Część uczniów boi się o swoich bliskich i domaga się wprowadzenia zdalnego nauczania. W napięciu czekali na sobotnie wystąpienie premiera Morawieckiego, a potem nie kryli rozczarowania, że nic się nie zmieni. Inni, podobnie jak część nauczycieli, nie chcą wracać do nauki online. Choć i oni dostrzegają absurdy, jak działa dziś nauka stacjonarna, którą tak zachwala rząd.
Niepojęte jest już to, że aby dostać się do szkoły uczniowie muszą cały czas mieć maseczkę na twarzy, a gdy przekroczą próg sali szkolnej, gdy wejdą w tłum, który z różnych stron również dotarł autobusami, tramwajami, metrem czy nawet pociągami, mogą tę maseczkę zdjąć. Taki absurd, który po wprowadzeniu nowych restrykcji szczególnie rzuca się w oczy.
Praktycznie przez cały szkolny dzień uczniowie i nauczyciele tak się mieszają. Zazwyczaj tylko na korytarzu w maseczkach, w klasach na ogół już bez. A po szkole znów wszyscy muszą zakryć usta i nos – na ulicy, w sklepie, komunikacji miejskiej. Gdzie tu logika?
A to tylko jeden z absurdów. Oczywiście szkoła szkole nie równa. Ale nie ma dnia, by nie docierały do nas sygnały o kolejnych placówkach i klasach, które trafiają na kwarantannę, czy przechodzą na naukę hybrydową lub w ogóle zdalną.
O kolejnych zakażeniach wśród uczniów i nauczycieli. A także o tak wstrząsających przypadkach, jak historia 31-letniego nauczyciela jęz. polskiego, który zmarł na Covid-19.
Rząd PiS cały czas powtarza jednak, że nauka stacjonarna się sprawdza. Na dowód podaje statystyki, jak dużo szkół w całym kraju pracuje w takim trybie. Ale w wielu rodzicach, uczniach, nauczycielach aż się gotuje.
Wszyscy widzą, że nawet ta stacjonarna nauka nie jest dziś w wielu szkołach nauką normalną. I nawet jeśli placówka działa, to tylu nauczycieli może być kwarantannie, że w pozostałych klasach nie ma kto uczyć. Zresztą niejeden uczeń woli wtedy zostać w domu i klasy są zdziesiątkowane.
Dorzućmy do tego jeszcze wielki bałagan, który robi się już na etapie czekania na decyzję Sanepidu. Nikt wtedy nic nie wie. Jak w LO im. Sobieskiego w Warszawie, gdzie wykryto 7 przypadków covid, a dyrekcja nie mogła doczekać się decyzji służb sanitarnych o przejściu na naukę zdalną i sama zamknęła szkołę.
W niejednej placówce szkolnej absurd goni dziś absurd. Pokazując, że rząd zmarnował pół roku i nie przygotował polskiej oświaty na to, co mamy teraz. A po sobotniej konferencji premiera Morawieckiego, tylko utwierdził wielu, że właściwie nie ma strategii w tej sprawie. Bo gołym okiem widać, że ani stacjonarna, ani zdalna nauka, nie została dobrze przygotowana na covid.
Dziś ani uczniowie, ani nauczyciele, nie czują się w szkołach bezpiecznie i żadne statystyki MEN tu nie pomogą. Głos w tej sprawie zabrało w poniedziałek ZNP.
I nawet ci, którzy nie chcą zamknięcia szkół, to widzą. – Szkoły w ogóle nie są przygotowane do nauki w obecnej sytuacji. Nie wierzę, że jakakolwiek szkoła w Polsce jest dziś bezpieczna. Czekaliśmy w sobotę aż pan premier ogłosi coś w sprawie szkół. A tak naprawdę nic nie było na temat szkół. Gdyby dziennikarz nie zadał pytania, nie byłoby nic – mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Prądzyńska, nauczycielka w szkole podstawowej z Koła, wcześniej wicedyrektor, dziś kierownik świetlicy. Choć jednocześnie jest przeciwna nauce zdalnej, bo – jak uważa – ona też nie rozwiązuje problemów.
Jak wygląda dziś nauka stacjonarna w szkołach? Oto 8 absurdów, które najbardziej rzucają się w oczy.
1. Nic się nie zmieniło
MEN ogłosiło wytyczne dla uczniów, rodziców i nauczycieli. Ale co z tego, skoro praktyka już od wejścia do szkoły pokazuje, jak bardzo wiele z nich jest nierealnych? Nikt nie zwraca uwagi na zachowanie dystansu, nie ma takiej możliwości. Nawet gdy uczniowie nie zmieniają sal, i tak wychodzą na korytarze. I tak mieszają się po lekcjach.
– W mojej szkole oprócz noszenia masek na korytarzu, przypominania o dezynfekcji rąk i wydłużenia czasu na zjedzenie obiadów, nic się nie zmieniło. Wszystko jest jak było – słyszę od niejednego ucznia.
