Marek Krajewski powraca z książką "Moloch"!
Marek Krajewski powraca z książką "Moloch"! Materiały prasowe wydawnictwa Znak

Na półkach w księgarniach wylądowała kolejna świeżynka, która jest idealną lekturą na jesienne wieczory. To kryminał "Moloch", czyli kolejna cześć przygód policjanta z Breslau, Eberharda Mocka. Udało nam się zamienić kilka słów z autorem książki. Marek Krajewski opowiada nam o gatunku, swojej twórczości i planach na kolejne miesiące.

REKLAMA
Gdyby książki i zawarte w nich treści porównać do zupy, to te z mniej porywającą fabułą i średnio wciągającymi opisami przypominałyby cienki rosołek z kilkoma nitkami makaronu i smutnym kawałkiem marchewki. Tak zdecydowanie nie wygląda najnowsza powieść kryminalna Marka Krajewskiego.
Jego "Moloch" jest niczym gęsta fasolowa z opisami i fabułą tak smakowitą, że chce się ją zajadać godzinami. Tym razem główny bohater serii Krajewskiego, Eberhard Mock, pomaga w rozwikłaniu zagadki zaginięcia dzieci swojej dawnej kochanki Hedwig. Dawno nic nie wstrząsnęło nim tak mocno, jak ta sprawa - zbrodnia ma wyjątkowo mroczne tło.
Była kochanka przerywa jednak marazm, w który popadł nasz protagonista. Mock za wszelką cenę stara się rozwiązać tę sprawę. Na jego drodze staje tajne okultystyczne stowarzyszenie. Z pewnością jest to najmroczniejsza i najbardziej zawikłana część całej serii o przygodach Eberharda Mocka.
Autor "Molocha" ponownie przenosi nas do międzywojennego Breslau, dziś Wrocławia. Krajewski z ogromną precyzją opisuje po kawałku wygląd oraz topografię tego niezwykłego miasta. Jeśli włączycie sobie audiobooka tej książki i zamkniecie oczy, to praktycznie dostaniecie na talerzu wszystko, co swoimi oczami widział główny bohater.
Ale "Moloch" zachwyca nie tylko niezwykle dokładnymi, plastycznymi i dopracowanymi opisami. Ogromnym atutem Krajewskiego jest zręczne żonglowanie różnymi liniami czasowymi, które poszerzają cały obraz fabuły i dostarczają czytelnikowi wielu wrażeń związanych z odkrywaniem coraz to nowych połączeń wątków.
A co sam autor ma do powiedzenia na temat swojego dzieła? Dlaczego nie nazwał swojej książki "Metropolis", jak zapowiadał w maju? Czy coś się zmieniło w jego dziennej rutynie pisania? Zapytaliśmy go o to.
***
Przede wszystkim chciałbym panu podziękować za tę książkę. Te wszystkie opisy są tak drobiazgowe, tak gęste, że mógłbym jeść je łyżkami! Po raz kolejny, sięgając po pana książkę, utwierdzam się w przekonaniu, że polski kryminał się nie skończył.
Marek Krajewski: Bardzo dziękuję za tak dobrą ocenę "Molocha" oraz całej mojej twórczości. Staram się, jak mogę, i takie opinie jak Pańska utwierdzają mnie w przekonaniu, że moja decyzja sprzed trzynastu lat, aby się poświęcić wyłącznie pracy literackiej, była słuszna.
Zgadzam się: polska twórczość kryminalna nie tylko się nie skończyła, ale kwitnie i kwitłaby – tu pozwolę sobie nie zgodzić się z panem – nawet gdyby wśród pisarzy nie było Krajewskiego.
W Polsce jest wielu utalentowanych autorów, którzy uprawiają rozmaite podgatunki powieści sensacyjnej: kryminał społeczny, psychologiczny, historyczny et cetera. Ja należę do grupy najstarszych pisarzy i mówię całkiem szczerze: Vivant sequentes (niech żyją następcy)!
Pana książki mają solidną bazę historyczną, aż się boję zapytać, ale czy wątek z tajnym stowarzyszeniem okultystycznym też jest prawdziwy? Takie rzeczy działy się w międzywojennym Wrocławiu?
W drugiej połowie XIX wieku nastąpił potężny rozkwit zainteresowań okultystycznych – m.in. za sprawą pism i idei głoszonych przez Helenę Bławatską, Rudolfa Steinera i innych. Proszę sobie wyobrazić, że jedną z najczęstszych rozrywek ówczesnych europejskich elit były seanse spirytystyczne! Jak grzyby po deszczu wyrastały okultystyczne sekty, niekiedy zaciekle się zwalczające i ulegające rozłamom i podziałom.
W latach 20. szczególnie popularne były one w Niemczech. Być może, załamani porażką w wojnie światowej Niemcy szukali duchowego wsparcia w innych wymiarach rzeczywistości? Być może szukali wyjaśnień swej klęski w jakichś tajemniczych determinizmach? Nie mnie to oceniać, nie jestem historykiem.
Marek Krajewski
autor książki "Moloch"

