Dawniej przedział w pociągu był miejscem rozmów i nawiązywania znajomości. Teraz jednak podróż chcemy spędzić w ciszy, bo to często jedyna możliwość, by poczytać książkę czy nadgonić zaległości w papierkowej robocie. Są też tacy, którzy próbują umocnić więzi koleżeńskie i podróż spędzają z telefonem przy uchu. A my jesteśmy zmuszeni wysłuchiwać o problemach z dzieckiem, nowym samochodzie czy ostatniej wizycie u ginekologa.
Na Facebooku napisał pan o swoim powrocie koleją z Berlina. Często musi pan podróżować z rozmawiającymi przez telefon współpasażerami?
Spędziłem w tym pociągu dobre pięć godzin i przez niemal całą podróż połowa przedziału atakowała rozmowami. I przez te kilka godzin gadają zupełnie bez celu, bo po prostu się nudzą. I z tych głośnych rozmów można się dowiedzieć dosłownie wszystkiego o ich życiu. To przerażające, że ludzie nie mają żadnych zahamowań. Chyba najgorsze jest to, że nawet lekarze opowiadają o swoich pacjentach, rozmawiają o szczegółach ich stanu zdrowia.
Myślę, że jest czas na bunt i odchamienie komórek – bo chyba tak to trzeba nazwać, to jest po prostu chamstwo. Oczywiście dla niektórych, także dla mnie, telefon jest narzędziem pracy. Ale gdy dzwonią do mnie, to podnoszę swoje cztery litery i wychodzę na korytarz, zakrywam usta dłonią, ściszam telefon. Przecież ludzie w pociągu czytają, odpoczywają, pracują – nie można im przeszkadzać gadaniem przez telefon.
I niestety ta choroba dotyka całego przekroju społeczeństwa. Rozmawiają starzy, młodzi, bogaci i biedni. Rozmowy są coraz tańsze, zasięg jest dosłownie wszędzie i ludzie mają możliwość gadania cały czas.
Co, a przede wszystkim jak, możemy zrobić?
Też się nad tym zastanawiam. Czy po prostu sami powinniśmy zwracać uwagę takim gadającym współpasażerom? Może jest tu też rola dla przewoźników, którzy mogliby zakazać rozmów przez komórki. Na przykład za granicą, w Holandii, są ciche wagony, gdzie nie można rozmawiać przez telefon.
Wielu pasażerów, którzy cierpią przez rozmawiających, nie robi nic, choć wystarczyłoby powiedzieć "Proszę wyjść, przeszkadza mi pan".
To prawda. Generalnie Polacy są takim narodem, który nie interweniuje, tylko woli zagryźć zęby i przeczekać, bo boi się reakcji tej drugiej strony. Słyszałem relacje osób, które poprosiły o ciszę i w odpowiedzi usłyszały stek wyzwisk. Z drugiej strony Polacy są dość nerwowi i decydują się na zwrócenie uwagi, gdy są już naprawdę bardzo zdenerwowani. Próbując kogoś ukulturalnić robią to w sposób obcesowy. Ważne jest więc, by akcja nauczyła nas, jak zwracać uwagę, ale w sposób kulturalny i spokojny.
W poprzedniej kadencji próby takiego ukulturalnienia próbowali dokonać posłowie. Chcieli zakazać rozmów telefonicznych w środkach transportu publicznego. Jednak niektóre serwisy internetowe wylały na nich falę krytyki. Mówiono, że stali się za wygodni i się szarogęszą. Myślę, że ta próba walki z komórkami nie powiodła się dlatego, że nie darzymy polityków zbyt dużym szacunkiem.
Była akcja, która miała zniechęcić ludzi do rozmawiania w pobliżu kabiny kierowcy w autobusie. Nie dlatego, że jakaś aparatura źle działa, lecz dlatego, że takie głośne rozmowy są dla kierowców bardzo dekoncentrujące i źle wpływają na bezpieczeństwo jazdy. Myślę więc, że istnieje możliwość podziałania na wyobraźnię tak, by ludzie zauważyli, że nie są sami. Warto zwrócić na to uwagę.