– Nie jesteśmy w stanie upilnować dzieci. Co z tego, że są płyny do dezynfekcji rąk? Przypominamy o myciu rąk, ale gdy dziecko idzie do toalety, przecież nie możemy sprawdzić, czy umyło ręce. Dzieciaki wymieniają się wszystkim, nawet jedzeniem. Nauczyciele nie są w stanie tego nawet zauważyć – mówi Katarzyna Prądzyńska. W jej szkole jest prawie 800 uczniów.
Na świetlicy przebywa ok. 240. Dzieciaki są stłoczone, niektóre przychodzą przed 7 rano, mają kilka lekcji, a potem do 16.00 znów są na świetlicy. Sami nauczyciele mówią, że nie ma szans, żeby tyle czasu przebywały w maseczkach.
Zachowanie dystansu? Wiadomo, jak jest ze starszymi uczniami. – A z młodszymi są też takie sytuacje, gdy dzieci tęsknią za mamą. I wtedy jest problem. Trzeba podejść do dziecka, nachylić się nad nim – słyszę.
2. W szkole nie brak seniorów
Morawiecki mówił o tym, że trzeba chronić seniorów. Ale jak słyszę, w szkołach podstawowych ciągle kręcą się i rodzice, i dziadkowie. Zwłaszcza babcie, które przychodzą po najmłodsze dzieci. Ale też np., żeby zapłacić za obiad.
– Najwięcej jest seniorów, głównie babć odbierających dzieci, które nie chodzą na świetlice. U nas jest tak, że babcie z pierwszej klasy mogą wejść na teren szkoły, bo ich jeszcze nie znamy. Z drugich i trzecich klas czekają na zewnątrz. Ale przychodzą też po dzieci czekające na świetlicy – słyszę.
– W tej chwili na świetlicy mamy ok. 240 dzieci. I sześć etatów z kierownikiem. Nie ma szans, żeby każde z dzieci było odprowadzane przez pracownika do szatni. Są też takie sytuacje, że zaczął się okres przeziębień i dziecko trafia do pielęgniarki. Rodzic musi po nie przyjść. A u niej w gabinecie już czeka dwoje dzieci. Pielęgniarka nie może zostawić jednego ucznia samego, by odprowadzić drugiego. A bardzo często jest tak, że rodzic nie może wyjść z pracy, tylko dzwoni po babcię. I to ona odbiera dziecko – opowiada Katarzyna Prądzyńska.
3. Bez maseczek na lekcji, w tramwaju tak
"To jest absurd... Na świeżym powietrzu z psem na spacerze będzie trzeba mieć, a w szkole dzieciaki pewnie nie będą w nich siedzieć" – pieklą się rodzice.
Na szkolnych korytarzach uczniowie powinni nosić maseczki, ale wszyscy wiemy, że nie wszyscy się stosują. Niektórzy noszą w czasie lekcji, ale to raczej rzadkość. – Jest różnie. Już za bardzo nauczyciele tego nie pilnują – słyszę od uczniów. A także: – Sami nauczyciele jak wejdą do sali, zdejmują maseczki. Czasem zakładają tylko wtedy, gdy podchodzą do ucznia, ale to też nie wszyscy.
– Absurdem jest to, że część dzieci chodzi w maseczkach, część nie, bo rodzice są przeciwni. I gdy uczeń mówi, że mama mu nie pozwoliła, bo to jest bzdura. I zaczyna się problem. Nie mogę nikogo zmusić. To jest absurd, bo nie dano dyrektorom żadnych narzędzi, by wyegzekwować m.in. noszenie maseczek – mówi Katarzyna Prądzyńska.
4. Chorzy uczniowie przychodzą do szkoły
Dzieci chore miały nie przychodzić do szkoły, a to się zdarza wcale nie tak rzadko, zwłaszcza w starszych klasach podstawówki i liceach. Słyszałam już opowieści o tym, że nikt na zakatarzonego czy kaszlącego nie zwraca uwagi. Albo jak nauczyciel reaguje: "Jak kaszlesz, to załóż maseczkę".
Co z tego, że MEN przypomina: "Nie posyłaj do szkoły i placówki chorego dziecka".
Praktyka pokazuje co innego. – U nas dzieci raczej nie przychodzą chore. Ale we wrześniu w jednej klasie było 12 przypadków infekcji – słyszę w jednej ze szkół.
Oczywiście nie brak rodziców, którzy rygorystycznie przestrzegają zasady i z żadnym katarem nie puszczą dziecka dla szkoły. Tyle że wtedy momentalnie pojawiają się zaległości.
W mediach społecznościowych młodzi ludzie piszą, że właśnie boją się tych zaległości.
