Raport Watykanu o kard. McCarricku stworzył sporą rysę na wizerunku Jana Pawła II, który wiedział, że duchownemu z USA zarzuca się pedofilię, ale nic z tym nie zrobił. Mimo to Polacy twardo bronią papieża, a wiele z tych tłumaczeń jest mocno naciąganych. Są jednak głosy wywarzone. Jeden z nich należy do prawnika ofiar księży-pedofilów Artura Nowaka, który podzielił się z nami swoją opinią.
Wielu Polaków, a zwłaszcza polskich hierarchów Kościoła, nie dopuszcza do siebie nawet myśli, że Jan Paweł II mógł wiedzieć cokolwiek na temat nadużyć kardynała Theodora McCarricka. Mimo że Watykan wydał w tej sprawie oficjalny raport, z którego jasno wynika, że papież wiedział o zarzutach wobec amerykańskiego duchownego, ale nic z tą wiedzą nie zrobił.
Dlatego w przestrzeni publicznej powstają różnego rodzaju tłumaczenia, które wybielają Jana Pawła II. Niektórzy twierdzą, że papież nie wiedział o niczym, bo był już stary i schorowany, lub zrzucają winę na jego otoczenie, które miało blokować informacje. Przewodniczący Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki mówi wprost, że papież został oszukany.
Jeszcze inni przyznają, że mógł wiedzieć o pedofilii McCarricka, ale starają się racjonalizować to, dlaczego nic nie zrobił i upatrują wyjaśnienia w czasach, w których żył papież.
O to, dlaczego w ogóle powstają takie wyjaśnienia, i o ich znaczenie zapytaliśmy mecenasa Artura Nowaka, adwokata ofiar księży-pedofilów, autora wywiadu rzeki ze Stanisławem Obirkiem "Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z kościoła" oraz jednego z ekspertów, który wystąpił w reportażu TVN o kardynale Stanisławie Dziwiszu.
***
Prowadził pan wiele spraw ofiar, które były molestowane przez duchownych. Jak w trakcie ich procedowania tłumaczono księży-pedofilów?
Artur Nowak: W tego typu sprawach najbardziej przydatne są oczywiście opinie biegłych psychologów i psychiatrów, które pozwalają zrozumieć to zjawisko. One najczęściej pokazują niedojrzałość emocjonalną sprawców i olbrzymie problemy w budowaniu relacji, bo typowa pedofilia, która jest nieuleczalnym zaburzeniem, pojawia się stosunkowo rzadko.
Najczęściej są to tzw. wykonania zastępcze, czyli księża realizują swój popęd seksualny i zaspokajają się na dzieciach. Dlatego, że dzieci są pod ręką, z założenia mają jakieś deficyty, działa autorytet księdza w rodzinie. Ofiarami są najczęściej te dzieci, które sprawcy typują w konfesjonałach.
Konfesjonał to takie miejsce, gdzie księża mogą bezkarnie wypytywać o intymność dziecka. Tam też zbierają informację o rodzinie, otoczeniu. Łatwo uwieść dziecko, którego rodzic jest nieobecny, bo nadużywa alkoholu albo jest zajęty pracą.
Inną powtarzalną prawidłowością, którą da się zaobserwować, jest to, że ci duchowni pochodzą z domów, w których jest dominacja silnej matki i oni później, jako dorośli mężczyźni, mają problem w relacjach z kobietami. Zbudowane relacji z dzieckiem jest dla nich łatwiejsze. Wreszcie to, co się powtarza to ich wyjaśnienia, kiedy grają kartą kombatancką: ile kościołów zbudowali, jacy byli szanowani na swoich parafiach...
No właśnie, bo w takich przypadkach zawsze pojawia się też czynnik społeczny w postaci parafian lub znajomych, którzy tłumaczą takiego duchownego. Mówią, że "nie wiedział, że to złe", że "taki dobry ksiądz, a takie złe dzieci", że on "nie chciał zrobić nic złego" i tym podobne...
Rzeczywiście przy tego typu procesach skrzykuje się grupa wiernych i oni myślą, że broniąc takiego księdza, zbierając jakieś podpisy, bronią kościoła. To oczywiście absurdalny argument.
Zawsze minimalizują pewne rzeczy: "dotknął dziecko, bo kochał", "z innymi dziećmi tego nie robił". To są zupełnie infantylne racjonalizacje związane z reakcją wyparcia. Ja mam wrażenie jednak, że ten rdzeń pobożnej parafii to są właśnie ludzie o takim profilu myślowym.
Niemal zawsze tworzy się jakiś front, który jeździ za tym księdzem z różańcami, solą egzorcyzmowaną i z pieśnią na ustach modlący się pod salą sądową za pedofila. Uważam, że to dość groteskowe sytuacje, no ale nie ma nikogo, kto by ich skorygował. Biskupi milczą. Na szczęście pojawiają się też tacy ludzie, którzy wspierają pokrzywdzonych.
A czy teraz, w obliczu ostatnich faktów, które ujawnił reportaż TVN o kardynale Stanisławie Dziwiszu oraz zapisów zawartych w raporcie Watykanu na temat kardynała Theodora McCarricka i przewijającym się w nich wątku Jana Pawła II, nie dojdzie do takiego narodowego wyparcia w przypadku papieża-Polaka, który przestaje być kryształowy, bo wiedział o czynach amerykańskiego biskupa, ale nic z tym nie zrobił?
