12 kobiet, 12 różnych biografii, 12 mężczyzn u boku, 12 historii, które mniej lub bardziej wpłynęły na losy sztuki. Autorka książki już na wstępie zaznacza, że wybór bohaterek jej publikacji był zupełnie subiektywny i pozbawiony jednego kryterium. Nie da się jednak nie zauważyć kilku wspólnych cech pomiędzy tak różnorodnymi postaciami jak Margaret Cameron czy Lee Miller.
Herstoria – dosłownie jej opowieść, neologizm stworzony na podstawie gry językowej his-story (historia lub jego opowieść). Od ponad dwudziestu lat słowo herstory funkcjonuje jako rozpoznawalna, teraz utarta już formuła żargonu naukowego i języka popularnych publikacji anglojęzycznych. CZYTAJ WIĘCEJ
Duma zdaje się być słowem wytrychem w herstoriach, które spisała Maria Poprzęcka. Każda z bohaterek z mniejszą lub większą wiarą w swoje prace poruszała się w artystycznym świecie mężczyzn, którzy czasami świadomie, a czasami nie wpływali na ich twórczość. Każda tworzyła. I każda wierzyła w swoje dzieła.
Poprzęcka, opisując sylwetkę Lee Miller w „Uczcie bogiń”, jasno pokazje, że główną powinnością „muz” surrealistów było (…) wzbudzenie i zaspokajanie pożądania. Lee Miller ze swą silną osobowością nie pasowała do erotycznych fantazmatów kobiety dziecka, kobiety lalki, kobiety seksualnego gadżetu.
Podobnie było z innymi artystkami, którym poświęcona jest ta książka. Żadna z nich nie zatrzymała się na byciu tylko muzą, choć hedonistyczny, pełen przepychu świat XX wieku z pewnością mógłby spełnić ich prawie wszystkie zachcianki. Mimo, że oddane swoim mężczyznom, boginie pragnęły tworzyć. Były kreatywne, część z nich swoją twórczością, czasami niełatwą i kontrowersyjną, budziła o wiele większe zainteresowanie niż ich partnerzy swoimi dziełami.
Wszystkie z nich jasno opowiadały się za lub przeciw feminizmowi. Jedne z nich żywo wspierały ruch emancypacyjny jak Louise Bourgeois, która od samych jego początków zaangażowała się (…), co znalazło silny, choć niejednoznaczny wyraz w jej sztuce. Inne z kolei uciekały przed szufladkowaniem. Tworząc i przebywając na co dzień w świecie sztuki zdominowanym przez mężczyzn nie chciały taryfy ulgowej, nie życzyły sobie być postrzegane wyjątkowo poprzez płeć, a jedynie przez swoje prace.
Tak było z Meret Oppenheim. Maria Poprzęcka pisze: przed tym uporządkowaniem Oppenheim również chciała uciec. „Nie ma różnicy między mężczyzną a kobietą, jest tylko artysta albo poeta. Płeć nie gra roli. Dlatego odmawiam udziału w wystawach kobiecych” - mówiła niedługo przed śmiercią. Uważała, że „sztuka kobieca” to regres, wepchnięcie kobiecej kreatywności w patriarchalne, przeciwstawne kategorie „męskości” i „kobiecości”.
Wszystkie boginie Poprzęckiej są niezwykle samoświadome. Nieważne czy umierały w biedzie i zapomnieniu jak Marie Laurencin czy jak w sławie i chwale, wielbiona i doceniana przez kilka młodszych pokoleń Georgia O'Keeffe – zawsze starały się zachować zdrowy rozsądek mimo trudnych czasów, w jakich przyszło im żyć i tworzyć. Znaczący jest cytat z O'Keeffe, który przytacza autorka „Uczty bogiń”: „(...) Nie mogę żyć tak, jak bym chciała – nie mogę jechać tam, gdzie bym chciała – nie mogę robić tego, co bym chciała – nie mogę nawet mówić tego, co bym chciała.”
Żyjąc w związkach z artystami współtworzyły i wykorzystywały następnie twórczy ferment. Jednak wiele bogini Poprzęckiej było bardzo samotnych, tak egoistycznie skupionych na własnej twórczości, że nie mających naprawdę bliskich osób, a zamiast nich jedynie partnerów do rozmów, inspiracje i światki artystyczne tak bliskie ideowo i twórczo, lecz często tak dalekie w zwykłym codziennym życiu. Lee Miller umarła w depresji, w nałogu alkoholowym, lecz w ciągłej podróży. Poprzęcka puentuje: Jej życie było dowodem, że w jądro ciemności nie można spoglądać bezkarnie.
Boginie to bardzo silne kobiety, skłonne do poświęceń dla wyższych celów, mężczyzn i ideałów. Świetnym przykładem jest życie Soni Delaunay, która wzięła na swoje barki utrzymanie rodziny. Aby Robert [Delaunay] mógł spokojnie tworzyć, zarzuciła malarstwo i oddała się projektowaniu ubrań i dekoracji wnętrz.
Temat kobiet, które tworzyły u boku takich postaci jak Picasso czy Fernand Léger można było łatwo zbanalizować. W oparciu o dane encyklopedyczne spłycić ich życie do bycia muzą i próbie zaistnienia w sztuce. Maria Poprzęcka nie ulega schematom, zupełnie jak opisywane przez nią postacie. W „Uczcie bogiń” stara się wydobyć z ich biografii niebanalne momenty, które ukazują nam dwanaście zupełnie różnych postaci, z innymi doświadczeniami i historią, lecz połączonych poczuciem misji oraz własnej wartości.
Te misje były różne, systemy wartości bogiń również. Poprzęcka stara się nie oceniać ich życia, nie pisać jednoznacznie o błędach, potknięciach i upadkach. Jej książka nie jest ani krytyczna, ani kobieca, ani artystyczna, ani sentymentalna. To książka o zwykłym życiu w czasach wielkich przemian artystycznych i politycznych, w czasach bardzo ważnych i w otoczeniu bardzo ważnych osób.