Na przykład: "Polskie szkoły nie są w stanie zapewnić bezpiecznych warunków dla uczniów i nauczycieli, na korytarzach są tłumy, w łazienkach brakuje mydła, dużo osób nie nosi nawet maseczki, a ludzie przychodzą do szkoły chorzy bo nie chcą tracić lekcji".
Tym bardziej, że zewsząd słychać, że od września nauczyciele strasznie, jak nigdy, pędzą z materiałem.
5. Nauczyciele pędzą z materiałem
Wielu uczniów się na to skarży. Tydzień w tydzień mają po 5 kartkówek, 2 sprawdziany, albo lepiej. – Tak jakby spieszyli się zanim zamkną szkoły – słyszę kilka opinii z różnych szkół.
"Ja nie daję już rady. Nauczyciele robią cały czas kartkówki i sprawdziany, a dopiero minął wrzesień. próbują szybko gonić z materiałem, ale chyba nie rozumieją, że NIE JESTEM ROBOTEM" - czytam komentarze młodych ludzi w sieci.
– Jest więcej kartkówek. Nauczyciele na bieżąco sprawdzają wiedzę. W nas jest cały czas obawa, że któregoś pan premier wyjdzie i powie, że od jutra szkoły przechodzą na nauczanie zdalne i znowu będzie cyrk. Zaraz okaże się, że ktoś nie ma komputera czy internetu. My w szkole wydajemy komputery jeśli dziecko potrzebuje, ale nie możemy zmusić rodzica, żeby wykupił internet – mówi Katarzyna Prądzyńska.
Wszyscy pamiętają, jak było przed wakacjami.
6. Zaczęli od nadrabiania zaległości
Dlatego wielu nauczycieli zaczęło we wrześniu od nadrabiana zaległości z ubiegłego roku. I niektórzy są w tyle z materiałem bieżącym.
– Z jednej strony chcą nadrobić zaległości, z drugiej strony chcą realizować podstawę programową, bo zaraz przyjdzie ktoś z kuratorium i spyta: dlaczego nie macie państwo na bieżąco realizowanej podstawy programowej? Wydaje mi się, że teraz trzeba by dać nauczycielom większą wolność, co do realizacji podstawy programowej. Żeby przede wszystkim zrealizowali najważniejsze tematy, a część mogli zostawić z boku, by w każdej chwili, jeśli zajdzie potrzeba nauki zdalnej, można było do tego wrócić – mówi nasza rozmówczyni.
7. Zero pomocy dla chorego ucznia
Tu jest problem. Dla takiego ucznia najczęściej nie ma nauki online. A można było przewidzieć, że w sezonie grypowym więcej dzieci niż normalnie będzie musiało zostać z katarem w domu. I uwzględnić, co zrobić, żeby nie traciły lekcji.
Wystarczyłaby np. kamera w klasie. – Co z tego, że będę miała szkolenia online, jak prowadzić zajęcia, kiedy nie mam odpowiedniego sprzętu? Mamy taką możliwość w kilku salach, ale jak to zrobić we wszystkich, gdy w każdej klasie kogoś nie ma? – słyszę w jednej z szkół.
– W ciągu dwóch miesięcy wakacji i trzech miesięcy zdalnej nauki nie przygotowano sprzętu. Co z tego, że dostaliśmy 10 laptopów? Są dzieci, które dostaną od nas laptopa, ale nie mają internetu, a rodzice go nie wykupią. Może trzeba pomyśleć, żeby MOPS-y czy GOPS-y, które znają sytuację danej rodziny, zasponsorowały im internet? – zastanawia się nasza rozmówczyni.
8. Nauczyciel na kwarantannie, klasa w szkole
To chyba najczęstsza zmora dziś. Co chwila w Polsce na kwarantannę trafia jakaś klasa. A wraz z nią spora grupa nauczycieli, którzy przecież uczyli też w innych klasach.
Dlaczego oceniono, że taki nauczyciel nie mógł narazić również uczniów innych klas, to już inna historia. Ale jak wtedy wyglądają lekcje? Najczęściej uczniowie normalnie siedzą w ławkach, w sali. A nauczyciel nadaje z domu, online. Tych starszych uczniów oczywiście nikt nie pilnuje. Można sobie wyobrażać, jak najczęściej wygląda taka nauka.
Rwana, przerywana, taka trochę na siłę. I niepewna, czy zaraz nie będzie kolejnej przerwy.
Albo są zastępstwa. I nawet jeśli ktoś nie popiera nauki zdalnej, może się burzyć. "U mnie już prawie połowa nauczycieli chora, ale dalej wszystko chodzi. Idziemy do szkoły na dosłownie 2-3 lekcje (!) bo tylko tyle może zostać normalnie przeprowadzone bez zastępstw. To jest chore" – pisze uczeń na Twitterze.
Wielu uczniów już wtedy nie przychodzi do szkoły. Bo zwyczajnie się boją.