Ania Dąbrowska od wielu lat znana jest z wyczucia i smaku, dzięki którym lawiruje zręcznie między alterntywą a komercją, tworząc własny, charakterystyczny styl zbudowany na retro wizerunku, chilloutowym, old-shoolowym brzmieniu i kobiecych tekstach o miłosnych meandrach. Nową płytą Ania mówi jednak dość: kobiecość jest sprawą złożoną, życie to nie bułka z masłem i zamiast kręcić o sobie film, lepiej pokazać prawdziwą siebie. To bardzo osobista płyta, ale zarazem uniwersalna opowieść o kobiecie "na zakręcie".
Przez lata byłaś rozpoznawalna jako słodka dziewczyna śpiewająca zmysłowe retro. Skąd ta potrzeba zmiany?
Każde buty kiedyś musza się znosić – retro było bezpieczną i wygodną konwencją, ale w końcu zaczęło uwierać i ograniczać swobodne wybory związane z tworzeniem muzyki. Potrzebowałam czegoś świeżego, co będzie mnie kręciło. Przede wszystkim nie mogłam zgodzić się na świadome ograniczenia w imię przyjętej estetyki. Nowa płyta nie jest może szczególnie rewolucyjna, nie robię na niej drastycznych i radykalnych ruchów. Zgodnie ze swoją naturą muszę najpierw dokładnie zgłębić materię, żeby poczuć się pewnie i móc podejmować odpowiednie decyzje.
Musisz najpierw zbadać, czy masz siatkę zabezpieczającą?
Na pewno jest w tym coś z asekuranctwa. Podziwiam artystów, którzy rzucają się w nieznane nurty, eksperymentują i sprawdzają, co z tego wychodzi. Mnie w tym momencie jeszcze na to nie stać.
Ta płyta to szczere wyznanie ze środka kobiecego życia. Już nie jesteś dziewczyną, ale jeszcze nie do końca czujesz się dorosłą kobietą.
Brzmienie nowej płyty nie jest już takie słodkie i romantyczne, jak na poprzednich albumach. Jest surowsze i drapieżniejsze. Jestem kobietą po 30-stce, czas wyłożyć kawę na ławę i pokazać, że życie nie jest jednowymiarowe, że ja też borykam się niekoniecznie z prostymi emocjami.
Przestałaś być słodka i romantyczna?
Na pewno kiedyś byłam bardziej romantyczna, a ten romantyzm wynikał z większej naiwności i niewiedzy. Bardzo wygodnie było myśleć, że miłość wygląda tak jak w filmach i romansidłach i zawsze dobrze się kończy. Dzisiaj jestem większą realistką, życie odarło mnie z naiwności. Przestałam wierzyć w bajki i śnić o księciu, który mnie uratuje. Fajnie mieć marzenia, tylko że zdałam sobie sprawę, że najfajniejsze są wtedy, kiedy pozostają nierealne. Jak się spełniają, to już nie jest tak fajnie, zaczyna się brutalna rzeczywistość.
Jedna z twoich piosenek nazywa się „Dorosłość oddać musisz albo niepewność”. Czy rzeczywiście musimy koniecznie wybierać między "niepewnością", czyli naszą skłonnością do ryzyka i robienia głupot, a "dorosłością", czyli postępowaniem rozważnym i odpowiedzialnym?
To trudne pytanie na które cały czas szukam odpowiedzi. Szczerze mówiąc nie wiem, czy chciałabym ją znaleźć…
Co więc oddałaś? Jesteś po stronie niepewności czy dorosłości?
Jestem na etapie zmian, jeszcze się nie określiłam do końca. Ta płyta opowiada o byciu na granicy, pomiędzy, „w przesiadce”.
Kiedy poczułaś, że coś zaczyna się zmieniać?
Trochę przeoczyłam ten moment, bo kiedy miałam lat 29, zaszłam w ciążę. Kiedy zaś kończyłam 30 lat, w moim życiu było już malutkie dziecko. Byłam skupiona na macierzyństwie, a nie na sobie i mijającym czasie. To uchroniło mnie przed zabójczą mocą tych urodzin. Ale czas mnie oczywiście dogonił. To jest nieuchronne i nie da się tego przejść bezboleśnie. Trzeba się z tym potarzać, aby pogodzić się faktem, że odchodzi młodość, chociaż wciąż czuję się młodym. Starsi nadal traktują cię jak szczyla, młodsi patrzą jak na matronę, trudno znaleźć siebie samego w lustrze. To jednak bardzo interesujący moment dla mnie jako artystki. Próbuję wykorzystać te perturbacje kreatywnie i przekuć je w złoto (śmiech).
Powiedziałabyś, że nagrywanie tej płyty było dla ciebie terapeutyczne?
Wylewanie na zewnątrz problemów za pomocą piosenek jest dla mnie dobre. Słuszna jest obiegowa opinia, że im więcej się dany problem omówi, tym on staje się mniejszy. Trochę na zasadzie: jak się z kimś podzielę, to ktoś inny przejmuje ten ciężar, a ja już jestem od niego wolna.
Dzielisz się tym problemem nie tylko ze słuchaczami. Teksty na płytę pisałaś wspólnie z przyjaciółkami: Agatą Trafalską i Dagmarą Melosik.
Dziewczyny pomagały mi kończyć własne myśli. To niebywałe, jak spójną całość to stworzyło. Pewnie dlatego, że są to uniwersalne, wspólne przeżycia, z którymi wszystkie mamy do czynienia. Mimo pewnego zróżnicowania, wszystkie kobiety dzielą ze sobą doświadczenia podobnych życiowych uskoków.
Nie odejmując przekazowi uniwersalności, to jednak też bardzo osobista płyta.
Mam takie poczucie. Tym razem skupiłam się na sobie, nie na obserwacji otoczenia. Kiedy zaczynałam pisać teksty, nie wiedziałam jeszcze, o czym będą. Nigdy nie robię sobie planów, nie szukam konceptu na album. Staram się znaleźć w sobie gdzieś głęboko słowa, zaufać im i pójść ich tropem. To się czasem udaje i przy tej płycie udało się całkiem dobrze.
Czy po nagraniu tej płyty możesz powiedzieć, że zamknęłaś jakiś etap?
Tego się nie przechodzi tak z dnia na dzień. Chciałabym zresztą, żeby moje „pomiędzy” trwało jak najdłużej, bo jeśli się skończy, będzie to znaczyło, że nieodwołalnie jestem już po tamtej stronie. I wtedy z rozrzewnieniem będę wspominać ten czas, tak jak dziś wspominam swoją 20-tkę. Urodziłam dziecko dość późno, miałam 29 lat, ale na dziecko nigdy nie jest dobry moment. Miałam poczucie, że te narodziny odebrały mi trochę czasu przysługującego na szaleństwa i musiałam szybciej wydorośleć. Zostałam matką, skończyłam trzydzieści lat, scementowałam swój związek. Nagle okazało się, że w moim życiu już wszystko wiadomo.
Wspominasz swoje lata 20. jako mityczny czas, kiedy wszystko było idealnie? Nie miało się kaca, a życie miało smak?
Wtedy wszystko było pierwsze. Życie miało zdecydowanie mniej słabych punktów. Miałam więcej zapału, więcej werwy i rzeczywiście nie miewałam kaca. Natomiast mniej pracowałam, niż dziś – wolałam chłonąć ludzi, koncertować, chodzić na miasto z przyjaciółmi. Teraz mam dużo więcej zapału do pracy i pomysłów, chociaż czuję, że siły przerobowe słabną. Czas muszę dzielić dużo bardziej uważnie, zmieniły mi się priorytety. Praca już nigdy nie będzie numerem jeden. Teraz jest nim rodzina. Kiedy jej jeszcze nie miałam, nie rozumiałam, jaki to komfort dla umysłu, zupełnie z tego nie korzystałam. Niestety, już za późno.
Masz na płycie nostalgiczny numer, w którym śpiewasz: Jeszcze ten jeden raz / Kości rzucić ot tak / I całkiem nowy los / Wylosować w ciemno, w ciemno / Nie rosnąć i nie chodzić spać.
Żałuję, że nie wykorzystałam w pełni mojej młodości. Byłam zakompleksiona, totalnie nie czułam siebie jako kobiety, nie nosiłam ciuchów, które wtedy należało nosić, bo wydawało mi się, że do mnie nie pasują. A jak patrzę z perspektywy na ten czas, to widzę, że nigdy nie byłam ładniejsza.
