Jestem szczęściarą. Od lat nikt nie rozrzuca mi skarpetek po moim (wysprzątanym albo i nie) mieszkaniu. Jestem szczęściarą, bo nikt nie tylko mnie nie bije, nie poniża, nie podnosi na mnie głosu, ale nawet nie próbuje mnie pouczać. Mieszkam sama. Z wyboru. Ale czy to znaczy, że nikt nigdy nie podniósł na mnie ręki?

REKLAMA
Owszem, mój były mąż. Uderzył mnie, bo za długo jego zdaniem rozmawiałam przez telefon z przyjaciółką. Z miejsca, odruchowo oddałam, potem pięści poszły w ruch, w rezultacie po kilku minutach kazałam mu się wynosić (mieszkanie było moje), a on natychmiast zaczął się pakować. I od tego momentu zaczynają się same plusy.
Bo to był tylko ten jeden raz. Bo zareagowałam – tak, podniesienie ręki na niego nie przynosi mi chluby, ale nawet po latach uważam, że lepsza taka reakcja niż żadna. Bo gdyby takich razów było więcej, może bym się do nich przyzwyczaiła, a dzięki rozstaniu nie miałam jak. Dodam jeszcze, że ten akt przemocy był tylko dopełnieniem podjęcia decyzji o rozwodzie, to był związek skazany na porażkę. Dlatego że jest coś, co mojego byłego męża jakoś usprawiedliwia: jak się dowiedziałam bezpośrednio przed rozwodem, ma on tzw. osobowość nieprawidłową.
Rozwój wypadków pokazał zatem, że nie byłam – nie jestem osobą współuzależnioną od przemocy. Dałam sobie radę, wyrzuciłam z mojego życia człowieka, który podniósł na mnie rękę. Czyli jest OK? Nie. Jak powiedział pan Walles w „Pulp Fiction”, cholernie daleko od OK. Choćby dlatego, że latami nie byłam w stanie się do tego przyznać. Ale dlaczego napisałam „przyznać”? Czy podświadomie nadal uważam, że była to moja wina? W końcu czy musiałam tak długo okupować telefon?!
Na pewno nie pomogła mi początkowa reakcje przyjaciół na wieść o naszym rozstaniu. Jeden z nich powiedział: „osobowość nieprawidłowa to sztuczny termin medyczny, a ty po prostu nie potrafiłaś go kochać”. Pewnie, że nie potrafiłam – a czy ktokolwiek potrafi kochać psychopatę?
Ale czas zrobił swoje. Trauma związana z tym związkiem powoli mijała, może nawet jestem od niej (prawie) wolna. Miałam szczęście. Żoną byłam krótko, nie mieliśmy też dzieci, zatem łatwiej mi było podjęć decyzję o rozwodzie. Prowadzę teraz zupełnie inne życie, w innym mieście, z innymi ludźmi. Nie mam jednak żadnych wątpliwości: każdy głos przeciwko przemocy, szczególnie tej za szczelnymi drzwiami mieszkań, jest ważny, bo każdy pomaga zerwać patologiczną więź, czy może raczej zerwać się z uwięzi. Nawet jeśli latami poprzedzały go publiczne zapewnienia o rodzinnym szczęściu.