Nowe, wspaniałe randki już tu są. Od ponad miesiąca i polscy użytkownicy Facebooka szukają przyjaźni i miłości pod auspicjami Marka Zuckerberga. Bóg Doliny Krzemowej, a od niedawna także patron zakochanych, obiecuje wiele. Bo na Randkach Facebooka potencjalnych kandydatów i kandydatki ma selekcjonować dla nas algorytm. Sprawdziłam, jak nowa usługa wygląda w praktyce i czym różni się od niesławnego Tindera.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
24 października dostaję niespodziewaną propozycję. Mark Zuckerberg chce mnie przedstawić "odpowiedniej osobie". Odpowiedniej do czego? – zapytacie. Ano wychodzi, że w sumie to do wszystkiego. Może to być: pogawędka, przyjaźń, długoterminowy związek, a także "coś zwykłego" (kupowania bułek? robienia prania?).
Zuckerberg zapewnia, że znajdzie dla mnie odpowiednią osobę, nawet jeśli "wolę nie ujawniać", do jakich celów jej poszukuję (rzucanie balonami z wodą z balkonu? ofiary rytualne z ludzi?).
A że propozycji wielkich tego świata się nie odrzuca, postanawiam dołączyć do Randek Facebooka. Potrzebuję więc profilu. Najpierw kilka informacji zaciągniętych automatycznie z mojego nierandkowego konta – imię, wiek, tożsamość płciowa. Muszę też dodać zdjęcie, określić zakres poszukiwań w kilometrach – czyli wszystko dokładnie tak, jak na Tinderze.
Miłość za garść danych
Potem Zuckerberg robi się trochę namolny, ale czego się nie robi, gdy wierzy się w siłę wyższą w postaci algorytmu, który ma mnie sparować z najodpowiedniejszymi z odpowiednich.
Z ulgą przyjmuję kategorię "wzrost", która powinna wyzwolić Randki na Facebooku z okowów deklaracji z rodzaju: 186 cm – podobno to ważne. Od razu widzimy parametry oferowanego modelu, a nawet możemy użyć praktycznej wyszukiwarki i zaznaczyć jaki wzrost byłby odpowiedni u "odpowiedniej osoby".
Mark Zuckerberg (171 cm) nie lubi chyba jednak dyskryminacji ze względu na rozmiary, bo mimo że zaznaczam dolną granicę 175 cm, Randki Facebooka nie robią sobie z tego za wiele. Podobnie zresztą jak z wybranej przeze mnie odległości (80 km). Łączą mnie i z 164-centymetrowymi osobami ze Szczecina, ale przyjmuję to z pokorą. W końcu co ja tam mogę wiedzieć w porównaniu do algorytmu.
Facebook: czy jest pani alkoholiczką?
Na tym jednak uzupełnianie profilu się nie kończy. Ba! Nie jestem nawet w połowie drogi. Facebook wyciąga ode mnie, jak zaawansowany jest mój "nałóg alkoholowy" (używając dokładnie takiego sformułowania). Nie idzie tego pominąć, ale znów można przystać na opcję "wolę nie ujawniać".
Potem jest jeszcze "nałóg tytoniowy". Wydaje się istotne, więc klikam "często" i zaczynam odliczanie do potopu reklam plastrów i gum z nikotyną na swoim wallu. Wyznań mam do wyboru dziewięć: można być sikhijką, ale neopoganką albo satanistką już nie.
Pojawiają się też pytania o dzieci i zwierzęta (co ciekawe, tego ostatniego nie znajdziemy potem w profilu randkowym – czyżby lobby branży karmiarskiej?).
Dział hobby i zainteresowania okazuje się tyle uroczy, co kretyński. Z puli mogę wybrać na przykład naukę albańskiego, ewolucje pałeczką mażoretkową, kolekcjonowanie sneakersów, wspinaczkę sportową dla osób niepełnosprawnych, a nawet pikowanie tkanin (każda z dziedzin została opatrzona stosownym emoji). Za to tak oryginalnych hobby jak literatura faktu albo popkultura Facebook już nie przewiduje.
Na koniec Mark łaskawie uprzedza, że "moja aktywność w Randkach może zostać użyta do personalizacji moich wrażeń w innych obszarach Facebooka, łącznie z wyświetlanymi reklamami". Kto by się spodziewał.
Zacierałam już ręce na te wszystkie znajomości do "wolę nie zdradzać czego", a tu feler. Randki wysyłają grafikę przedstawiającą drinki z palemką i informują, że ponieważ są nowością, nie mają dla mnie żadnych propozycji.
