Kryzys nie musi rujnować naszych kieszeni. Wystarczy ruszyć głową, zdobyć nowe umiejętności i dogadać się ze znajomymi. Wzajemne świadczenie usług jest w Polsce coraz bardziej popularne. – Można zaoszczędzić kilkaset złotych miesięcznie – mówi nasza rozmówczyni.
Tak jak różne są metody na odchudzanie, nie ma jednej recepty na walkę z kryzysem. Jedni więcej pracują, inni zaciskają pasa, jeszcze inni zmieniają swoje przyzwyczajenia. Są jednak tacy, którzy, potrafią powiedzieć kryzysowi "nie" i wziąć sprawy we własne ręce. Jak się okazuje, kryzys może pozytywnie wpływać zarówno na nasze samopoczucie, jak i na stan portfela.
W dzisiejszych czasach, gdy każdy musi rozpychać się łokciami, konkurować i walczyć o swoje, zapominamy o tym, że żyjemy w społeczeństwie. Jest ono nie tylko zgrupowaniem indywidualnych jednostek, ale również zbiorem umiejętności, pomysłów i dobrych chęci. Wie o tym pani Helena z Warszawy, która w walce z kryzysem postawiła na więzy koleżeńskie.
– To wyszło bardzo spontanicznie, podczas spotkania przy kawie – wspomina moment, w którym pomysł wykiełkował. Wraz z grupą koleżanek stwierdziła, że warto byłoby zrobić coś dla siebie nawzajem. Każda coś umie, czymś się interesuje, ma swoje hobby. Można by się tym nawzajem dzielić, ciekawie spędzać czas, a nawet zaoszczędzić. – Mamy wykształcenie humanistyczne, które nie daje żadnych konkretnych umiejętności. Pomyślałyśmy zatem, że może warto byłoby pójść na kursy i nauczyć się czegoś bardziej praktycznego – opowiada pani Helena. Tak też się stało.
Po kilku tygodniach okazało się, że grupa przyjaciółek przekształciła się w grupę specjalistek w swoich dziedzinach. – Ja skończyłam kurs dietetyki, bo zawsze się tym interesowałam. Teraz, gdy mam już konkretną wiedzę w tej dziedzinie, układam dla swoich znajomych diety zdrowotne i odchudzające – mówi dumna z siebie pani Helena. Inne koleżanki "założycielki" także ukończyły kursy. Jedna z pań została manikiurzystką. Pomimo iż mogłaby się zajmować tym zawodowo, zadowala ja pomaganie swoim przyjaciołom. Inna z pań od zawsze kochała gotować. Jej umiejętności również okazały się szczególnie przydatne, choć nie ukończyła kursu, gdyż było jej to nie potrzebne. – Zawsze, gdy któraś z nas idzie na imprezę, imieniny, to dzwonimy do niej, by upiekła ze dwa ciasta. To jej smaczny wkład w nasz zespół – mówi pani Helena.
System pomocy to prawdziwa oszczędność
System który wypracowała pani Helena wraz z koleżankami jest ze wszech stron korzystny. Po pierwsze, jest to duża oszczędność pieniędzy. – To daje ogromną satysfakcję. Czerpiemy korzyści z tego, czego postanowiłyśmy się nauczyć. Gdyby to wszystko zliczyć, każda z nas może zaoszczędzić nawet kilkaset złotych miesięcznie. Manikiur, ułożenie diety, pójście do fryzjera, kupno ciasta, które smakuje jak domowe, to już konkretna oszczędność – mówi pani Helena.
Panie nie wydają pieniędzy na mieście, ale jak twierdzą, nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. – Nie przeliczamy tego na pieniądze. Jedna z naszych koleżanek powiedziała, "chciałabym do was dołączyć, ale ja nic nie umiem". Nie o to w tym wszystkim chodzi. Ty zrobisz coś dla mnie, a ja dla ciebie – zauważa pani Helena.
System współpracy daje tym kobietom coś więcej niż oszczędność pieniędzy. – Czujemy, że to konsoliduje więzy społeczne. Daje nam to też poczucie bezpieczeństwa, że w tym kapitalistycznym nastawionym na zyski świecie, nie jesteśmy kompletnie wyalienowane. Nie konkurujemy, a pomagamy sobie – mówi z satysfakcją pani Helena.
Wymiana usług jest dziś normą
– Wszyscy tak robią – mówi mi rozbawiona Julita, właścicielka salonu piękności. Według niej, w naszym społeczeństwie od lat funkcjonuje system wymiany. – Nie ma ludzi, którzy zajmują się wszystkim. Koleżanka jest fryzjerką i strzyże mojego syna i męża. Druga koleżanka daje mi buty ze swojego sklepu, ja zaś robię im sztuczne rzęsy – mówi Julita.
Podobnych systemów pomocy działa w Polsce bardzo wiele. Julita zauważa, że daje coś więcej, niż tylko korzyść ekonomiczną. – Wzajemne pomaganie sobie pozwala na zacieśnianie więzów, a nawet nawiązanie nowych kontaktów. Nigdy nie wiadomo, kiedy ci się to przyda. Robi się to po godzinach, ale kontakty to czasem znacznie więcej niż pieniądze, które zarabia się podczas normalnej, codziennej pracy.
W przeciwieństwie do pani Heleny, Julita wraz koleżankami patrzą na wartość usługi. – Nie jest tak, że za drobną pomoc zaoferuję odchudzanie na maszynach za 200 tysięcy złotych. W takim wypadku daję jednak solidna zniżkę – mówi.
Pomoc wzajemna niezgodna z prawem?
O ile wzajemna pomoc w towarzyskim gronie może budzić jedynie pozytywne emocje, według ekonomisty Andrzeja Sadowskiego, może stać w sprzeczności z polskim prawem. – Z jednej strony, pomocą wzajemną nie powinien się nikt zajmować, bo jest to sprawa relacji czysto ludzkich. Z drugiej jednak strony, praca wykonywana wzajemnie jest świadczeniem usług i powinna być opodatkowana. Mówienie głośno o czymś takim, jest wystawieniem się na celownik urzędników skarbowych – ostrzega ekonomista Centrum im. Adama Smitha.
Według Andrzeja Sadowskiego, polskie prawo należałoby "wyrzucić do kosza". Absurd tych przepisów porównuje do pomysłów ze Szwecji, w której proponowano opodatkować pracę żony na rzecz męża. – Pomysł ten zakładał, że jeśli żona zaceruje swojemu mężowi skarpetki, to świadczy na jego rzecz usługę i powinna zapłacić od tego podatek – mówi Andrzej Sadowski. Ekonomista zauważa, że również polski system podatkowy należy do jednych z najbardziej restrykcyjnych na świecie, a ta sytuacja jest na to najlepszym przykładem. – To próba zniszczenia naturalnych odruchów, jakie mają miejsce między ludźmi. Takim właśnie odruchem jest wzajemna pomoc, jak w przypadku tych pań – podsumowuje Andrzej Sadowski.