"Megan is missing" to niskobudżetowy horror z 2011 roku, który przeszedł bez echa, a pogrzebały go krytyczne recenzje. W tym roku jego truchło zostało wykopane z czeluści internetu za sprawą przerażonych TikTokerów. Na całe zamieszanie zareagował sam reżyser, który ostrzega nastolatki przed swoim dziełem. Po obejrzeniu zrozumiałem dlaczego.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Film o tytułowym zaginięciu nastolatki o imieniu Megan ma zaledwie 34 proc. pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes, użytkownicy Filmweba ocenili go z kolei na 5,7, co i tak jest niezłym wynikiem jak na horror. "Megan is missing" jest raczej znany wyłącznie wśród miłośników kina grozy. Pojawił się swego czasu w mediach praktycznie tylko w kontekście kontrowersji - został zakazany w Nowej Zelandii m.in. za trzyminutową scenę gwałtu. W 2020 roku odrodził się za sprawą nowego trendu na TikToku.
Stary horror stał sie viralem na TikToku
Przekornie stwierdzę, że to pierwsza rzecz związana z tym serwisem, która nie wywołała u mnie zażenowania. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym horrorze i patrząc na opinie w sieci - raczej bym go nie włączył. Po przeczytaniu kilku artykułów o "straumatyzowanych" TikTokerkach, ciekawość jednak zwyciężyła - o czym napiszę za chwilę.
Horror "Megan is missing" odrodził się 13 listopada (i to w piątek). Odkopała go na platformie VOD Amazona TikTokerka o nicku @adriana.10.38 i opublikowała filmik ze swoją reakcją (popularny motyw w tym serwisie). "Nie wiedziałam, że będzie AŻ TAK zły. Teraz się boję wyjść na zewnątrz" – napisała pod nagraniem, które błyskawicznie rozeszło się po sieci - w tym momencie ma 4,5 miliona wyświetleń.
W jej ślady poszli też inni użytkownicy TikToka. Następnego dnia niejaka @aleigh.ander również nagrała filmik reakcyjny i do tej pory zgarnęła ponad 13 milionów wyświetleń. Widzimy na nim, że jest przerażona i zakrywa usta dłonią. "Traumatyczne doświadczenie" – skomentowała.
W sumie filmiki oznaczone hashtagiem #meganismissing mają 300 milionów wyświetleń. Horror był też w trendach na Twitterze. "Widziałam 'Megan is missing', gdy byłam malutka i chcę powiedzieć jedno: to straumatyzowało mnie na lata. Nie chciałam wychodzić z domu, bałam się wypuszczać z domu moją młodszą siostrę i brata" – napisała jedna z użytkowniczek serwisu.
Można pomyśleć, że to szeroko zakrojona akcja promocyjna - marketing szeptany w mediach społecznościowych jest jednym z najpopularniejszych i najtańszych sposobów na rozreklamowanie filmu. Szczególnie takiego kiepskiego. To jednak mało prawdopodobne. Posty z Twittera i TikTika nie pochodziły z fake kont, kto by chciał promować swój film niemal 10 lat od premiery? Prędzej to TikTokerki chciały się wybić na popularnym trendzie.
"Megan is missing" jest inspirowany prawdziwymi wydarzeniami
Budżet filmu był niższy niż koszt postu sponsorowanego przeciętnej influencerki - powstał za 35 tysięcy dolarów. Twórcy sfinansowali go z własnej kieszeni, bo nie wierzyli, że znajdzie się sponsor. Nakręcili go w 8 i pół dnia w 5 osób, bez zaawansowanego sprzętu. Reżyserowi Michaelowi Goi ("American Horror Story", "Słodkie kłamstewka", "Riverdale") zależało na tym, by jego "estetyka była surowa".
Podejrzewał, że film wywoła kontrowersje, ale nie spodziewał się, że dostanie drugie życie w 2020 roku. "Nigdy nie chcieliśmy oszukać ludzi, że jest prawdziwy. Rozumiem jednak reakcje, w których widzowie chcą wierzyć lub uważają, że jest autentyczny. To jednak film" – powiedział Enterntainment Weekly. "Megan is missing" jest jednak inspirowany faktami, a konkretnie działalnością internetowych porywaczy.
"Wszystko, co jest w filmie, jest oparte na prawdziwych przypadkach. Niczego nie wymyśliłem. Opierałem się na dokumentach, transkrypcjach sądowych, nagraniach z monitoringu i zdjęciach z siedmiu różnych spraw. Patrząc na niego od tej strony - wszystkie wydarzenia miały miejsce. Zostały połączone w jedną historię" – przyznał reżyser w wywiadzie.
Jednak po tym, jak o przerażonych tiktokerkach napisała mu pierwszoplanowa aktorka Amber Perkins, reżyser założył TikToka, by ostrzec kolejne nastolatki przed swoim filmem (a wiadomo, że takie komunikaty mają odwrotny efekt). "Nie oglądajcie filmu w środku nocy, nie oglądajcie go samemu. Kiedy na ekranie pojawi się napis 'zdjęcie numer 1' macie cztery sekundy, by wyłączyć film, jeśli już jesteście przerażeni. Później możecie zobaczyć rzeczy, których nie chcecie widzieć" – powiedział Goi.
Horror, którego nie da się tak łatwo zapomnieć
"Megan is missing" jest wzorowany na konwencji found-footage. Powstał z rzekomo autentycznych nagrań z telefonów, komputerów, monitoringu i wiadomości telewizyjnych. I tutaj pojawiają się zgrzyty, które psują odbiór i magię kina.
Pomimo dość przekonującej gry aktorskiej i dialogów, wideorozmowy pomiędzy bohaterkami mają lepszą jakość niż współczesne "pandemiczne" połączenia na home office. Z kolei oprawa wizualna niby prawdziwych reportaży jest tak kiczowata, że aż śmieszy. To sprawia, że trudno traktować to jak fikcyjny dokument i dać się wciągnąć w opowiadaną historię.
Dla uwiarygodnienia całości, horror zaczyna się od informacji, że powstał na faktach, a na koniec jeszcze widzimy policyjne plansze z poszukiwanymi dziewczynkami. Podobny zabieg zastosował król gatunku - "Blair Witch Project" w 1999 roku. Rozumiem jednak, że część mniej obeznanych nastolatków mogła dać się zwieść temu sprytnemu chwytowi. Jednak nie ze mną te numery panie Goi!
Nie dziwię się też, że film zostawia uraz na psychice. O ile tak mniej więcej do połowy przypomina scenki z "Trudnych spraw", o tyle końcówka: wspomniany gwałt i "scena z beczką" (bez spojlerów) to już prawdziwy snuff, czyli gatunek filmowy pokazujący bardzo realistyczne sceny tortur i morderstw w taki sposób, że widz już sam nie wie, czy są prawdziwe, czy fabularyzowane. Koronnym przykładem tego nurtu jest niesławny "Cannibal Holocaust". "Megan is missing" bliżej jednak pod tym względem do "Srpskiego filmu".
Nie dajcie się jednak zwieść, że horror Michaela Goi jest nieodkrytą perełką. Ok, finał jest szokujący i wywołuje bardzo, ale to bardzo negatywne emocje i spustoszenie w środku. Trudno się otrząsnąć po ostatniej scenie. Ciągnie się jakby w nieskończoność - trwa ponad 10 minut i nie ma w niej cięć . Szczególnie wtedy, gdy wiemy, że takie dramatyczne wydarzenia miały odbicie w rzeczywistości. Żal jest najbardziej autentyczną rzeczą związaną z tym filmem.
Jednak jako całość jest słabo zrealizowany i przez większość czasu nudny. Do tego jest przerysowany w ukazywaniu patologii wśród młodzieży i przesadnie seksualizuje 14-latki - tak, jakby o niczym innym nie marzyły i nic innego nie robiły, tylko ćpały i oddawały się starszym facetom. Reżyser dość nieporadnie próbuje moralizować dorosłych widzów - wszak to film skierowany do nich. Wątpię, by któraś matka byłaby go w stanie obejrzeć do końca, by zobaczyć na jakie niebezpieczeństwa narażone są dzieci.