kobieta spróbowała się więc dostać do najbliższego izolatorium. Niestety bezskutecznie.
– To ja jestem pasażerką, która w nocy chciała dostać się do szpitala zakaźnego na Woli. Przepraszam – mail o takiej treści dotarł do redakcji TVN24 po tym jak 28 sierpnia na stołecznym Kercelaku doszło do kuriozalnej sytuacji.
Osoby jadące warszawskim tramwajem nr 27 opuściły pojazd po tym, jak motorniczy zatrzymał się i zapytał, czy ktoś z pasażerów może mieć koronawirusa.
– Ja podniosłam rękę (...) jadę do szpitala zakaźnego. Drzwi były otwarte. Ludzie wstali i wysiedli – wspomina 20-letnia kobieta, która potwierdza, że dzięki szybkim testom na koronawirusa wykonanym za darmo w Niemczech, podczas przesiadki w trakcie zagranicznej podróży, dowiedziała się, że wynik badań jest pozytywny.
Zgodnie z niemieckimi przepisami z dobrowolnych i bezpłatnych testów na covid-19 (na lotniskach, dworcach i pozostałych wyznaczonych punktach) może skorzystać każdy, kto przekroczy granicę tego kraju w ciągu ostatnich 72 godzin.
Dojazd do najbliższego szpitala czy 200 km pociągiem?
Prawdziwy problem dla zakażonej Polki zaczął się dla niej jednak dopiero po powrocie do ojczyzny. Ze względu na to, że informacja o dodatnim wyniku testu na koronawirusa dotarła drogą mailową do niej dopiero wtedy, kiedy była już w Warszawie, młoda kobieta postanowiła niezwłocznie zawiadomić o tym służby sanitarne i poprosić o pomoc.
Obawiała się, że powrót do oddalonego o 200 km domu rodzinnego może być zbyt problematyczny, a na dodatek jej starsi rodzice należą do grupy ryzyka zakażenia i łatwo mogliby się od niej zarazić.
Dowiedziała się, że ma koronawirusa, służby kazały jej wrócić do domu
Kobieta postanowiła wynająć na własny koszt małe studio w stolicy (tylko taka transakcja nie wymagała bezpośredniego spotkania z właścicielem). Po dodzwonieniu się do sanepidu podała dokładne dane o swojej lokalizacji i poprosiła o przewiezienie do najbliższego izolatorium.
Służby sanitarne zignorowały jednak jej prośbę i poleciły, by założyła maseczkę ochronną, wsiadła do pociągu i odbyła ponad 2-godzinną podróż do oddalonego o ponad 200 km domu. Takie rozwiązanie było dla niej nie do przyjęcia.
20-latka nie dała za wygraną i postanowiła zadzwonić na nr 112. Połączono ją z pogotowiem, a po opisaniu całej sytuacji dyspozytor po prostu się z nią rozłączył. Kobieta próbowała się także skontaktować z policją, ale w sumie przez 48 godzin nie uzyskała od nikogo żadnej pomocy.
W akcie desperacji postanowiła więc samodzielnie dostać się do najbliższego szpitala zakaźnego na Woli. Podczas przejazdu tramwajem pracownicy ZTM zostali powiadomieni, że w pojeździe znajduje się osoba zakażona koronawirusem.
Koronawirus w Polsce. Zakażeni nie mogą liczyć na pomoc
Kiedy pozostali pasażerowie opuścili tramwaj, funkcjonariusze pilnowali zakażonej, choć ta wcale nie miała zamiaru nigdzie uciekać. W końcu udało się jej doczekać na karetkę i dostać do szpitala.
Sanepid twierdzi, że przez cały czas próbował zapewnić zakażonej miejsce w jedynym izolatorium na terenie Mazowsza, ale nie miał informacji o tym, że już w sierpniu przestało ono działać. W takiej sytuacji zainfekowanymi powinny się zaopiekować szpitale. Problem jednak w tym, jak tam dotrzeć.
Przez 2 dni zakażonej SARS-CoV-2 nie udało się uzyskać od nikogo pomocy, dlatego musiała poradzić sobie sama.
Służby sanitarne uspokajają, że nie doszło do zagrożenia epidemiologicznego dla osób podróżujących tramwajem z zainfekowaną 20-latką, ponieważ dalsze testy wykazały u niej dwukrotnie wynik ujemny. Ministerstwo Zdrowia ogłosiło zaś nowe ułatwienia dotyczące badań na obecność koronawirusa. Skierowanie na testy będą mogli wystawiać lekarze POZ za pomocą specjalnej aplikacji.