Tak działa przeznaczenie
Dopiero po kilku dniach dostaję na Facebooku powiadomienie z ikonką czerwono-fioletowego serduszka. Propozycja jest tylko jedna – czyt. biorę albo do widzenia. Trudno też powiedzieć na jakiej podstawie Zuckerberg postanowił sparować palącą ateistkę z niepalącym katolikiem, mieszkającymi w dodatku 400 kilometrów od siebie.
Sądząc po zdjęciach na profilu, odpowiednia osoba dla mnie jest fanem joggingu (nie podbiegam nawet do uciekającego tramwaju), błyszczących aut z drogimi znaczkami (ostatnim samochodem, który zrobił na mnie wrażenie, była Czarna Wołga po renowacji), a także coachingu. Maratonu z tego nie będzie, chociaż może "muszę zmienić nastawienie, bo wszystko jest w głowie".
Mija ponad tydzień zanim na Randkach Facebooka zaczyna się coś dziać. Profile rzekomo odpowiednich, chociaż powiedziałabym raczej, że wszystkich dostępnych osób mogę przeglądać, inaczej niż na Tinderze, w dwóch porządkach.
Klasycznym "jak leci" albo w "kto cię lubi". Nie ma tu podnoszących tętno i utrzymujących uwagę usera powiadomień "It’s a match". Z kategorii "jak leci" kolejne osoby trafiają cichaczem do "kto cię lubi", zaś z tej (o ile "polubicie" się wzajemnie) do trzeciej zakładki – "dopasowania".
Pary nie tworzą automatycznie nowych, choć często pustych, konwersacji jak na Tinderze. Mamy więc pasek "ustrzelonych głów", ale w randkowym messengerze indeksują się tylko osoby, które już do nas napisały lub takie, do których odezwaliśmy się sami.
Czat Randek Facebooka ma jedną, zasadniczą wadę. Nie można dodawać tu reakcji do wypowiedzi, jak ma messengerze, co w przypadku rozmów z nieznajomymi byłoby olbrzymim ułatwieniem. Bo i jak dać komuś znać, że łapie się jego żarty, bez pisania co chwila "hahaha", którego kretyńskość rośnie przy każdym kolejnym użyciu?
Szczególnie irytujące są powiadomienia, wysyłane bezpośrednio na konto na Facebooku. Oprócz notyfikacji spod znaku "Arczi wysłał ci 3 wiadomości", większość to pojawiający się z dużą częstotliwością spam. Masz serduszko, masz dopasowanie, dlaczego nie zaglądasz i tak w kółko. W końcu dokopuję się do opcji wyłączenia ich, ale przez pierwszy tydzień dostaję ich dziesiątki.
Do 100 "cześć" sztuka
Ci, którzy oczekiwali po Randkach Facebooka spektakularnego detoksu od cieszącego się nienajlepszą sławą Tindera, srogo się zawiodą. Co jakiś czas migają mi widziane wcześniej głowy wiecznych tinderowych singli/podrywaczy, a i gadka podobna.
Wiadomości z 22 listopada: 1) Cześć 2) Hej 3) Hi i uśmiechnięte emoji 4) Co tam? 5) Masz faceta? 6) Siemanko, jestem Adrian 7) Halko 8) Cześć!!! 9) Hellow 10) Hej, czym się zajmujesz? 11) Cześć Helena! 12) mrugające emoji i 13) Świat jest za szybki na związki.
I widać jest też za szybki, żeby zacząć rozmowę inaczej niż od jednego słowa powitania. Nie, żebym nie rozumiała trudności zagajania do obcych osób. Tyle że lwia część krytyki Tindera skupia się na problemie nieodpisywania (w którym celują podobno kobiety). Nie trzeba mieć dyplomu z psychologii czy tam komunikacji społecznej, żeby dostrzec, że wszystkie "hejki", które mają otwierać rozmowę, przy takiej formie komunikacji często ją zamykają.
Piszesz "cześć" i przerzucasz piłeczkę na drugą stronę. Dostajesz w odpowiedzi "cześć", piszesz więc "co tam?", odpowiedź: dobrze, a u ciebie? No i kurtyna, bo u ciebie też dobrze, a nawet jak źle, to przecież nie wyrzygasz tego na dzień dobry dopiero co poznanej osobie. Pozostaje już tylko napisać "no to cześć".
Na Randkach Facebooka spotykam jednak kilkoro nowicjuszy. Tindera czy Badoo nigdy nie mieli, bo słyszeli złe opinie, a tu nagle na znanym i lubianym wallu Zuckerberg obiecuje fachową pomoc w swatach. Trudno dziś wierzyć w przeznaczenie, co innego taki algorytm.
