20 stycznia 2021 roku Joe Biden zostanie zaprzysiężony na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Inauguracja prezydentury będzie też dniem przeprowadzki nowej pary prezydenckiej do Białego Domu. Jest jeden szkopuł. Najpierw rezydencję musi opuścić ustępujący prezydent. A po Donaldzie Trumpie, który w ostatnich dniach pokazuje, że nie potrafi pogodzić się z porażką, można spodziewać się wszystkiego. Czy 20 stycznia w Waszyngtonie zobaczymy scysję spod znaku "pijany wuj zasypia na stole i odmawia opuszczenia przyjęcia"?
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
"Rankiem podajesz śniadanie rodzinie, dla której pracowałeś przez ostatnie lata; w południe ci ludzie znikają z twojego życia, a w ich miejsce pojawiają się nowe
twarze, nowe zadania, zawiązują się nowe sympatie i antypatie" – pisał o dniu zaprzysiężenia kamerdyner Alonzo Fields, który w Białym Domu spędził 21 lat pracując dla czterech prezydentów.
Operacja "Przeprowadzka"
Przejęcie rezydencji to gigantyczna operacja logistyczna. Gdy kamery telewizyjne są skierowane na portyk Białego Domu, gdzie ustępujący prezydent z żoną witają następców, w środku uwija się kilkadziesiąt osób.
Choć oficjalne zaprzysiężenia na schodach Kapitolu – Kongresu Stanów Zjednoczonych – odbywają się w samo południe, personel schodzi się do rezydencji jeszcze przed świtem. Ponieważ wpuszczenie do Białego Domu ekipy przeprowadzkowej byłoby trudne ze względów bezpieczeństwa, przydaje się każda para rąk do pracy. Przy wyprowadzko-wprowadzce pomagają więc nawet kucharze, floryści i portierzy.
Zadanie jest o tyle trudne, że do momentu opuszczenia rezydencji przez ustępującego prezydenta (przed południem), nie można zacząć wnoszenia rzeczy nowych mieszkańców. Na zmianę umeblowania pracownicy Białego Domu mają maksymalnie sześć godzin. Wieszają obrazy, wymieniają materace i dywany, układają pamiątki osobiste, a nawet ustawiają w łazienkach kosmetyki należących do pierwszej pary i wkładają ubrania do szaf. Nie bez kozery Laura Bush określiła zmianę warty w Białym Domu "choreograficznym arcydziełem w błyskawicznym tempie".
Zgodnie z tradycją starzy lokatorzy jeszcze przed zaprzysiężeniem wypijają kawę z nową parą prezydencką, żeby później pożegnać się z pracownikami. George W. Bush, który traktował obsługę Białego Domu jak rodzinę, rozpłakał się. Płacze też obsługa. Z kolei Hillary Clinton, znana z zamiłowania do dekoracji wnętrz (dzielonej zresztą z mężem), otrzymała od personelu wielką poduchę uszytą ze skrawków materiałów, które zamówiła, gdy urządzała Biały Dom. Co na pożegnanie dostaną Trumpowie? Miejmy nadzieję, że nie fragment tyle gustownych, co ponurych dekoracji świątecznych Melanii, które internauci obśmiali prześcigając się w fotomontażach i memach.
Chociaż na przemeblowanie rezydencji obsługa ma zaledwie sześć godzin (gdy nowa para prezydencka wraca do Białego Domu przebrać się przed wieczornym balem, wszystko musi być już gotowe), planowanie zaczyna się półtora roku wcześniej. Logistyka jest o tyle trudna, że nie wiadomo, kto obejmie stanowisko.
Gary J. Walters, który przez 11 lat był szefem personelu rezydencji, wspominał, że informacje o kandydatach pod kątem ich ewentualnej wprowadzki zaczynał zbierać już na etapie prawyborów. Walters przygotowywał szczegółowe plany Białego Domu ze zdjęciami obecnego wystroju, listę dopuszczalnych zmian (niektóre pomieszczenia mają charakter muzealny i nie można zmienić ich wystroju), a także listę pracowników (również opatrzoną zdjęciami) – żeby nieznane twarze nie zaniepokoiły nowych mieszkańców.
Ciche przemeblowania
W grudniu, już po oficjalnym zatwierdzeniu wyników wyborów na tzw. Kolegium Elektorów, pierwsza dama zwyczajowo oprowadza swoją następczynię po rezydencji. To okazja, żeby przyszła lokatorka mogła podjąć ostateczne decyzje w sprawie wystroju. Zamieszanie z ekspresowym przemeblowaniem jest o tyle dziwne, że większych remontów czy nawet malowania ścian nie można przeprowadzić, dopóki rodzina ustępującego prezydenta mieszka jeszcze w Białym Domu. Nie zawsze udaje się ukryć, że rezydencja szykuje się na przyjęcie nowych mieszkańców.
