"Des" to miniserial, który ogląda się trudno. Nic dziwnego, skoro opowiada o jednym z najsławniejszych brytyjskich seryjnych morderców. Dennis Nilsen zamordował co najmniej 12 chłopców i mężczyzn w latach 1978-1983, ich ciała znieważał i rozczłonkowywał. To serial do głębi mroczny i przerażający, a David Tennant błyszczy w roli potwora w ludzkiej skórze.
Druciane okulary, przeciętna fryzura, lekko ziemista cera, zwykła koszula i ciemne spodnie. Patrząc na zdjęcia Dennisa Nilsena, trudno zgadnąć, że to okrutny i bezwzględny morderca i nekrofil. Wygląda całkowicie zwyczajnie, ot niczym niewyróżniający się facet, szary człowiek. Chociaż jest coś, co go zdradza: oczy. Wzrok Nilsena na zdjęciach zrobionych już po jego zatrzymaniu jest niepokojący, zimny, przeszywający. Mroczny.
Dennis Nilsen to jeden z najsłynniejszych (chociaż to słowo wyjątkowo źle tu pasuje) seryjnych morderców w Wielkiej Brytanii. 37-letni Szkot, mieszkaniec Londynu, pracownik instytucji państwowej ds. zatrudnienia i emerytur, w latach 1978-1983 zamordował co najmniej 12 chłopców i mężczyzn. Ich ciała rozczłonkowywał.
O tym z pozoru przeciętnym potworze opowiada trzyczęściowy miniserial "Des". Uwaga, brytyjska produkcja, którą można oglądać na HBO GO, może przerazić nawet zapalonego miłośnika seriali kryminalnych z gatunku true crime. Bo to serial do bólu mroczny i obrzydliwy, co w tym przypadku jest jego... zaletą.
Dennis Nilsen – cichy morderca z Londynu
Już sam początek serialu mrozi krew w żyłach. Policja otrzymuje zgłoszenia od lokatorów kilku mieszkań w północnym Londynie: ich rury są zapchane przez coś, co wygląda na... ludzkie zwłoki. Przerażające odkrycie prowadzi do jednego z mieszkańców, Dennisa Nilsena, pseudonim Des – uprzejmego, dobrze wychowanego, cichego sąsiada.
Mieszkanie Nilsena, który zostaje aresztowany 9 lutego 1983 roku, dosłownie tonie w smrodzie rozkładających się szczątek. – Gdzie jest reszta ciała? – pyta Nilsena zdruzgotany detektyw Peter Jay. – W szafie – odpowiada grzecznie 37-latek, który nie stawia się policjantom, pozwala się aresztować i bez problemu do wszystkiego się przyznaje.
Morderca nie owija w bawełnę również w kwestii ilości swoich ofiar. – Dwanaście, piętnaście? Straciłem rachubę – mówi jak gdyby nigdy nic. Ich imion i nazwisk nie pamięta. To dla niego "nikt" – bezdomni młodzi mężczyźni, homoseksualiści, często narkomani, którzy przyjmują zaproszenie do mieszkania Nilsena skuszeni ofertą noclegu, jedzenia czy alkoholu. Zupełnie przypadkowe ofiary, które nie zasłużyły na swój los, bo nikt na niego przecież nie zasługuje. Najmłodsza miała 14 lat.
Dennis Nilsen dusił lub topił swoje ofiary. Na tym nie poprzestawał. Szkot mył ich ciała, ubierał je, sadzał w fotelach i ucinał sobie z nimi pogawędki. Potem rozczłonkowywał szczątki zabitych przez siebie nastolatków i mężczyzn, a części ich ciała palił lub spuszczał w toalecie. Stąd zapchane rury.
Polowanie na ofiary
"Des" jest podzielony na trzy części. Pierwszy odcinek to areszt Nilsena, drugi – śledztwo, trzeci – proces i wyrok. Serial unika taniej sensacji – scenarzyści Luke Neal i Kelly Jones oraz reżyser Lewis Arnold dobrze wiedzą, że tutaj po prostu jej nie potrzeba. Zbędne są sensacyjne flashabcki czy sceny akcji, gdy oglądasz serial o mordercy pokroju Nilsena.