Niewątpliwie w Republice Weimarskiej istniały sekty, które w magii, seksualnych rytuałach, a także w krwawych ofiarach szukały kontaktu z sacrum. Niektóre z nich, np. Towarzystwo Thule z owianym złą sławą Alfredem Rosenbergiem na czele, głosiły rasizm i szowinistyczną pogardę.


Było ono ważnym, jak sądzą niektórzy historycy, fundamentem ideologii hitlerowskiej. Bractwo Baal-Hammona z powieści "Moloch" to ugrupowanie fikcyjne, ale już organizacja, z której wypączkowało, czyli Fraternitas Saturni, fikcyjna nie jest. Ojcem duchowym tego stowarzyszenia był satanista i lucyferianista Aleister Crowley, a członkowie sekty praktykowali składanie ofiar ze zwierząt.
Nie można wykluczyć, że co bardziej zdegenerowanym sekciarzom to nie wystarczało – tu dalej wchodzimy już w świat literackiej fikcji – i zaczęli składać ofiary z ludzi. Przykłady takiej degeneracji opisują religioznawcy.
logo
Materiały prasowe wydawnictwa Znak

Skąd pomysł na taki wątek?
W każdej powieści o Eberhardzie Mocku staram się uwzględnić dwa elementy: po pierwsze, chcę przedstawić jakieś autentyczne zdarzenie, które byłoby punktem wyjścia do fikcyjnej historii, po drugie zaś – owo zdarzenie powiązać z jakąś tajemniczą grupą ludzi, która snuje zbrodnicze plany.
Faktem, który mnie zainteresował, był śmiały projekt znakomitego architekta Maksa Berga. Chciał on wyburzyć historyczne centrum Wrocławia i zabudować je drapaczami chmur ze szkła i metalu. Jak to powiązać z wątkiem tajnych stowarzyszeń? I tu przyszedł mi z pomocą mój ekspert i eksplorator Mikołaj Kołyszko, religioznawca i świetny znawca okultyzmu. To on znalazł ów związek... I tu będę już milczał, by nie zdradzać zbyt wiele.
A dlaczego "Moloch"? W maju mówił pan, że powieść będzie nosiła tytuł "Metropolis"? Skąd ta zmiana?
"Metropolis" jest nawiązaniem do słynnego filmu Fritza Langa i świetnie współgra z powieściową historią. Jest to jednak tytuł zbyt niejasny, może nawet zbyt wydumany i nie kojarzy się z powieścią kryminalną. Wyraz "Moloch" natychmiast wywołuje skojarzenia z wielkim, nieprzyjaznym miastem, które jest już niejako środowiskiem naturalnym zbrodni i występku.
Wspominał pan w jednym z ostatnich wywiadów, że coraz ciężej przychodzi panu wymyślić dobrą fabułę do swojej książki. Jak było w przypadku "Molocha"?
"Moloch" nie jest tu wyjątkiem. Przez ponad miesiąc wymyślałem precyzyjny szkielet narracyjny. Jedne sceny wyrzucałem, inne zmieniałem i cyzelowałem. Jest to w moim wypadku zdecydowanie najtrudniejszy etap pracy nad każdą powieścią, zwłaszcza że ostatnio mocno zintensyfikowałem częstotliwość pisania – dwie książki rocznie – co znacznie utrudnia wymyślenie oryginalnej fabuły i unikanie nawiązań do wcześniejszych powieści.
Czytając "Molocha" odniosłem wrażenie, że Mock jest już zmęczony tym wszystkim, przez co przeszedł... No i spotykamy go w trudnym momencie – stracił żonę, odstawił alkohol, raczy się mocną herbatą, która jest substytutem jego starego nałogu i pozwala mu w miarę funkcjonować...
Taki stan rzeczy jest spowodowany wyborem czasu powieściowych zdarzeń. Chciałem, aby wspomniany film "Metropolis" z roku 1927 wiązał się jakoś z fabułą. Nie mogłem umieścić akcji w tym właśnie roku, ponieważ ten przedział czasowy już wykorzystałem w powieści "Koniec świata w Breslau". Mój wybór padł na rok następny – 1928. A co się wtedy działo w życiu Mocka? Został opuszczony przez żonę. No i tak się zaczyna "Moloch"...
Podkreśla pan, że stara się pan utrzymywać swój rytm dobowy pracy w ryzach – określony czas na pisanie, na spanie. Czy w obecnej sytuacji, mówię tu o epidemii, też udaje się panu zachować ten rytm? Czy może coś się zmieniło?
Nic się tutaj nie zmieniło. Ani mnie, ani nikogo z moich najbliższych pandemia – na szczęście – nie dotknęła, nie ma też żadnego innego istotnego powodu, który by mnie wytrącił z ustalonego rytmu pracy.
logo
Marek Krajewski Fot. commons.wikimedia.org / Rafał Komorowski / CC BY-SA 4.0

Premiera "Molocha" już za pasem, a jesień to idealna pora roku na długie wieczory z książką. W sumie to wielu osobom ten czas najbardziej kojarzy się właśnie z mrocznymi tajemnicami, zagadkami i kryminałem. To dlatego powieści z Mockiem ukazują się ostatnio właśnie w tym czasie?
Rytm rocznej pracy – przy wspomnianej częstotliwości wydawania kolejnych nowych książek – dopasowałem do moich potrzeb pozaliterackich. Konkretnie mówiąc – do przyzwyczajeń urlopowych. Ponieważ najchętniej odpoczywam w kwietniu i we wrześniu, tak ułożyłem harmonogram obowiązków, by to te właśnie miesiące były wolne od wszelkiej aktywności zawodowej – i pisarskiej, i medialnej.
A tak jest tylko wtedy – proszę mi wierzyć, nie chcę tu wnikać w szczegóły procesu wydawniczego – gdy książka ukazuje się w miesiącu, który następuje po moim urlopie. Jak pan widzi, to nie długie jesienne wieczory wyznaczają mi termin, lecz rytm mojej pracy.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał o kolejną część przygód Mocka? Czy jest już takowa w planach? A może pracuje pan nad czymś innym?
Teraz cyzeluję fabułę nowej powieści o Popielskim, która ukaże się w maju przyszłego roku. Nie mogąc zdradzać zbyt wielu szczegółów, powiem tylko tyle, że jej akcja będzie się toczyła w latach 30. – częściowo we Lwowie, a w dużej mierze w Wolnym Mieście Gdańsku.
Mam nadzieję, że we wrześniu 2026 nie stanie się tak, że powstanie pana ostatnia powieść i koniec, skończy pan z pisaniem, tak jak pan kiedyś zapowiedział. To byłaby ogromna strata dla polskiej literatury!
Bardzo dziękuję za miłe słowa! Nie wycofuję się jednak z tej zapowiedzi. Za pięć lat, kiedy skończę lat sześćdziesiąt, chciałbym pożegnać się na zawsze z Edwardem i Eberhardem. Czy to się jednak uda? Nie wiem. Nieoczekiwane zdarzenia – jak na przykład pandemia – krzyżują plany państw i narodów, nie mówiąc już o planach skromnych pisarzy.
logo
Materiały prasowe wydawnictwa Znak

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Znak