Wiosną w Polskę i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej koronawirus uderzył znacznie łagodniej niż w Zachód. Eksperci szybko powiązali tę zależność ze szczepieniami przeciwko gruźlicy obowiązkowymi w naszym regionie. Ostatnie przyrosty zakażeń i zgonów obalają jednak tę teorię. W rozmowie z naTemat.pl dr Tomasz Dzieciątkowski przyznaje, że optymizm był prawdopodobnie przedwczesny.
Szczepienia przeciwko gruźlicy mogą zapobiegać zakażeniu koronawirusem lub łagodzić jego przebieg – skąd w ogóle wzięła się ta teoria?
Wnioskowano głównie na podstawie danych obserwacyjnych. Na samym początku były to dane z Niemiec. Wyglądało na to, że odsetek zakażonych SARS-CoV-2 na terenach byłego NRD był niższy niż w dawnym RFN. Obserwowano też względnie niską liczbę zakażonych w państwach należących niegdyś do bloku wschodniego. A tam szczepienie BCG było obowiązkowe.
Czyli opierano się wyłącznie na liczbach?
Może inaczej. Naukowcy wyszli od danych, a na ich podstawie rozpoczęto dwa badania kliniczne – jedno w Australii, drugie w Holandii – wśród personelu medycznego. Badanie australijskie polegało na tym, że części tego personelu podawano szczepionkę BCG i obserwowano jak wygląda odsetek zakażeń wśród badanych względem części personelu, której nie podano szczepionki.
Na razie brak jest danych na ten temat, choć obserwując drugą falę pandemii COVID-19 na terenie Australii chyba nie można oczekiwać cudów. Badanie holenderskie też miało być badaniem obserwacyjnym porównującym liczbę zakażeń u osób zaszczepionych i niezaszczepionych. Rekrutacja do tego badania trwała do końca wakacji i dane kompletne nie są jeszcze znane.
W pewnym momencie tę teorię duża część środowiska naukowego zaczęła traktować jako coś niemal pewnego. Pan też się ku temu skłaniał?
Powiem tak: bez wątpienia wskazywały na to dane liczbowe. Zastanawiałem się natomiast nad mechanizmem, który miałby występować między szczepieniami BCG a zakażeniem koronawirusem. Trzeba podkreślić, że ta szczepionka jest jednym z najsilniejszych immunomodulatorów, czyli substancji wywołujących odpowiedź układu odpornościowego. Tyle że podaje się ją we wczesnym dzieciństwie, przed upływem pierwszego roku życia. Byłoby więc dość dziwne, gdyby ta odpornośc nieswoista przetrwała w organizmie tak długo. Zwłaszcza w przypadku seniorów.
Najnowsze dane kładą jednak całkowicie nowe światło na tę kwestię. Polska, Rosja, Ukraina, Czechy – w ostatnich tygodniach te kraje wskoczyły do czołówki pod względem liczby zakażeń i zgonów. Przynajmniej w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.
Teraz liczba zakażeń rośnie właściwie w całej Europie. Ale na pewno nie wyróżniamy się już pozytywnie na tle reszty kontynentu, co miało miejsce wiosną.
Czy można już powiedzieć że teoria została obalona?
Nie. Żeby coś kompletnie potwierdzić czy obalić, potrzeba wyników konkretnych badań naukowych. Takich badań wciąż nie mamy. Znów opieramy się jedynie na danych liczbowych. Wygląda jednak na to, że szczepienia BCG nie mają znaczącego wpływu na sytuację epidemiologiczną. Przyczyny jesiennego wzrostu są zupełnie inne.
Rozwinie pan tę myśl?
Tych przyczyn jest co najmniej kilka. Przede wszystkim – ludzie są już zmęczeni pandemią. Po wakacjach przestali traktować tego wirusa poważnie. A on nadal traktuje nas poważnie i będzie zakażał wszystkich, niezależnie od wieku, przekonań politycznych czy religii.
