Formalnie nie istnieje, nie uznaje go żadne państwo świata. Ale ma swoje władze, stolicę, nawet telefonię komórkową, a biura podróży, również z Polski, organizują do niego wyprawy. Górski Karabach, gdzie znów zaczęły się działania wojenne, od lat fascynuje ludzi. Jak tam się żyje?
Górski Karabach to swoisty fenomen. Państwo, które posiada wszystkie instytucje władzy, ma swojego prezydenta i Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a także terytorium, na które można wjechać z wizą, ale nikt na świecie go nie uznaje. I wciąż jest źródłem konfliktów między dwoma państwami.
Armenia i Azerbejdżan od lat toczą o niego terytorialny spór. Za czasów ZSRR teren ten należał do Azerskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, po upadku ZSRR znalazł się w granicach Azerbejdżanu.
Na przełomie lat 80. i 90. oba kraje stoczyły o niego krwawą wojnę, która zakończyła się przejęciem regionu przez Armenię, a 6 stycznia 1992 roku Górski Karabach proklamował powstanie niepodległego państwa. Azerbejdżan nigdy nie pogodził się z utrata terytorium.
Konflikt na linii Armenia-Azerbejdżan co jakiś czas odżywa, dochodzi do nowych walk, czego właśnie jesteśmy świadkami.
– W Azerbejdżanie propagandowo żyją tematem Karabachu. Cała nowa generacja wyrastała w nienawiści do Ormian, którzy go przejęli. W lipcu w Baku była duża demonstracja, podczas której nawoływano do wojny – mówi naTemat Roman Stanek, który nie raz był w Górskim Karabachu. Od lat jest obserwatorem OBWE podczas wyborów w tej części świata i założycielem biura Barents, które organizuje tam wycieczki.
Jak żyje się w ten malutkiej enklawie, uważanej za tykająca bombę na Kaukazie?
Jaki jest Górski Karabach
Górski Karabach, inaczej Republika Arcach, znajduje się w tzw. Kaukazie Południowym i zajmuje powierzchnię ok. 4,5 tys. metrów kwadratowych. Od maja 2020 roku prezydentem jest Arayik Harutyunyan.
Krajobrazowo i zabytkowo region jest przepiękny i każdy, kto tam był, to potwierdzi. Tak samo jak to, że mieszkańcy są bardzo mili, przyjaźni i gościnni. "Czuliśmy się tam bardzo bezpiecznie. Ani na chwilę nie mieliśmy wrażenia, coś mogłoby nam grozić" - czytamy na blogu zplecakiem.pl relację z wyprawy.
"Podczas naszego kilkudniowego pobytu tam, nie zdarzyło się jednak nic, co zachwiałoby nasze poczucie bezpieczeństwa" - to relacja z innej wyprawy na szerokadroga.pl.
Większość mieszkańców to chrześcijańscy Ormianie. – Przestępczość jest praktycznie zerowa. Mieszkańcy są też bardzo religijni. W Karabachu są bardzo stare cerkwie z IX wieku. Oni nawet mówią : Patrzcie, to są bardzo stare kościoły. One są nasze. Azerbejdżan nawet jeszcze nie istniał, my tu byliśmy pierwsi – mówi Roman Stanek.
Trzy lata temu Biełsat TV opisywał w reportażu, że tam praktycznie nie ma korupcji i biurokracji. "Sekret jest prosty: numer komórki premiera znany jest wszystkim Karabachom, tak jak i jego chęci, by pomóc wszystkim obywatelom. Mówią, że ten numer można wykręcić, gdy pojawiają się jakiekolwiek problemy z urzędnikami" – twierdził.
Górski Karabach uzależniony od Armenii
Region zamieszkuje zaledwie ok. 150 tys. ludzi. To nawet nie tylu mieszkańców, ilu liczy Toruń czy Kielce.
– To biedny region, na takim samym poziomie jak cała Armenia. Kto może wyjeżdża stąd. Najpierw do Erywania, a stamtąd do Rosji lub do Europy. Karabach jest zresztą bardzo do Armenii zależny. Ten związek jest bardzo duży i widać go wszędzie. W Karabachu mieszka tak mało ludzi, że państwo nie mogłoby funkcjonować, bez wsparcia Armenii – opowiada nasz rozmówca.
Wszystko, jak mówi, pochodzi stamtąd. – 99 proc. produktów pochodzi z Armenii. To, co tam jest w sklepach, znajduje się również w Armenii. Dzieci w szkołach uczą się po ormiańsku. Waluta jest ormiańska. Służba zdrowia jest ograniczona. Jeśli stanie się coś poważniejszego, trzeba jechać do Armenii. Na ulicach stolicy widać ormiańskie wojsko. Każdy Ormianin, który idzie do armii, jedzie na służbę do Karabachu. Muszą znać ten teren na wypadek konfliktu – opowiada Roman Stanek.
Można wjechać tylko przez Armenię
Karabach niemal otoczony jest przez Azerbejdżan. – Oprócz jednego miejsca, gdzie graniczy z Armenią. Tylko tędy można wjechać do Karabachu. To jedyna droga. Nie ma innej możliwości. W Karabachu nie ma lotniska cywilnego – podkreśla rozmówca.
Tak naprawdę liczy się jedynie 50-tysięczna stolica Stepanakert, miasto Şuşa oraz kilka większych wiosek.
Wszędzie widać ślady po wojnie, podobno widok czołgów nie należy do rzadkości, słychać o rozminowywaniu terenów przy granicy z Azerbejdżanem. Do dziś całkowicie zrujnowane jest miasto Ağdam.
A oto symbol Karabachu. Monument "Jesteśmy naszymi górami”, który stoi na wzgórzu pod stolicą:
Z czego żyją ludzie? "Absolutna większość ludności zatrudniona jest w budżetówce, armii, branży budowlanej i rolnictwie, bo innej pracy zwyczajnie tam nie ma. Co roku Armenia daje Karabachowi międzypaństwowy kredyt, który jest podstawą budżetu nieuznawanego kraju" - opisywał w reportażu Biełsat TV.
– To standard postradziecki. Kombinacja kilku czytników: dodatkowa praca, przychód z zagranicy od rodziny, własny ogródek i działka oraz mały zasiłek otrzymywany z tego powodu, że to Karabach. Największym pracodawcą jest rosyjska firma, która wydobywa metale szlachetne. Były też próby otwarcia ruchu turystycznego. Jest sieć hoteli. W Karabachu mają swoje wino oraz bardzo dobre produkty lokalne – opowiada nasz rozmówca.
Z jego biurem do Karabachu wyjeżdża rocznie kilkudziesięciu Polaków. A jest ich w Polsce więcej.
– Azerbejdżan zrobił czarną listę osób, które były w Górskim Karabachu i nie mogą wjechać na jego terytorium. My też dostaliśmy groźbę z ambasady Azerbejdżanu, że robimy tam wycieczki, a nie powinniśmy, bo to okupowanie miejsce. Ale nic potem z tych gróźb nie wyszło. Do tej pory było tam bezpiecznie – mówi Roman Stanek.
Dziś, jak wiadomo, obie strony mobilizują wojsko. Armenia wprowadziła stan wojenny. I trudno przewidzieć, jak konflikt się rozwinie.