– Kiedyś jeszcze rozumiałem społeczny opór i protesty, bo ludzie sprzeciwiali się władzy ze słusznych pobudek, ale teraz to po prostu czysta głupota – mówi naTemat Piotr, policjant z Wielkopolski. W taki sposób komentuje zachowanie antymaseczkowców. I nie jest jedyny. Zapytaliśmy innych funkcjonariuszy o to, jak wyglądają kontrole w sprawie maseczek.
– Schemat zawsze jest ten sam: podchodzę do takiego antymaseczkowca, zazwyczaj to osoba w wieku 30-40 lat i proszę, żeby założył maseczkę, a ten od razu agresja, bluzgi, paragrafy i cytaty z Konstytucji – opowiada nam Piotr, policjant z Wielkopolski.
– Czasami chce mi się dyskutować, przemówić mu do rozsądku, więc pytam go: "Panie, masz pan rodzinę, rodziców? Chcesz pan tego wirusa im przywlec do domu?". Wtedy ten dostaje ogników w oczach i jeszcze bardziej się nakręca. Teraz już nie dyskutuję, legitymuję jegomościa i przechodzę do mandatu, bo prośby nie skutkują – dodaje.
O podobnych interwencjach opowiada nam Krzysztof, policjant z Trójmiasta. Jego zdaniem dobrze, kiedy podczas nich jest tylko dyskusja. – Przeważnie w takich sytuacjach pojawia się zaraz osoba z telefonem, która wszystko nagrywa i podkręca atmosferę, bo dopinguje i podpowiada takiemu antymaseczkowcowi. Potem taki film, oczywiście odpowiednio przycięty, trafia na YouTube lub Facebooka i zaczyna się lincz na policjantach – żali się funkcjonariusz.
Policja pod okiem "wielkiego brata"
Rzeczywiście po ostatnich protestach antymaseczkowców do sieci trafiły i zdjęcia, i nagrania. Część z nich stała się okazją do krytyki funkcjonariuszy. Sęk w tym, że niektóre są wyrwane z kontekstu. Mowa choćby o zdjęciu z protestu koronasceptyków w Gdańsku.
W mediach społecznościowych bardzo popularny stał się w niedzielę kadr, na którym policjant bez maseczki rozpyla gaz pieprzowy w stronę demonstrantów. W domyśle chodzi o to, że on sam maseczki nie ma, a atakuje tych, którzy domagają się zniesienia tego nakazu. W ten sposób sytuację opisał były kandydat na prezydenta RP Paweł Tanajno.
Ale wszystko da się zweryfikować. Na nagraniach z tego zdarzenia widać, że chwilę wcześniej, kiedy zrobiono to zdjęcie, tłum rzucił się na policjantów, a jeden z koronasceptyków zerwał mu z twarzy maseczkę. Dlatego policjant użył gazu. Ale "w świat" poszedł inny przekaz: zakrzywiony i krzywdzący dla policji.
Mandaty nie skutkują
– Przede wszystkim nie rozumiem, jak można nie wierzyć w to, co mówią lekarze, a ci wyraźnie zaznaczają, że wirus zabija, zabija starszych ludzi i ci rzeczywiście nie pojawiają się na protestach antymaseczkowców. Są za to ich synowie, córki, wnukowie. Czy oni naprawdę nie patrzą na swoich rodziców, dziadków? Przecież w takim zgromadzeniu bardzo szybko o zakażenie, a potem tego wirusa zaniosą do swoich rodziców, dziadków... No ręce opadają – dziwi się Krzysztof.
– Nie mam też pojęcia, skąd w takich osobach bierze się tyle agresji. Przecież wprowadzone przez rząd przepisy chronią zdrowie nie tylko ich, ale także wszystkich innych wokół. Ale żadna dyskusja, żaden argument do nie dociera. Możesz prosić, grozić i nic. A jak wystawiasz mandat, to ci się taki koleś śmieje w twarz – dodaje nasz rozmówca.
Przypomnijmy, że w sobotę cała Polska została objęta żółtą strefą epidemiczną, która wprowadziła obowiązek noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. Policja dostała wyraźne instrukcje, żeby już nie tylko upominać, ale także karać mandatami za nieprzestrzeganie obostrzeń w myśl polityki "zero tolerancji", o której mówił na konferencji w weekend minister zdrowia Adam Niedzielski.
Dlatego tylko w sobotę policjanci wystawili ponad tysiąc mandatów za brak maseczki ochronnej, a w ponad 180 przypadkach skierowano do sądu wnioski o ukaranie. W niedzielę rano dane te uzupełniła warszawska policja. Jak podano na Twitterze, stołeczni policjanci wystawili tylko 25 mandatów karnych, natomiast do sądu skierowali aż 227 wniosków o ukaranie.
Nowe przepisy miały pomóc policji egzekwować przestrzeganie obostrzeń, ale liczba wniosków do sądu o ukaranie za wykroczenie pokazuje, że nic się nie zmieniło. Nadal koronasceptycy ignorują mandaty, bo prawo ich chroni i nie pozwala na karanie ich za nieprzestrzeganie nakazu rządu. Policjanci nie chcą się jednak na ten temat wypowiadać.
– Ja robię swoje i nie dyskutuję z tym, czy dany przepis da się podważyć, czy też nie. Od tego są prawnicy. Moim zadaniem jest egzekwowanie obowiązującego prawa i zapewnienie bezpieczeństwa. Ale jak mam to robić, skoro ci ludzie sami nie dbają o swoje bezpieczeństwo? Nie dociera do nich, że ten wirus zabija. Skoro lekarzom nie udało się im tego wytłumaczyć, to nam tym bardziej się nie uda – twierdzi Piotr.