Kolejną rzeczą – tutaj odnoszę się konkretnie do przypadku Polski – był zły przykład idący z góry; brak spójności komunikatu. Słyszeliśmy różne teorie – że koronawirus jest w odwrocie, że nie będzie zakażał w szkołach. Okazało się, że ani nie był w odwrocie, a w szkołach jak najbardziej zakażał. Patrząc na komunikaty rządu ludzie przestali nosić maseczki i zachowywać dystans społeczny. Teraz mamy tego namacalne efekty.
Do tego wątku zaraz wrócimy, ale przejdźmy jeszcze na chwilę do skuteczności szczepionki BCG w kontekście koronawirusa. Reasumując – jest pan pesymistą jeśli chodzi o jej wpływ na zakażenie?
Bardzo chciałbym, żeby ten wpływ wywierała. Życzyłbym nam wszystkim, żeby każda metoda – a zwłaszcza te należące do najtańszych i najłatwiej dostępnych – walki z koronawirusem dawała pozytywny efekt. Natomiast choć widzę różne przesłanki mogące wskazywać na słuszność tej teorii, niestety żadna z nich nie znajduje jednoznacznego naukowego potwierdzenia. Podsumowując: nie wiem, ale rzeczywiście skłaniam się ku temu, że nie wywiera to takiego wpływu, jaki byśmy chcieli.
Dotyczy to zarówno obowiązkowych szczepień w młodości jak i tzw. dawek przypominających?
Do pewnego momentu te szczepienia przypominające BCG funkcjonowały, jednak w 1995 roku WHO wydało komunikat o ich znikomej skuteczności. W Australii – gdzie nie ma obowiązkowych szczepień przeciwko gruźlicy u dzieci – badanie ma pokazać, jak podanie tej szczepionki w wieku dorosłym wpływa na zakażenia SARS-COV-2. Nie znamy jednak jeszcze jego wyników. Nie ulega jednak wątpliwości, że wiosną zakażeń i zgonów w naszym regionie Europy było mniej niż na zachodzie.
Jeśli założymy, że szczepienia przeciw gruźlicy nie miały na to wpływu, to w takim razie dlaczego tak było?
Nie wiem, czy występowała w tym regionie mniejsza śmiertelność, ale na pewno zakaźność była znacznie niższa. Dlaczego? Tu odpowiedź jest prosta. Obecnemu rządowi można zarzucić wiele, ale jego postawa w marcu i kwietniu była szybka i odpowiedzialna. Ta szybka reakcji spowolniła wtedy epidemię. Tyle że ekipa rządząca potraktowała to jako całkowity sukces. Nie zauważyła lub nie chciała zauważyć, że po prostu kupili nam kilka miesięcy czasu. Czasu, który nie został racjonalnie wykorzystany.
Mówi pan jednak wyłącznie o Polsce. Tymczasem względnie dobra sytuacja miała miejsce właściwie w całym naszym regionie.
Owszem, ale trzeba wyraźnie podkreślić, że to Polska stała wówczas na czele krajów, które dobrze radziły sobie z pandemią.
Do którego momentu działania rządu ocenia pan pozytywnie?
Chyba do momentu, gdy pojawił się temat wyborów. Ciągnięcie jako takiego lockodownu może i nie byłoby potrzebne. Natomiast luzowanie obostrzeń – maseczek, dystansu – czy teorie o promieniach UV zabijających wirusa – to były bajki.
Kolejnym błędem był brak jednolitej i przemyślanej polityki względem powrotu dzieci do szkół. Przygotowywano się do niego na szybko, właściwie dopiero pod koniec sierpnia. Dodatkowo dużą część odpowiedzialności przerzucono na dyrektorów szkół, którzy nie mieli wiedzy na ten temat.
Teraz obostrzenia i dyscyplina wracają. Przyniesie to realną poprawę?
Naprawdę trudno powiedzieć. Teraz mamy już do czynienia z zakażeniami rozproszonymi, które występują wśród całej populacji. Może się okazać, że na wyraźną poprawę jest już po prostu za późno.