W ciężkich czasach nawet głowy państw powinny zrezygnować z niektórych atrybutów swojej władzy i wysokiej pozycji. Obywatele mają dość wystawnego życia klasy rządzącej.
Ukraińskie media bez litości zaatakowały Wiktora Janukowycza, który podczas wspólnej konferencji z Bronisławem Komorowskim miał na ręku zegarek wart 30 tysięcy dolarów. Skąd bierze pieniądze na taki luksus? – pytano. Jak donosi RMF FM, dziennikarze "Ukrainskiej Prawdy" z aprobatą wypowiadali się natomiast o "stylowym, kwarcowym zegarku Atlantic Seacrest 50340.41.61 za 220 dolarów", w którym wystąpił polski prezydent. Podkreślono, że jest niemal 130 razy tańszy, niż Vacheron Constantin Patrimony Contemporaine Janukowycza. Czy taka oszczędność to wyraz elegancji i skromności naszej głowy państwa? A może tak tani zegarek na ręku prezydenta to po prostu obciach?
Skromność zawsze w cenie
– Skromność zawsze świadczy dobrze o polityku – mówi mi Jan Wojciech Piekarski, były ambasador RP w Belgii i Luksemburgu oraz Izraelu. Podkreśla, że epatowanie drogimi błyskotkami w każdym przypadku będzie rodzić pytania o to, skąd dana osoba wzięła pieniądze na takie zbytki. – Działając w dyplomacji otrzymuje się mnóstwo upominków. Często są to zegarki, ale jeśli mają dużą wartość, nie przyjmuje się ich – mówi były ambasador. – Sam mam kilkanaście zegarów, które można postawić na biurku, ale mają one tylko wartość sentymentalną – jeden od prezydenta Francji, inny od sułtana Brunei – śmieje się.
Gdy o elegancję i skromność na europejskich salonach pytam Marka Siwca, który od wielu lat zasiada w Parlamencie Europejskim, europoseł mówi krótko. – Trzeba się zdać na własny rozum i zachować elementarną powściągliwość. Z jednej strony nie należy kłuć w oczy bizantyńskim luksusem, ale z drugiej trzeba być sobą, zachowywać się naturalnie. Jeśli ktoś od 20 lat nosi swój ulubiony zegarek, który dostał od bliskich, to ma się go pozbyć tylko z powodów wizerunkowych? – pyta retorycznie.
Zegarek, przez który można przegrać wybory
Okazuje się jednak, że czasem z powodu zegarka można przegrać wybory. Damien Simonart, korespondent RFI i AFP w Polsce, przypomina ostatni prezydencki wyścig we Francji. – Drogi zegarek, który Sarkozy dyskretnie schował do kieszeni w czasie spotkania z wyborcami, urósł do rangi symbolu. Media wychwyciły ten moment i dały Francois Hollandowi pretekst do frontalnego ataku na Sarkozy'ego – opowiada. Przedstawiciel francuskich socjalistów zaatakował kontrkandydata za jego wystawny styl życia, określając go jako "prezydenta bogaczy". Trzeba przyznać, że taka etykietka nie wzięła się znikąd, bo Sarkozy w ciągu poprzedzającej wybory kadencji rzeczywiście wiódł ostentacyjnie luksusowe życie.
– Już w 2007 roku, od razu po ogłoszeniu wyniku wyborów, Sarkozy dostał się pod ostrzał mediów i opozycji, gdy wraz ze sztabem wybrał się świętować zwycięstwo do ekskluzywnej restauracji "Fouquet" na Polach Elizejskich – mówi Simonart. Później była jeszcze sprawa zagranicznych wakacji, na które prezydent wybrał się superluksusowym jachtem pożyczonym od francuskiego miliardera. Trudno się dziwić, że opływający w luksusy Sarkozy zyskał we Francji przydomek "prezydenta bling–bling". Hollande bezlitośnie to wykorzystał, pozycjonując się w czasie wyborów jako "normalny człowiek". Gdy zdobył władzę, zabronił swoim ministrom ekstrawaganckich i drogich podróży wakacyjnych.
Garnitur na miarę oczekiwań
– Styl życia prezydenta danego kraju jest nieodłącznie związany z jego całościową oceną jako głowy państwa. Nie da się rozdzielić "prezydenta – instytucji" od "prezydenta – człowieka". Dlatego styl się liczy – mówi mi dr Janusz Sibora, ekspert protokołu dyplomatycznego. – Jeśli już mówimy o zegarkach, to przypomnę sprawę Jana Pawła II, który wbrew zasadom etykiety preferował zegarki na metalowych bransoletach, a nie skórzanych paskach. Bo były po prostu wygodniejsze – tłumaczy. Styl bycia, a więc i sposób noszenia się, są ważnym elementem kształtowania publicznego wizerunku – prezydent Obama nie bez przypadku nosi Timexa. Takie gesty muszą podobać się wyborcom, zwłaszcza w czasach kryzysu.
Dr Janusz Sibora podaje mi przykład Angeli Merkel. – Proszę zwrócić uwagę, że jej surowy, skromny, praktyczny, niemal roboczy styl ubierania się jest perfekcyjnie dostosowany do oczekiwań Niemców. Nie ma mowy o luksusie i wystawności w stylu Berlusconiego – opowiada ekspert. Kiedy jednak oszczędność w doborze ubrań, biżuterii czy samochodów, zaczyna być przesadą? Gdzie przebiega granica między skromnością, a "obciachem"?
Garnitur, krawat, spinki
– Podstawa to dobrze skrojony garnitur, na nim nie można oszczędzać – mówi dr Sibora. Ekspert krytykuje natomiast wielu naszych polityków za źle zawiązane krawaty i rozpięte w trakcie przemówień marynarki. – Ambasador jest urzędnikiem, reprezentuje państwo. Zaprasza lokalne elity i sam bywa "na salonach", musi więc żyć na pewnym poziomie. Elegancki garnitur, krawat, samochód to absolutne minimum – mówi z kolei Jan Wojciech Piekarski. Istotne w męskiej garderobie są też spinki do koszuli, zegarek i pióro.
Obaj eksperci są jednak zgodni z Markiem Siwcem, który twierdzi, że najważniejsze jest naturalne podejście i to, by czuć się dobrze we własnej skórze. Wiele zależy od indywidualnego wyczucia stylu danego polityka. – Niejednokrotnie widać, że ktoś wydał na swój strój tysiące, a i tak nie jest elegancki – konkluduje Jan Wojciech Piekarski.
Trudno się dziwić, że opływający w luksusy Sarkozy zyskał we Francji przydomek "prezydenta bling–bling". Hollande bezlitośnie to wykorzystał, pozycjonując się w czasie wyborów jako "normalny człowiek".
Jan Wojciech Piekarski
były ambasador RP w Belgii, Luksemburgu i Izraelu
Niejednokrotnie widać, że ktoś wydał na swój strój tysiące, a i tak nie jest elegancki.