Żeby usprawnić przeprowadzkę Obamów w 2005 roku, ich rzeczy były zwożone do tzw. Pokoju Chińskiego na parterze, żeby usprawnić całą akcję. Główna florystka Białego Domu ustalała z dekoratorem wnętrz Michelle i Baracka kompozycje kwiatowe już na dwa miesiące przed inauguracją. Z kolei jeden z prezydentów wspominał zapach amoniaku (używano go kiedyś do sprzątania – przyp. red.), który dyskretnie przypominał, że rezydencja już wkrótce trafi w nowe ręce. Można się więc spodziewać, że w tę samą machinę upiększania są obecnie wciągnięci Bidenowie, a przynajmniej ich współpracownicy.
Kosztowna prezydentura
Co ciekawe, transport rzeczy osobistych i mebli opłacają sami prezydenci – ten ustępujący i ten wprowadzający się do Białego Domu. Potencjalni prezydenci elekci są o tym informowany jeszcze podczas kampanii, a co za tym idzie, sztab ma możliwość odłożenia części środków na ten zbożny cel.
Przeprowadzka to nie jedyny wydatek głowy państwa. Pierwsza rodzina Ameryki co miesiąc płaci rachunki - z czego niewiele z nich zdaje sobie sprawę przed przeniesieniem się do rezydencji. Co prawda woda czy prąd są "wliczone w urząd", ale koszty jedzenia i prania prezydent pokrywa z własnej kieszeni. Oczywiście odwożenie i odbieranie płaszczy i marynarek odbywa się w pełnej konspiracji. Biały Dom przeważnie korzysta z pralni waszyngtońskich hoteli.
Pierwsza dama co tydzień dostaje menu na przyszły tydzień. Jeśli uzna jakieś danie za zbyt kosztowne jak na rodzinny obiad, może poprosić o zmianę. Wbrew pozorom koszty wyżywienia w Białym Domu bywają przedmiotem ożywionych dyskusji. Głowa państwa płaci bowiem nie tylko za każdą puszkę coli w lodówce, ale też za wystawne dania na przyjęciach (Jackie Kennedy zmniejszyła ich liczbę z sześciu do czterech) i – rzecz jasna – alkohol. Pracownicy rezydencji wspominają, że prośby o "tańsze gotowanie" nie należą wcale do rzadkości.
Ikea Białego Domu
Biały Dom jest budynkiem historycznym, a co za tym idzie, dowolność jego urządzania jest ograniczona, a wszystkie pomysły należy konsultować z kustoszem. Parter i pierwsze piętro (tzw. piętro państwowe) nie podlegają zmianom. Pierwsza dama (bo to najczęściej ona zajmuje się wystrojem) może za to zmienić wygląd drugiego i trzeciego piętra. Clintonowie, dla których wystrój wnętrz był szczególnie ważny, wydali na ten cel 400 tys. dolarów (a mówimy o wczesnych latach 90.), za co byli wielokrotnie krytykowani.
Rezerwuar mebli, które można wprowadzić do rezydencji, mieści się w Riverdale, miasteczku oddalonym 20 kilometrów od Waszyngtonu. W wielkim magazynie, do którego dostęp ma garstka osób, utrzymywana jest stała wilgotność i temperatura, żeby sprzęty nie uległy zniszczeniu. To coś na kształt prywatnego sklepu z antykami dla pierwszej rodziny Stanów Zjednoczonych. Sprzęty, jak to w sklepie, segreguje się podług kategorii. Biurka razem, świeczniki razem, a szafy w innym dziale. Meble pochodzą z różnych epok, ale są pod stałym nadzorem konserwatora i co do zasady nadają się do natychmiastowego wstawienia do Białego Domu.
Czy wielkie przenosiny w wydaniu Bidenów, ale przede wszystkim – Trumpów – przebiegną polubownie, trudno powiedzieć. Już cztery lata temu, gdy Donald Trump wprowadzał się do Białego Domu, nie obeszło się bez faux pas. Nowo wybrany prezydent wysiadając z limuzyny na progu rezydencji rzucił się na powitanie Obamów, całkowicie zapominając o Melanii, która w końcu przydreptała zza samochodu z błękitnym pudełkiem od Tiffany'ego – prezentem dla odchodzącej pary.
Ciekawym wątkiem jest też list, który zwyczajowo ustępujący prezydent zostawia swojemu następcy. Czy niepotrafiący przegrywać Trump będzie w stanie napisać kilka słów do Bidena? Jak na razie to nie pakowanie pochłania jego uwagę, ale próby podważenia wyników wyborów.
Korzystałam z książki "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu" Kate Andersen Brower, wydawnictwo Znak
Chcesz opowiedzieć swoją historię, napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl