Widać, że Donald Trump z dnia na dzień traci grunt pod nogami. Na ten moment obecny prezydent USA w wyścigu o reelekcję pozostaje daleko w tyle za Joe Bidenem. Kandydat Republikanów oświadczył, że "nielegalne głosy" mogą mu ukraść wybory.
W czwartek Donald Trump podczas konferencji w Białym Domu znowu oświadczył, że wybory prezydenckie zostały sfałszowane. – Jeżeli policzymy tylko legalne głosy, to z łatwością wygrywam. Jeśli natomiast policzymy nielegalne, mogą nam one ukraść wybory – oznajmił polityk.
Urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych nie dowierza w to, że "jakimś cudem" większym poparciem cieszy się jego rywal, Joe Biden. Trump wspomniał na konferencji m.in. o tym, że część głosów oddanych korespondencyjnie nie miała jakichkolwiek oznaczeń, w tym stempli pocztowych.
– Chcą te wybory sfałszować, nie ma co do tego wątpliwości. Dlatego wzywam Joe i wszystkich demokratów, żeby oświadczyli, że chcą tylko legalnych głosów. Tu już nawet nie chodzi o to, kto wygra. Nie możemy zrobić czegoś takiego naszej ojczyźnie – powiedział Trump.
Przypomnijmy, że nadal trwa liczenie głosów w ważnej dla obu kandydatów Pensylwanii, która dysponuje głosami 20 elektorów. Jeszcze wczoraj w godzinach popołudniowych Bidenowi brakowało ponad 2 punktów procentowych, aby zyskać w tym stanie przewagę nad swoim konkurentem.
Obecnie Trumpa i Bidena dzieli zaledwie 0,3 pkt. proc.. Kandydat Republikanów ma na razie 49,5 proc. głosów, natomiast kandydat Demokratów może na ten moment pochwalić się poparciem 49,2 proc. mieszkańców stanu Pensylwania.
Jeśli Biden zdobędzie ten stan, to tym samym przekroczy magiczną granicę 270 elektorów i zostanie 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych.