Patti Smith i Robert Mapplethorpe. Ona zostanie poetką, gwiazdą rocka, ikoną undergroundu. On będzie sławnym fotografem, osobowością nowojorskiej bohemy i gejowską ikoną. Zanim jednak to się stanie – są "tylko dzieciakami", niewinnymi i entuzjastycznymi. Zakochanymi w sobie, w sztuce i Nowym Jorku. Po ponad dwudziestu latach od śmierci swojego wieloletniego przyjaciela, Patti spisała historię tamtych lat i ich miłości. "Poniedziałkowe dzieci" stały się bestsellerem.
Patti mieszkała w łazience na zapleczu księgarni, za której kontuarem pracowała. Czytała Verlaine'a, Baudelaire'a, Nervala, Whitmana, Blake'a, a przede wszystkim Rimbauda. Pokochała go przez Modgilianiego, którego malarstwem zachwycała się jeszcze jako nastolatka, a ten zaczytywał się w jego poezji. Potem w jednym z tomików zobaczyła zdjęcie Rimbaud i pomyślała, że wygląda zupełnie jak Bob Dylan. Tak poeta francuskiej dekadencji znalazł dożywotnie miejsce w sercu młodej uciekinierki, która wyjechała z rodzinnej Philadephii do Nowego Jorku tylko z kilkoma dolarami na bilet i chciała zostać artystką. Jeszcze nie wiedziała jaką, ale przeczuwała, że chodzi bardziej o pewną filozofię życia, czy mówiąc prościej – o lifestyle niż decydowanie się na konkretną dziedzinę.
Robert, nie Bob
Pieniądze, które zarabiała, ledwo wystarczały jej na życie i często bywała głodna. Kiedy więc jeden z klientów księgarni zaproponował jej, że zabierze ją na kolację, niewiele myśląc, wyraziła zgodę. Dopiero, kiedy siedziała już z nim przy stoliku w rejonie miasta, którego nie znała, uświadomiła sobie, że jest zdana na łaskę tego nieznajomego i przeraziła się, kiedy zaproponował, że zawsze może spać u niego. Wtedy jednak przyszedł niespodziewany ratunek. Przed oczyma ujrzała nagle przystojnego, zgrabnego chłopaka o burzy kręconych włosów. Widziała już go wcześniej w księgarni. Podeszła do niego i konfidencjonalnym szeptem spytała: – Będziesz udawał mojego chłopaka? – Jasne, odparł. A do swojego adoratora powiedziała: – Mój chłopak wkurzył się, że poszłam z tobą coś zjeść. I zaraz do "chłopaka"– Uciekamy. On chwycił ją za rękę i pobiegli przez ulice Nowego Jorku. Kiedy się zatrzymali, powiedziała: —Mam na imię Patti. On: – Jestem Bob. W ogóle nie jesteś Bobem – skrzywiła się Patti – Będziesz teraz Robertem.
Lato, kiedy umarł Coltrane
Tak zaczęła się znajomość Patti Smith, później piosenkarki, gwiazdy rocka i ikony undergroundu oraz Roberta Mapplethorpe'a, później sławnego fotografa i tragicznie zmarłej na AIDS ikony nowojorskiej bohemy. Kiedy się poznali, mieli jednak dopiero 20 lat, kilka groszy przy duszy, wielkie marzenia i niewiele realnych perspektyw. Jak pisze Patti: "to było lato, kiedy umarł Coltrane, w radiu zabrzmiał Crystal Ship. Jimi Hendrix podpalił swoją gitarę, lato miłości". Zamieszkali razem. Najpierw w niewielkim mieszkanku Roberta, a potem w legendarnym Chelsea Hotel.
Chociaż zawsze brakowało im na jedzenie, często sprawiali sobie niewielkie przyjemności takie jak kupowanie wielkich, słodkich ciastek, którymi najadali się na cały dzień i włóczyli po mieście w ulubionych ciuchach: Patti w beatnikowych sandałach i zeszmaconych chustach, a Robert w koralikach i serdaku narzuconym na obnażony tors. Siadali na fontannie i patrzyli na przechodniów. Kiedyś podsłuchali jak starsze małżeństwo komentuje ich wygląd. – Zrób im zdjęcie! sugerowała kobieta – to chyba artyści. – Chodźże – odprarł mężczyzna – to zwykłe dzieciaki.
