Polak w światowej elicie informatyków. Krystian Kolondra został wiceprezesem Opera Software i będzie zajmował się rozwojem jednej z najbardziej innowacyjnych przeglądarek internetowych na świecie. Wrocławskie biuro, którym kieruje, stanie się głównym centrum rozwojowym komputerowej wersji przeglądarki Opera.
Nowe stanowisko to duża zmiana jeśli chodzi o zakres obowiązków i wyzwania jakie przed panem staną?
Stanowisko, które objąłem to rzeczywiście spore wyzwanie. Wcześniej zajmowałem się rynkiem urządzeń mobilnych oraz TV, gdzie pozycja Opery jest bardzo silna. Na rynku connected TV, czyli telewizorów podłączonych do sieci, Opera jest w niemal co trzecim urządzeniu. Poza tym nasze usługi są skierowane do klientów biznesowych.
Teraz będę się zajmował sporym rynkiem przeglądarek na komputery stacjonarne i laptopy, które przecież nie zostały jeszcze wyparte przez tablety. Jednak w tym segmencie rynku nasz udział nie jest zbyt duży. To spore wyzwanie by polepszyć nasze wyniki, które od dawna są na stałym, kilkuprocentowym poziomie.
Wcześniej pracował pan nad Operą na urządzenia mobilne. Wtedy to również była nowość. Jest pan w firmie człowiekiem od zadań specjalnych?
Nie nazywałbym się tak. Po prostu ciężko pracujemy z całym zespołem i zbieramy tego efekty. Poza tym – myślę, że mogę powiedzieć w imieniu całego zespołu – lubimy wyzwania.
Wrocławskie biuro zatrudniało 23 osoby w 2006 roku, w tej chwili – niemal 200. Jak zmieniał się styl waszej pracy?
Na pewno teraz trudniej jest znać wszystkich pracowników i utrzymać z nimi kontakt. Oczywiście rozrosło się biuro, które zajmujemy, organizacja pracy. Jednak staramy się utrzymywać nasz stary styl. Chcemy, by praca sprawiała nam przyjemność. Poza tym kładziemy nacisk na innowacyjność, na jakość produktu. No i teraz zamiast jednego projektu prowadzimy ich kilka. W Operze specyficzne jest też to, że jesteśmy bardzo rozproszeni. Zatrudniamy kilkaset osób 50 narodowości. Jeden produkt powstaje w kilku miejscach, a kontakt ze sobą mamy tylko przez internet.
Rozwój firmy wiąże się też z tym, że szef coraz mniej czasu może poświęcić pracownikom. Spotkania biznesowe, konferencje, narady.
Przed niektórymi rzeczami po prostu się nie ucieknie. Ale każdą wolną chwilę, kiedy tylko mogę wypić kawę, spędzam z pracownikami. Sprawdzam, jak idzie im praca nad kolejnymi projektami, rozmawiam o produkcie.
Rok 2006. BenQ wycofuje się z Europy. Nawiązanie kontaktu z Opera Software to była ucieczka przed bezrobociem czy świadomy wybór tej właśnie firmy?
W 2006 roku sytuacja na rynku pracy była bardzo dobra. Nowego pracodawcę można było znaleźć w de facto pięć dni. Już wtedy robiliśmy w zespole bardzo fajne rzeczy i zacząłem się zastanawiać, gdzie moglibyśmy to kontynuować.
Kontakt z Operą nawiązaliśmy dzięki znajomemu, który był konsultantem w kilku firmach branży i miał dobre porównanie ich specyfiki. Znał też w Operze kilka wysoko postawionych osób. Ja byłem zagorzałym fanem tej przeglądarki i chciałem z nimi współpracować. Podsumowując więc to wszytko – postanowiliśmy związać się z Operą. Wkrótce przedstawiciele firmy przyjechali i zaczęli negocjować nasze przejęcie.
Lubi pan Oslo [główna siedziba Opera Software - przyp. red.]? Teraz chyba będzie pan tam częstym gościem.
Hmm. Oslo jest piękne latem. Noc zaczyna się o drugiej w nocy, a kończy o trzeciej – trwa godzinę i jest bardzo jasna. Z kolei zimą jest tam tak szaro-buro, że aż nie chce się jechać. Nie ukrywam, że Wrocław podoba mi się znacznie bardziej. Ale do wszystkiego można przywyknąć.
Za wcześnie jeszcze na konkrety. Są już wyznaczone kierunki, w jakich będziemy zmierzać. Chcemy zwiększyć wydajność, zadbać o ogólne dopieszczenie rozwiązań. Chcemy zoptymalizować działanie przeglądarki na przykład pod kątem wykorzystania baterii. Energochłonność to bardzo ważny aspekt w laptopach.
Chcemy powrócić do tego, co charakteryzowało Operę. Przecież to u nas po raz pierwszy pojawiły się: język CSS, zakładki, ekran szybkiego wyboru. Teraz znowu chcemy zaskakiwać świat nowymi rozwiązaniami.