Dzisiaj jesteś pewna siebie.
Kobiety zwykle są tym bardziej pewne siebie, im starsze się stają. Chociaż podziwiam współczesne młode dziewczyny, które już jako nastolatki są świadome siebie i tego, że teraz jest ich najlepszy czas. Wiele jednak też widzę takich jak ja, może i ładnych, ale szarych myszek, które nie potrafią się wyleczyć z kompleksów. Ja do dziś się swoich nie pozbyłam. Staram się z nimi walczyć, ale wiem, że to nie minie.
W piosence „Przy sąsiednim stoliku” opowiadasz o starszej kobiecie. Przyglądasz się jej i zastanawiasz, czy też taka będziesz.
Na pewno taka będę. To nie jest piosenka z obawą. To jest dla mnie piękny obrazek: Jeszcze się tli W niej dawny blask Spod sztucznych rzęs Dramatów czar. Nie docenia się tego, jak kobiety się starzeją. A dla mnie to zachwycające zjawisko. Ponieważ jestem teraz „w środku”, mogę rozglądać się „na boki”. Patrzeć w przeszłość, ale także w przyszłość. Jak masz dwadzieścia lat to myślisz, że starość cię nie dotyczy. Kiedy jesteś starsza, zaczynasz przyglądać się kobietom, szukać w nich wieku, porównywać się z nimi.
I próbujesz oswoić się z codziennością, która przychodzi po epoce szaleństw. Śpiewasz, że chciałabyś, żeby ten chleb był trochę mniej powszedni.
Z wiekiem rzeczywistość robi się trochę bardziej banalna, mniej smakowita i pieprzna. Co nie zmienia faktu, że kochamy również to przyzwyczajanie się do niej, oswajanie z jej monotonią.
Masz sposoby, żeby czasem zmienić jej smak?
Nigdy nie mówią sobie: hej, Anka, zrób coś szalonego. Wydaje mi się to totalnie sztuczne. Po prostu staram się żyć tu i teraz. Nie dumam, czy za miesiąc będzie źle albo będzie dobrze. Zapominam, że jestem w związku już 10 lat. To chyba jest najlepsza metoda. Te wszystkie podsumowania są trochę nużące. Dziewczynki powinno się uczyć nie o tym, jak się zaczyna miłość i jak kończy, ale o tym, jak to jest „w środku”. Nikt nam tego nie mówi. Znam bardzo wiele osób, które nie potrafią przejść bariery wejścia w poważny związek. Kiedy kończy się ten fajny, pierwszy etap, to one już nie chcą, trzeba się zmywać, jest źle. Nikt nie myśli o tym, że nad związkiem trzeba pracować. Każdy związek przechodzi różne momenty, są wzloty i upadki, można się w sobie zakochać drugi raz albo trzeci i tak w kółko. Nie jest przesądzone, że jak jest źle, to już nigdy nie będzie dobrze. Sama się o tym niejednokrotnie przekonałam. Jutro może nie będzie fantastycznie, trzeba na to pracować kilka miesięcy, ale to przejdzie. To trochę smutne, ale tak wygląda życie.
Masz chyba dobrą wewnętrzną busolę. Żeby tak pracować trzeba wiedzieć na pewno, że to jest ten facet, to życie.
Tak, czuje się szczęściarą.
Na płycie są też fragmenty, w których przyznajesz się do złości, lęku, bólu głowy – dosłownie i w przenośni.
Te piosenki stanowią zbiórkę bardzo różnych okresów w moim życiu. Tekst do singlowego "Bawię się świetnie" opowiada o moim życiu tuż sprzed ciąży. Wtedy zapędzałam się, nie zważając na konsekwencje. Ten tekst jest wyrazem lęku przed zbliżaniem się do granicy pewnego wieku, w którym już nie wypada, ale jeszcze tak by się chciało. W głowie masz: w sumie powinnam myśleć o ustatkowaniu się, powinnam być bardziej dorosła, ale chciałabyś bawić się, nie planować, pozostać beztroska. Ciąża wszystko u mnie uspokoiła, wygładziła, odeszły wszystkie lęki. Okazało się, że ustatkowanie się nie jest końcem świata i nie spada nagle, jak topór.