Większość użytkowników trafiła jednak na Randki z ciekawości. Tyle że magia nowości pryska relatywnie szybko. Olga, podobnie jak ja, śmieje się z konieczność zdefiniowania stopnia zaawansowania "nałogu alkoholowego", zanim zasłuży się na miłość/przyjaźń/coś zwykłego.
Żartów z Facebooka w roli swatki nie brakuje i w opisach. Michał, 27: Trochę cringe z tą opcją na fejsiku, jak z rodzynkami w serniku, ale niech będzie. Przemek, 34: Przekonaj mnie, że Randka z Facebooka to nie szczyt desperacji. W opisie Jacka pojawia się oświadczenie woli: nie wyrażam zgody, alby Facebook używał moich zdjęć ani jakichkolwiek informacji zawartych w tym profilu. Pozostaje życzyć powodzenia w egzekwowaniu swoich praw.
Stara, ale jara
Propozycji seksualnych nie dostaję, co może być plusem, za to 22-letni Mikołaj pisze wprost, że "jestem trochę stara, ale dziewczyny w jego wieku są teraz strasznie głupie, więc jemu to nie przeszkadza". Chcę zapytać, czy faceci w jego wieku są teraz strasznie mądrzy, ale gryzę się w język, żeby nie wyszło, że kobiety w moim wieku są strasznie wredne.
Ciekawą funkcją Randek jest możliwość przeglądania profili osób należących do tych samych grup na Facebooku. A że jestem w co najmniej kilkudziesięciu, dowiaduję się rzeczy, których próżno szukać na oficjalnych randkowych kontach.
Marek należy do społeczności o zakusach mizoginistycznych, Paweł jest w grupie "Obudzeni", której członkowie dzielą się teoriami spiskowymi a la Edyta Górniak, zaś Kamil w grupie dla osób biorących ślub w 2021 roku (ale może szuka tylko "czegoś zwykłego"). Podobna funkcja jest dostępna i na Tinderze, jednak pokazuje wyłącznie polubienia tych samych fanpage’y.
Dzięki opcji "wspólne wydarzenia" dowiaduję się, kto brał udział w Strajku Kobiet, a z kim minęłam się dwa lata temu na imprezie w klubie. W ramach wspomnianych funkcji można trafić na wielu znajomych-znajomych. To opcja dla tych, którzy słyszeli sporo o rezolutnej Renacie czy innej uduchowionej Urszuli, ale jakoś nigdy nie mieli możliwości ich poznać.
Choć Facebook zarzeka się, że Randki zapewniają użytkownikom prywatność, powyższe opcje są tego zaprzeczeniem. W przypadku mniejszych grup i wydarzeń, wyszukanie konkretnej osoby to dla chcącego nic trudnego.
Facebook dla nieśmiałych romantyków
Zuckerberg przygotował też coś dla sekretnie zakochanych, którzy nie mają na tyle śmiałości, by wyjawić swoje uczucia obiektowi westchnień. Lista sympatii, jak staroświecko nazywa się jedna z opcji Randek, przypomina trochę szkolną pocztę walentynkową.
Spośród facebookowych znajomych i obserwujących z Instagrama możemy wybrać dziewięcioro "kraszy". Nie dowiedzą się o tym, chyba, że też dołączą do Randek i wskażą nas jako swoją sekretą sympatię. Na chybił trafił wybieram więc znajomych, ale chyba nie śnią o mnie po nocach, bo nic się nie dzieje.
Randkom wujka Marka daję mocne 6/10. Z pewnością nie spodoba się tu osobom, które regularnie czyszczą ciasteczka i należą do frakcji "zaawansowane ustawienia prywatności".
Może i Facebook umie wywróżyć orientację seksualną i poglądy polityczne na podstawie polubień danego użytkownika, ale skuteczność algorytmu "parującego" można włożyć między bajki.
Zresztą nie czarujmy się. Randki nie powstały, żeby krzewić miłość. To kolejny krok ekspansji Facebooka. Może Tindera nie dało się kupić tak jak Instagrama, więc Zuckerbergowi pozostało zrobić własny.
Wyszło tak sobie, chociaż niewykluczone, że za kilka lat algorytm-amor będzie tak sprawny, jak jego kuzyn decydujący, co wyświetlić na naszych wallach. Pytaniem pozostaje, jak skończy się dobieranie pod odbiorców już nie treści, ale ludzi.
Chcesz opowiedzieć historię? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl