Spotkanie w pracy, rodzinny obiad, seminarium na uczelni. Zabierasz głos, ale nagle – bez zupełnego powodu – przerywa ci mężczyzna. Znasz to? Manterruption, którego definicję podało samo ONZ, to zjawisko, które jest codziennością wielu kobiet. Jak sobie z nim radzić? Mistrzowsko pokazała to kandydatka na wiceprezydentkę USA Kamala Harris na przedwyborczej debacie. Jej słowa przeszły już do historii.
Co nie znaczy, że debata była zupełnie bezproblemowa. Przeszkodę napotkała na swojej drodze Harris. Kiedy demokratyczna polityczka odpowiadała na jedno z pytań, nagle Pence zaczął mówić razem z nią. Senatorka nie straciła zimnej krwi. Kulturalnie, ale stanowczo zwróciła się do zastępcy Donalda Trumpa słowami: "Panie wiceprezydencie, ja teraz mówię. Ja mówię".
Kiedy sytuacja powtórzyła się w dalszej części debaty, Kamala Harris, tym razem z przeszywającym uśmiechem, powtórzyła: "Panie wiceprezydencie, ja mówię", co zupełnie zbiło Mike'a Pence'a z tropu. – Jeśli Pan pozwoli, dokończę, a potem porozmawiamy, dobrze? – powiedziała do polityka tonem matki mówiącej niesfornemu dziecku, że jeśli zje grzecznie owsiankę, dostanie potem batonika. – Bardzo proszę – odrzekł posłusznie Pence.
Internet oszalał na punkcie słów "Panie wiceprezydencie, ja teraz mówię" Kamali Harris. Nagranie opanowało media społecznościowe, trendowało na Twitterze, w internecie powstają memy, a media wychwalają niecodzienną w polityce postawę Harris, która zamiast przekrzykiwać się i denerwować, kulturalnie dała do zrozumienia, że nie życzy sobie, aby jej przerywano. Komentatorzy twierdzą, że to bardziej kulturalna reakcja, niż "Czy ty się zamkniesz człowieku?!" Bidena na debacie z Trumpem.
Harris oklaskują przede wszystkim kobiety. Nie tylko dlatego, że – jak mówią internauci – zmasakrowała Pence'a, ale dlatego, że pokazała, że nawet amerykańska senatorka, była prokuratorka generalna i kandydatka na wiceprezydentkę ma styczność z problemem, który większości kobietom jej bardzo dobrze znany. Co to za problem? Manterruption.
Co to jest manterruption?
Manterruption trudno przetłumaczyć na język polski tak sprawnie, jak zrobiono to z mansplaining, czyli męsplikacją – tłumaczeniem świata kobietom przez mężczyzn. To połączenie angielskich słów "man" (mężczyzna) i "interruption", czyli przerywanie. W wolnym tłumaczenie oznacza więc "przerywanie przez mężczyznę".
Po debacie Pence-Harris definicja manterruption pojawiła się na stronie ONZ Kobiety. Podmiot Organizacji Narodów Zjednoczonych na rzecz Równości Płci i Wzmocnienia Kobiet tłumaczy – że to "nieuzasadnione przerywanie kobiecie przez mężczyznę".
Jest również druga definicja. Jak określiła to pisarka i filozofka Kate Manne, manterruption to "patriarchalny akt, który powiązany jest z męską świadomością ich epistemicznego uprawnienia, przez co naturalne jest dla nich przerywanie innym osobom oraz mówienie dłużej, niż jest to właściwie". Mówiąc prościej, mężczyźni – z racji swojego uprzywilejowania, które przed wieki gwarantował im patriarchat – dają sobie prawo do przeszkadzania innym.
Oczywiście każdy może przerywać każdemu – bez względu na płeć. To kwestia charakteru, wychowywania czy po prostu dobrych manier. "Manterruption to idiotyczna koncepcja, że wyłącznie mężczyźni mogą przerywać kobietom. Tak, kobiety są perfekcyjnymi aniołami i nigdy nie robią nic złego" – brzmi ironiczna definicja zjawiska na Urban Dictionary. Jednak manterruption, podobnie jak mansplaining, to problem faktyczny, a nie wydumany.
Profesor, mądrale i intruz
Patrycja studiowała polonistykę na jednej z państwowych uczelni w Polsce. Filologia polska to kierunek zdominowany przez kobiety, jednak mimo to doświadczyła manterruption. A raczej doświadczała, bo działo się to regularnie. Co tydzień.
– Uczęszczałam na seminarium magisterskie z literatury współczesnej i akurat tak się złożyło, że byłam na nim jedyną kobietą. Chodziłam na nie z czterema kolegami ze studiów, promotor był profesorem po pięćdziesiątce. Zmieńcie mi imię, żeby mnie nie rozpoznali, ale muszę to powiedzieć: to były okropne, seksistowskie buce – opowiada.
Patrycja wspomina, że na zajęciach nigdy nie mogła dojść do głosu, a kiedy już pozwolono jej mówić, to albo jej przerywano, albo mówiono jednocześnie z nią. – To było nagminne. Kiedy mówił jednak z nich, słuchano go w nabożnym skupieniu, potakując głową i prawie dostając orgazmu. Kiedy ja zaczynałam mówić, zaczynali się niecierpliwić, tracili zainteresowanie, nie słuchali. Przerywali mi, żeby znowu spijać sobie z dzióbków – relacjonuje kobieta.
Zdaniem Patrycji, całe seminarium było kółkiem wzajemnej adoracji, a ona traktowana była jako intruz. – Wielbiony profesor i czterech facetów-mądrali, którzy byli przekonani, że kiedyś dostaną literackiego Nobla. Ja, w ich pojęciu, tam nie pasowałam, mimo że miałam świetne oceny i żaden wykładowca nie miał mi nic do zarzucenia. Obroniłam się na piątkę, potem zrobiłam doktorat, więc pozdrawiam ich serdecznie – śmieje się.
"Ja teraz mówię"
O tym, że manterruption to powszechny wśród kobiet problem, świadczy już sama ich reakcja na słowa Kamali Harris, które padły podczas debaty z Mike Pencem. W mediach społecznościowych internautki nie kryją emocji, dzielą się swoimi doświadczeniami z tym zjawiskiem. A to występuje i na zebraniach w firmach, i na rodzinnych obiadach.
"Chciałabym pozdrowić wszystkie kobiety, które – tak jak ja – pracują w środowiskach zdominowanych przez mężczyzn. Wiecie, jak to jest powiedzieć "ja teraz mówię", kiedy facet wam przerywa. Mówicie dalej i walczcie o swoje prawa" – napisała na Twitterze Alexa Ross, amerykańska dziennikarka sportowa w News8.
"Rzeczywistość kobiet wszędzie i codziennie", "Tego powinny być uczone dziewczynki. W latach 80. nikt nas tego nie uczył", "Mam nadzieję, że każda kobieta, której przerywano na spotkaniach weźmie przykład z Kamali i zagłosuje w swoim własnym interesie" – to tylko kilka z tysięcy reakcji na kultowe już słowa "Panie wiceprezydencie, ja teraz mówię".
Reakcja Harris ma manterruption stała się również tą wzorcową. Stanowcze, nieznoszące sprzeciwu, profesjonalne słowa "ja teraz mówię" to idealna broń w starciu z mężczyzną, który po prostu "wie lepiej". Jasne, nie wszyscy mężczyźni zachowują się w ten sposób. Ale kandydatka na wiceprezydentkę USA pokazała, że niestety wciąż jest ich wielu.