Tak zapewne będzie, ale to jest zrozumiałe nie tylko ze względu na wizerunek "wielkiego Polaka", bo tak wielu katolików w naszym kraju nadal postrzega Karola Wojtyłę, ale także ze względu na osadzenie Kościoła w historii Polski oraz pewnego etosu Polaka-katolika, który kultywował przez lata Jan Paweł II.
Z profesorem Stanisławem Obirkiem, byłym jezuitą, wydaliśmy książkę "Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z kościoła", w której profesor tłumaczy, że proces urealnienia w świadomości społecznej postaci papieża Jana Pawła II będzie bardzo trudny.
Patrząc na wypowiedzi hierarchów polskiego Kościoła rzeczywiście będzie on trudny. Widać w nich to wyparcie. Mamy przecież od lat budowany wizerunek papieża Jana Pawła II – intelektualisty, myśliciela, wyedukowanego i mądrego zwierzchnika Kościoła, który teraz, w przypadku kwestii ukrywania pedofilii, jest całkowicie zmieniony. Teraz papież przedstawiany jest przez nich jako stary, schorowany starzec, który nic nie wiedział o tego typu przypadkach w Kościele.
Jasne, ma pan rację. To jest taki typowy żal po stracie, który dobrze opisują psychologowie. W tym wypadku takiej stracie czy rozstaniu się z pewnym mitem tożsamościowym papieża towarzyszą elementy takie jak: niedowierzanie, wyparcie, wściekłość no i gdzieś tam na samym końcu pewnie pogodzenie się tym.
Widać niestety, że do tego pogodzenia jeszcze daleka droga, bo teraz, jak wyszedł raport o kardynale McCarricku i wiadomo, że papież wiedział o jego działalności, to próbuje się go tłumaczyć faktem, że żył w czasach komuny, gdzie wykorzystywano pedofilię jako broń przeciwko duchownym, żeby ich oczernić.
Być może tak było, że papież nie dowierzał tym nadużyciom. Chociaż takie tłumaczenie jest bardzo naiwne. Nawet jeśli na jego rozumowanie miała wpływ jakaś spuścizna po jego działalności w Polsce ludowej, to przecież McCarrick nie był oskarżany przez SB ani nawet komunistów, a przez przedstawicieli społeczeństw zachodnich i prodemokratycznych.
A czy taka wiara w niewiedzę tak mądrego i wielkiego człowieka, głowy Kościoła, nie jest też trochę naiwna?
Ciężko, żeby z dnia na dzień ktoś zmienił swoje zdanie o Janie Pawle II, bo zazwyczaj Polacy są z nim w takim emocjonalnym i silnym związku. W zasadzie w każdym domu jest jakiś wizerunek papieża, w każdym mieście jest jakiegoś rodzaju pamiątka, która upamiętnia papieża-Polaka. Ale to się będzie powoli zmieniało. Bo to wymaga procesu i niekoniecznie jego finałem będzie odrzucenie świętości Wojtyły.
Proszę zwrócić uwagę na to, jak zmieniła się retoryka Kościoła w przypadku, kiedy są podnoszone pod jego adresem zarzuty dotyczące pedofilii. Kiedyś uznawane to było za atak na Kościół. Pamiętamy przecież wypowiedzi arcybiskupa Michalika, Dydycza. Oni właśnie w ten sposób przedstawiali ten problem.
W tej mentalności zanurzony jest też arcybiskup Gądecki, bo na zdezawuowaniu tego mitu stracą też polscy biskupi, których on wyświęcił. Bo oni na to wybraństwo, że on ich wybrał, namaścił, lubią się powoływać.
Tak było, może będzie, a jak jest teraz?
Teraz poszliśmy już o krok dalej. Niech pan zwróci uwagę, że teraz, takim marynarzem, którego trzeba by zrzucić z pokładu statku o nazwie mit Jana Pawła II, jest kardynał Dziwisz.
Jeżeli profesor Zybertowicz mówi, że kardynał zdradził papieża, a podobne wypowiedzi słyszy się także ze strony prawicowych publicystów i wielu księży, to widać, że mamy pewnego rodzaju zmianę narracji. Jan Paweł II zasłużył, by pamiętać o jego słabościach i widzieć w nim przede wszystkim człowieka, który czasem błądził.
Ale ta narracja nadal nie jest ona wystarczająco mocna, żeby wpłynąć na opinię społeczeństwa...
Rzeczywiście w tych tłumaczeniach pojawia się też takie określenie, że dobry car – źli bojarowie, ale mam do niego dwie uwagi. Po pierwsze on sam sobie dobrał tych bojarów – ludzi, którzy byli sformatowani w ten sposób, żeby problemu pedofilii nie rozwiązywać, dbać o wizerunek instytucji i trzymać konserwatywny kurs.
Po drugie, jeśli czuł, że nie daje rady być tym sternikiem Kościoła, to powinien zrobić to samo, co Benedykt XVI i ze względu na stan zdrowia po prostu zrezygnować. To kwestia bycia odpowiedzialnym.
Oczywiście nie jestem zwolennikiem takiej zmiany postrzegania Jana Pawła II, którą też widać w niektórych wypowiedziach, żeby od teraz widzieć w nim samo zło, bo tak nie było. Miał on przecież wiele zasług na przykład, jeśli chodzi o sprawy ekumeniczne. Trzeba po prostu spojrzeć na jego pontyfikat uczciwie, zbilansować go sobie i widzieć nie tylko dobre rzeczy, ale także jego ciemne karty, bo te były i nie da się temu zaprzeczyć.