Ghost to podobno jeden z tych skromniejszych, mniej rzucających się w oczy Rolls-Royce'ów. Ma dawać radość kierowcy, a nie tylko pasażerowi z tyłu, który wygodnie siedzi z kieliszkiem szampana. Jeden dzień z tym autem pozwolił mi zrozumieć, jak to jest patrzeć na świat przez różową... szybę.
Po tym tekście wiele osób może zarzucić mi, że przesłodziłem. I dopóki nie wsiadłem za kierownicę nowego Ghosta sam myślałem, że będę starał się tonować emocje.
Rolls-Royce w oficjalnych broszurkach przedstawia swoje auta trochę jak cuda z innego świata. I czasami śmiałem się z tych przepomopowanych określeń, bo w każdym sloganie podkreśla się niemal doskonałość tych aut. Piszą, że Ghost może stać się nawet... obsesją. I wiecie co? Oni nie koloryzują. Po prostu mówią nam, jak jest.
Zacznijmy od tego, że Ghost to trochę inna bajka z palety Rolls-Royce'a, bo brytyjska marka wsłuchała się w oczekiwania swoich klientów. W 2009 r. pokazała auto, które z jednej strony nadal jest bardzo efektowne, a z drugiej pozostaje w cieniu obok Phantoma czy Cullinana. Może właśnie dlatego jest jakby bardziej... z naszego świata.
Taki ukłon Rolls-Royce'a w stronę młodszej grupy odbiorców skutkował tym, że Ghost zaczął się sprzedawać najlepiej z całej gamy modeli. We wrześniu tego roku po raz pierwszy pokazano drugą generację "Ducha". A ja sprawdziłem, jak się nim jeździ w polskich warunkach.
Ghost z założenia ma być skromniejszy, chociaż szczerze mówiąc, zupełnie tego nie widać. Auto ma ponad 5,5 metra długości – to więcej o 15 cm względem poprzednika. Na szerokość też rozrósł się o 3 cm do prawie 2 metrów. To gabaryty porządnej limuzyny.
Rolls-Royce nie robi rewolucji ze swoimi autami, więc Ghost po prostu delikatnie się zmienił. Sylwetka nabrała nieco lekkości, głównie dzięki opadającej linii dachu. Poza tym nadwozie wygląda raczej surowo. Nie spodobała mi się tylko czarna kratka na przednim zderzaku, która po prostu nie pasuje do masywnej całości.
Projektanci sporo swojej fantazji upchnęli... w grillu podświetlanym 20 diodami. Co ma to wspólnego ze skromnością? Wewnętrzne strony aluminiowych listewek są matowe, dzięki czemu nasz "rolls" nie stanie się w nocy jeżdżącą choinką. Ma być efektownie, ale z klasą.
Na jazdy testowe trafił mi się Ghost w kolorze jasnej szarości (Tempest Grey). Chyba najładniejszy, bo nawet majestatyczna czerń (Black Diamond) ani ciemna czerwień (Scala Red) nie spodobały mi się tak bardzo.
Można kręcić nosem na ogólny design, to już kwestia gustu. Mówimy jednak o aucie, które z założenia ma być efektowne. Nie wszyscy zakochają się w nim od pierwszego wejrzenia, ale praktycznie każdy zwróci na nie uwagę.
Nie ma co ukrywać, że dla mnie prawdziwa zabawa zaczęła się w momencie, gdy otworzyłem drzwi i zająłem miejsce za kierownicą. Zanim jednak wsiadłem, dwa razy się zastanowiłem, bo nie wypadało zabrudzić na "dzień dobry" białych dywaników z wełny jagnięcej.
Powiedzmy sobie szczerze, bez żadnych słownych podchodów: wnętrze Ghosta ocieka luksusem. To najbardziej zaawansowany technologicznie Rolls-Royce w historii, więc formułki o skromności i minimalizmie po prostu odłóżmy na półkę. Rozsiadłem się w fotelu, który był jak wygodna kanapa i jednym przyciskiem domknąłem drzwi.