"Zwykłe dzieciaki" – "Just Kids", bo tak nazywa się w oryginale książka, którą Patti Smith napisała o Robercie, o sobie i ich związku. Robert umarł w 1989 roku. "Just Kids" zostały wydane w 2010. Patti potrzebowała wielu lat, żeby być w stanie opowiedzieć historię swojego życia z Robertem, który prosił ją o to w ich ostatniej rozmowie. Był pewien, że nikt nie opisze tych lat tak dobrze, jak ona. W tamtym czasie często powtarzał: – Nikt nie patrzy tak jak my, Patti. I rzeczywiście nikt nigdy nie był w stanie włamać się do ich świata. Byli jak bliźniacy.
"Poniedziałkowe dzieci", jak informuje polski tytuł, urodzeni w pierwszy dzień tygodnia, w odstępie dwóch miesięcy od siebie w 1946 roku. Oboje z katolickich rodzin, oboje piękni, ale w nieoczywisty, lekko niepokojący, androgyniczny sposób, jakby chceli się nawet swoimi płciami wychylić ku sobie, zbliżyć do siebie. Kiedy chodzili na wystawy, to zawsze pojedynczo, bo nie stać ich było na dwa bilety. Jedno opowiadało drugiemu, co widziało. Patty jednak wolała patrzec przez okno galerii na Roberta jak pali papierosa niż na obrazy w środku. Czasem chodzili do kina. Szczególnie podobał im się film o "Bonny i Clyde" Robert powtarzał jego tagline: "Są młodzi. Są zakochani. Rabują banki." Oboje byli i pozostali romantyczni. Dzisiaj pewnie powiedzielibyśmy nawet – pretensjonalni. Zakochani w dekadencji przełomu wieków, mówiący o komunii dusz, podchodzący bez dystansu i bez ironii do sztuki i powołania artysty.
Alicja w Nowym Jorku
Patti zamknięta w sobie, wiecznie czytająca, zamyślona. Robert poszukujący, trawiony gorączką, otwarty na eksperymenty. Wpadli w Nowy Jork jak Alicja z Krainy Czarów do króliczej nory. Poznali wszystkich: w barze Chelsea Hotel siadywał Jimi Hendrix, Grace Slick, Bobby Neurith, w odwiedziny przychodziła świta Andy'ego Warhola, Diane Arbus. Janis Joplin upijała się gdzieś na piętrze. To samo bohermiarskie towarzystwo bywało na przyjęciach, które urządzali mecanasi sztuki i lokalni ekscentrycy. Nowy Jork pulsował energią, a w "modnych" miejscach mieszali się ze sobą gwiazdy rocka, poeci, niedoszli aktorzy, modele i modelki, artyści, transwestyci, prostytutki i drobni złodzieje. Świat jak z Jeana Geneta. Tego wszystkiego doświadczali oboje, jednak czuli, że ich związkowi czegoś brakuje. Patti znajdowała więc innych mężczyzn. Innych mężczyzn znajdował również Robert, który coraz odważniej przyznawał się przed sobą do swojego homoseksualizmu. To nie przeszkadzało mu jednak utrzymywać namiętnego związku z Patti.
Odkrywał też mroczną część swojej natury, swoją fascynację okultyzmem, BDSM, ale także umiłowanie do rzeczy kruchych, delikatnych, do światła. Nazywał Patti swoją "China", "Porcelaną". Ona mówiła do niego "Blue", bo zawsze, jak się podpisywał, na końcu swojego imienia z literki "t" rysował niebieską gwiazdkę. Ona także prowadziła swoje poszukiwania. Ścięła włosy, które kojarzyły się jej z folkową piosenkarką Joan Baez wzorując się na uczesaniu Keitha Richardsa, porzuciła hipisowskie ciuchy i zaczęła ubierać się w męskie koszule, dżinsy i wymięte marynarki. Allen Ginsberg, kiedy poznali się w lobby Chelsea Hotel, zaczął ją podrywać, bo wziął ją za pięknego chłopca.