Śpiewasz jednak, że zawsze masz tę myśl, że trawa może być bardziej zielona po drugiej stronie.
Zawsze życie innych wydaje się lepsze. Ale jak już ma się coś fajnego, to lepiej się na tym skupić.
Czasem można od tego odpocząć. Dużo śpiewasz także o snach, wyobrażeniach, ucieczkach w fantazję: Stary, oswojony śnię sobie sen / Mam tu swoje nic, mam to czego chcę / Tu niespokojnych myśli nie słyszy nikt / Dla nikogo sobą mogę być.
„Nadziejka” to piosenka o tym, kim jestem. Mówiąc krótko: jestem samotnikiem i cenię sobie własną przestrzeń. Nie lubię tam nikogo wpuszczać, łącznie z najbliższymi. Reaguję źle, jeśli ktoś chce wejść w mój świat. Tam mogę być sobą, nie muszę nikogo udawać. Wyobraź sobie, że czytasz książkę, ale obok ciebie twój facet też czyta książkę i już nie jesteś sama… To moje wyobrażenie szczęścia.
A kiedy sobie coś wyobrażasz?
Kiedy byłam mała, bardzo dużą przyjemność sprawiało mi wyobrażanie sobie, jak moje życie będzie wyglądało, kiedy będę dorosła. To był taki mój uspokajacz nasenny. Wyobrażałam sobie, że będę śpiewać, będę mieć męża. O dzieciach akurat nie myślałam. Z czasem zaprzestałam tej czynności, ale wspominam tę praktykę z sentymentem. Jak nie będziesz mieć marzeń, to umrzesz. Ale marzenia nie mogą zatrzymywać cię przed życiem.
Mam dużo koleżanek, które wciąż czekają na królewicza. Przyjdzie taki facet idealny i będzie miał wszystko, co trzeba. Każda kobieta potrafi go opisać: przystojny, bystry, przystojny, ale nie w oczywisty sposób, męski, szarmancki i nie lalusiowaty. Na pewno jest taki, jest ich na pęczki. One w to wierzą, odzieranie ich z tego marzenia byłoby grzechem. Ja uważam jednak, że życie tak nie wygląda. Można zakochać się zupełnie w kimś innym, niż się spodziewamy, wejść w coś nieoczekiwanego, w coś, co nie zapowiada się na ważny związek, a dopiero potem rozkręca. Trzeba też umieć traktować związek jako wyzwanie, a nie jak rutynę. To dodaje niepewności, która jest bardzo potrzebna, raz na jakiś czas.
A dziecko jest rutyną, czy wyzwaniem?
Na pewno wyzwaniem. Rutyną może na początku, kiedy jest zależnym od ciebie bytem, który się karmi i przewija. Ale jak tylko zaczyna rozumieć, pokazywać charakter, to już jest wariactwo. I jeszcze ono tak szybko się zmienia.
„Kiedyś mi powiesz, kim chcesz być” to piosenka o tym, że cudownie byłoby móc to dziecko zatrzymać, nie dać mu dorosnąć.
Dziecko w tym wieku to rozwalająca słodycz. Wymyśla sobie świat, dopasowuje do tego, co już wie. Ostatnio szukaliśmy na niebie księżyca, a Staś w pewnym momencie powiedział: „Nie ma go, dzisiaj nie pracuje“. Widocznie skojarzył to z jakąś sytuacją z naszego życia. Wyszła czysta poezja. Chcesz zatrzymać takie chwile, bo wiesz, że to się za moment zmieni.
Bardzo się odsłaniasz na tej płycie. Twój związek, twoje dziecko, twoja samotność, lęki i nadzieje.
To prawda. Wcześniej zawsze chowałam się za postacią. Ale chyba pora pokazać się bez kostiumu. Czasem po prostu czujesz potrzebę powiedzenia czegoś o sobie. Przy tej płycie zdecydowanie chciałam też odejść od stylizacji filmowych, od kostiumu, od wchodzenia w jakąś rolę. To było bardzo fotogeniczne, na pewno wyglądałam ładnie w ładnej bajce, ale na tej płycie chciałam pokazać mnie bez przebrania.