To już ten moment, kiedy zapomniałem o świecie na zewnątrz. Wokół siebie miałem tylko skórę, chrom i drewno, a nad głową podsufitkę "Starlight" z podświetlanymi gwiazdozbiorami. Uwierzcie, że odnalezienie się w "rollsie" zajmuje chwilę czasu, ale kiedy w końcu się ogarnąłem, zacząłem dostrzegać znajome elementy.
Przed oczami miałem wirtualne zegary, ale ze wskazówkami. Na wielofunkcyjnej kierownicy oprócz skórzanego obszycia znalazło się trochę drewna. Obok, w centralnej części miałem dotykowy ekran z czytelnym i prostym menu. Do jego obsługi wolałem wykorzystać znane z BMW pokrętło.
Tu nawet nie mogło być zaskoczenia, w końcu to BMW jest właścicielem brytyjskiej firmy. Ghost ma nawet coś z nowych mercedesów, ponieważ biegi zmienia się w nim "rączką" po prawej stronie – zaraz nad tą od uruchamiania wycieraczek.
Chromowane wloty powietrza można ustawiać po swojemu za pomocą eleganckich wyciąganych "szpil", które nawiązują do najstarszych tradycji.
Nie zabrakło też bardzo intuicyjnych pokręteł do obsługi klimatyzacji. Z kolei pasażer z przodu ma przed sobą podświetlony napis GHOST, umieszczony na rozgwieżdżonym tle.
Z zawodowej ciekawości zacząłem szukać niedoróbek we wnętrzu Ghosta. A nuż wyczułbym twardy plastik na przykład na drzwiach. Popukałem, podotykałem... i zrobiło mi się głupio. Brytyjska marka nie mogła sobie pozwolić na żadną wpadkę, przecież zbyt mocno ceni sobie zdanie i szacunek klientów.
No dobrze, ale to z perspektywy szofera. A jak się czuje ktoś, kto rozsiądzie się z tyłu? No cóż, każdemu z was życzę, by choć raz w życiu mógł to sprawdzić. Rozkładany stoliczek i ekran z całym centrum dowodzenia – wszystko w zasięgu ręki. A zaraz za mną, po lewej stronie guzik do otwierania chłodziarki z parą kryształowych kieliszków. Opcjonalnie jest szansa powiększenia tej małej "lodóweczki" o dodatkową półkę.
W takich warunkach można odpłynąć i się rozmarzyć. W końcu jednak otworzyłem inteligentne drzwi Ghosta. Dlaczego inteligentne? Pierwszy delikatny ruch klamką tylko je uchyla. Dopiero za drugim pociągnięciem otwierają się na całą szerokość. Wszystkie drzwi w tym aucie sprawiają wrażenie pancernych, ale działają z lekkością piórka. No i zarazem są schowkiem na słynne parasolki.
Po sprawdzeniu wszystkich zakamarków w środku stwierdziłem, że wnętrze dopracowano do perfekcji. Nie mam też wątpliwości, że nie każdy odnajdzie się w tych warunkach, bo szczegółowo dopracowane elementy w całości przytłaczają. Dla mnie ten design z każdą minutą stawał się coraz bardziej ciekawy.
Swoją drogową przygodę z Ghostem zacząłem w centrum Warszawy. W środku prawie w ogóle nie słyszałem, jak pracuje podwójnie doładowane V12 o pojemności 6,75 litra. Toczyłem się powoli ciasną uliczką w absolutnej ciszy. Rolls-Royce do tej kwestii podszedł z niesamowitą dokładnością, bo praca poszczególnych elementów jest w zasadzie niesłyszalna.
Podobno nawet cały układ klimatyzacji został dodatkowo spolerowany w taki sposób, by powietrze w obiegu... mniej hałasowało. I tak krok po kroku praktycznie odizolowano Ghosta od świata zewnętrznego, by m.in. korzystać z fenomenalnego nagłośnienia. Koncerty orkiestry symfonicznej? Proszę bardzo, w tych warunkach jak najbardziej.
Myślałem, że jazda w miejskim ruchu będzie koszmarem – auto ma końcu swoje rozmiary. Wystarczył mi jednak kwadrans, by przekonać się, że Ghost prowadzi się świetnie nawet w zatłoczonej stolicy. Jedyne, do czego trudno było mi się przyzwyczaić, to ciekawskie spojrzenia dosłownie wszystkich wokół.
Rolls-Royce to wciąż egzotyczny widok na naszych ulicach. A ja jechałem najnowszym z nich. No cóż, akurat podróżowanie w ciągłym centrum uwagi to na szczęście nie będzie mój problem. Każdy nabywca "rollsa" zdaje sobie sprawę z tego, na co się pisze.
Żeby w końcu obudzić "smoka" pod maską, wyjechałem na drogę szybkiego ruchu. I zdałem sobie sprawę, o co chodzi z tą poprawą właściwości jezdnych. Ghost to pierwsza limuzyna brytyjskiej marki z napędem 4x4 oraz ze skrętnymi tylnymi kołami. Do tego zamontowano w nim pneumatyczne, adaptacyjne zawieszenie "plenarne", automatycznie regulujące ustawienia.
Samochód sam dobiera parametry na podstawie danych z kamer skanujących drogę, nawigacji, a także "obserwacji" stylu jazdy. Dzięki temu nie robiło mi różnicy, czy jezdnia jest prosta jak stół, czy pełna dziur. Auto nie pozwala, by podróżni przejmowali się takimi przyziemnymi sprawami. Komfort podróży i tak zawsze będzie na pierwszym miejscu.
Najbardziej byłem zaskoczony zwinnością Ghosta. Samochód waży prawie 2,5 tony i wygląda bardziej jak pojazd opancerzony, ale 571 KM oraz 850 Nm momentu obrotowego, dostępnego już od 1600 obr./min, nie pozwalają się nudzić. Do setki rozpędzimy się w 4,8 sekundy. Kilka razy pokusiłem się o dynamiczny start i byłem pod wrażeniem, jak to auto wgryza się w asfalt.
Ostatnio podobne wrażenie miałem w Audi SQ8, chociaż to oczywiście zupełnie inna bajka. Albo z BMW Serii 7, ale tym podrasowanym jeszcze przez markę Alpina.
Podczas spokojnej jazdy "rollsem" po prostu się płynie. Właśnie wtedy znalazłem chwilę, by zebrać myśli i uświadomić sobie, że Ghost wywrócił do góry nogami moje podejście do aut. Może nawet w ogóle do jazdy samochodem. Rolls-Royce jest maszyną do teleportacji – po zamknięciu drzwi zapominacie o tym, co na zewnątrz.
Nie przejmujecie się staniem w korkach, bo przecież każda minuta w tym samochodzie jest przyjemnością. Piesi patrzą, czasem się uśmiechną. Kierowcy obok tylko zerkają, kto ośmielił się wyjechać takim monstrum. Powiedzenie z patrzeniem na świat przez różowe okulary – albo bardziej szybę – sprawdza się w tym aucie doskonale.
Zejdźmy na chwilę na ziemię. Za Ghosta, którym jeździłem, trzeba zapłacić ponad 1,6 mln zł. To oczywiście cena bez dodatków specjalnych, których na życzenie klienta może być niezliczona ilość. Cena w tym przypadku nie wymaga komentarza, bo każdy świadomy klient zdaje sobie sprawę, ile musi wyłożyć, by postawić "rollsa" w swoim garażu.
Z perspektywy "zwykłego" kierowcy mogę powiedzieć, że Ghost robi ogromne wrażenie, a więc spełnia to, czego każdy szczęśliwy posiadacz tego auta oczekuje. Chyba mało która marka na świecie tak uważnie słucha podpowiedzi swoich klientów.
Jestem też szalenie ciekaw zapowiedzi Rolls-Royce'a o nieuchronnej elektryfikacji ich samochodów. To będzie kolejny przełomowy krok w historii brytyjskiej firmy.