Władze Czech zdecydowały, że w trudnych czasach kryzysu koronawirusowego w portfelach obywateli musi zostać więcej pieniędzy. "Jak obiecaliśmy, tak zrobiliśmy" – stwierdził premier Andrej Babiš i podziękował wszystkim parlamentarzystom, którzy poparli jego pomysł obniżenia podatku dochodowego.
Jak przekonuje Andrej Babiš, Czesi już wkrótce ten ruch rządzących "odczują bezpośrednio na liście płac". "W tych trudnych czasach ważne jest inwestowanie w ludzi, aby nie musieli martwić się o swoją przyszłość" – ocenił czeski premier w serii wpisów na Twitterze.
W praktyce chodzi o obniżenie stawki podatku dochodowego z ok. 20 do 15 proc. ( w przypadku najbogatszych obywateli wprowadzona zostaje nowa stawka 23 proc.). Babiš i jego ekipa kosztem mniejszych wpływów do budżetu państwa chcą zrekompensować Czechom to, iż w kryzysie koronawirusowym pracodawcy tną pensje lub nie stać ich na podwyżki.
Minister finansów Alena Schillerová wyliczyła, iż na obniżce podatku dochodowego państwo straci około 80 mld koron. Jednak politycy rządzącej Czechami partii ANO są przekonani, że ostatecznie straty te w dużej mierze zostaną zniwelowane poprzez napędzenie konsumpcji.
A to będzie czeskiej gospodarce bardzo potrzebne, gdyż południowi sąsiedzi Polski wciąż nie wyszli z lockdownu, w ramach którego zamrożono lub ograniczono działalność większości przedsiębiorstw. Jak wielokrotnie informowaliśmy w naTemat.pl, było to konieczne, gdyż Czechy stały się jednym z krajów najsilniej dotkniętych drugą falą pandemii COVID-19.
Na całe szczęście, w ostatnich kilkunastu dniach wyraźnie widać efekty działań podjętych przez rząd Babiša i Czesi notują trend spadkowy w statystykach nowych zakażeń. Jednak w Pradze nie odtrąbiono jeszcze sukcesu i parlament zdecydował o przedłużeniu aktualnych restrykcji do 12 grudnia.
Przed wejściem w życie nowe prawo podatkowe musi jeszcze zyskać aprobatę izby wyższej czeskiego parlamentu oraz prezydenta. Andrej Babiš sugeruje, iż w tej sprawie wypracowane jest porozumienie.
Suchej nitki na jego działaniach nie zostawia tymczasem opozycja, która twierdzi, iż budżet państwa narażany jest w ramach wstępu do kampanii wyborczej przed przyszłorocznymi wyborami.