Muza
To dzięki Patti Mapplethorpe zaczął robić pierwsze zdjęcia. Były to jej portrety. To Robert jest autorem jednej z najsłynniejszych okładek w historii muzyki, okładki do jej debiutanckiego albumu, "Horses". Pozuje w białej koszuli, z marynarką zarzuconą na ramię, dumna i delikatna jednocześnie. Zdaniem Gabriele Paglii, sławnej feministycznej teoretyczki, to jedno z najlepszych zdjęć, jakie kiedykolwiek zrobiono kobiecie. Patti mówiła, że dla niej to zdjęcie jest portretem podwójnym: jej i Roberta. Ona była jego muzą, on ćwiczył na niej pewność siebie. Ona od dziecka wyobrażała sobie, że ktoś na nią patrzy. On uczył się patrzeć – od niewyraźnych mgławicowych rysunków podróżował w kierunku fotografii, ciała i przedmiotu w świetle. O wyraźnych konturach, sensualnych, posągowych. Okładka "Horses" zapowiada klimat wszystkich jego przyszłych zdjęć.
Dzikie liście
Kiedy fotograficzna kariera Roberta i wokalna kariera Patti zaczęły się rozwijać, ich kontakt nieco się rozluźnił. Oboje też zakochali się w kimś innym i nadali swojemu życiu po raz pierwszy odwrotne wektory. Przez wiele lat nie kontaktowali się ze sobą. Kiedy jednak, również na AIDS, zmarł wieloletni partner Roberta, to właśnie Patti napisała dla niego piosenkę na pogrzeb i to Patti wspierała potem osamotnionego Roberta w ostatnich latach jego choroby.
Kiedy zmarł, napisała dla niego piosenkę, "Wild Leaves". "Duchy wspomniane, mity odebrane, wszystko co przeszliśmy, kolory zachłanne, drzwi każdej otchłani, historie wysnute, na ziemię spadają dzikie, dzikie liście".
Spowiedź z nostalgii
"Poniedziałkowe dzieci" to nie jest zwykła biografia. To list miłosny, to pieśń pożegnalna, nekrolog, elegia, ballada, której rytm wyznaczają kolejne śmierci, te prywatne i tych publiczne. Nowy Jork jest równie piękny, co zabójczy. Epoka kontrkultury daje więcej sztuki niż kiedykolwiek przedtem, ale też zabiera więcej artystów, niż kiedykolwiek przedtem: Coltrane, Joplin, Lady Day, Hendrix, Morrison.
Napisana jest w stylu zupełnie niedzisiejszym, staroświeckim, dekoracyjnym i czułym. Słowa Patti oddychają jej ulubioną francuską poezją, ale też punkrockową energią, subtelnym poczuciem humoru i ukochaniem detalu. Pamięta wszystko. Ta książka to spowiedź z nostalgii i zaklęcie, które ma przywrócić chociaż na chwilę przeszłość do życia.
Kiedy rzeczy osobiste Roberta po jego śmierci były wyprzedawane na aukcji w Christies Patti najbardziej bolał fakt, że rozpierzchną się rzeczy, których on dotykał. Jej książka jest próbą ich odzyskania, odzyskania jego bliskości w nie wpisanej, dotknięcia jego samego. Jeśli pamięć mogłaby dotykać, to Patti pisząc "Just Kids" dotknęła Roberta w zaświatach. Może nie od rzeczy Salvador dali nazwał ją kiedyś gotyckim krukiem. Robert jednak wolał w niej widzieć gołębicę: tak jak sportretował ją na okładce albumu "Wave".
Just Kids
Ta książka to portret podwójny, w którym mieszają się dwie energie: trochę Roberta, trochę Patti, ich opowieści splatają się nierozdzielnie i cudownie wpisują w inne nowojorskie historie. W Nowy Jork, którego już nie ma. Dzisiaj Patii i Robert na pewno zostaliby uznani za pretensjonalnych hipsterów, którzy dziwnie się ubierają i deklamują wiersze. Dzisiaj taka postawa wydaje się "licealna", "dziecinna" właśnie. Dzisiaj modnie jest mieć kasę, ironię na zawołanie i dystans. Bieda, pasja i naiwna wiara w ideały jest bardzo passe. Przy okazji jednego ze swoich spotkań przy promocji książki Patti martwiła się: "Mam nadzieje, że dzisiejsze pokolenie będzie potrafiło znaleźć drogę w tym nadmiarze wszystkiego. Bo może jest teraz wiele perspektyw, ale zdecydowanie za mało marzeń".