Brytyjska produkcja bardziej, niż na drastycznych detalach zabójstw popełnionych przez Szkota, skupia się na czymś zupełnie innym. Zadaje pytania, dlaczego ten zwykły człowiek dopuścił się takich okropieństw, pokazuje jego samotne, spartańskie życie, próbuje rozszyfrować jego narcystyczną i psychopatyczną naturę. Oprócz tego umiejętnie śledzi śledztwo i skupia się na policjantach, którzy nie kryją swojego obrzydzenia i strachu, ale muszą żmudnie odszukiwać tożsamość ofiar.
Jednocześnie "Des" wchodzi jeszcze głębiej. Krytykuje (bez zbędnego moralizatorstwa) media, które skupiały się jedynie na makabrycznych szczegółach i były do bólu homofobiczne zarówno wobec Nilsena (skandaliczna narracja w stylu: "był homoseksualistą i zabił, bo homoseksualiści są z gruntu źli"), jak i ofiar. Ujawnia bezbronność tych ostatnich, ich pragnienie bycia zauważonymi i "zaopiekowanymi", co Nilsen bezlitośnie wykorzystywał.
Ale serial zahacza też o polityczne i finansowe aspekty morderstw Nilsena i całego śledztwa. Jego zbrodnie przypadają na początek rządów brytyjskiej premierki Margaret Thatcher, które upłynęły m.in. po znakiem rekordowo wysokiej bezdomności w Anglii we wczesnych latach osiemdziesiątych. Młodzi mężczyźni, często homoseksualiści odrzuceni przez rodziny, niemogący znaleźć pracy, uzależnieni, żyli na ulicach jak cienie. Kiedy znikali, nikt się nimi nie przejmował, co dla Nilsena było sytuacją idealną.
Z kolei aspekt finansowy procesu oburza jeszcze bardziej. Podczas gdy Dennis Nilsen zamordował 12-15 osób, został oskarżony o zabójstwo jedynie sześciu z nich. Jak wyjaśnia to "Des", służby nie chciały otwierać szerszego śledztwa, żeby uniknąć zbyt wysokich kosztów całej operacji.
"Des" nie ucieka od mroku
To wszystko sprawia, że "Des" to serial tak mroczny, że mrok można kroić tu nożem. Smród rozkładających się ciał, spartańskie mieszkanie Nilsena, obskurny areszt, zmęczeni życiem policjanci, bezdomne ofiary... To miniserial tak makabryczny w swojej atmosferze, jak... zbrodnie Nillsena w ich okrucieństwie.
Lepszej pochwały twórcy "Desa" nie mogliby sobie zresztą marzyć. Zbrodnią (sic!) byłoby przedstawienie takiej historii w sposób "łatwy i przyjemny". Widz nie znajdzie więc w tym serialu efekciarstwa, tandety czy zbędnej makabry, która ma jedynie szokować. To nie laurka pod adresem Nilsena czy łzawa historia jego ofiar, ale wyważona opowieść o przerażającym psychopacie, którego osobowość z jednej strony odstrasza, a z drugiej przyciąga. Bo jak mówi sam Nilsen w serialu, "ludzie kochają makabrę".
Jednak "Des" nie byłby tak znakomity, gdyby nie absolutnie doskonała rola Davida Tennanta, jednego ze zdolniejszych brytyjskich aktorów, gwiazdy seriali "Doktor Who", "Broadchurch", "Dobry omen" czy Jessica Jones". Tennant – nie dość, że wygląda zupełnie jak Dennis Nilsen – to jest w swojej roli perfekcyjny: stonowany, rozsądny, narcystyczny, arogancki. Z jednej strony tłumiący swoją seksualną tożsamość, a z drugiej dumny ze swoich okrucieństw.
Świetni są również Daniel Mays i Jason Watkins. Ten pierwszy gra Petera Jaya, detektywa, którego śledztwo w sprawie Nilsena łamie emocjonalnie, niszczy psychicznie i coraz bardziej ciągnie w dół. Z kolei Watkins to biograf Brian Masters, który chce spisać historię Nilsena i nie ukrywa tłumionej fascynacji jego osobowością oraz zbrodniami. To trio prowadzone przez genialnego Tennanta to prawdziwie aktorski popis.
Największa wada "Desa"? Taka sama jak większości seriali oraz filmów poświęconych słynnym mordercom. Nasza fascynacja Nilsenem – podobnie jak w przypadku Mastersa – będzie rosła z minuty na minutę, aż w końcu złapiemy się na tym, że bardziej analizujemy jego koszmarne czyny i ekscytujemy się jego osobowością, niż myślimy o ofiarach. W końcu my, ludzie, lubimy makabrę.