Po manifestacji przed biurem PiS w Rzeszowie policja chciała go wylegitymować, ale on nie chciał. Spokojnie i uparcie, przez wiele minut, prosił o podanie podstawy prawnej. Dyskusja skończyła się tak, że siłą zapakowano go do radiowozu, skuto kajdankami i wywieziono na komendę. Dariusz Bobak, aktywista z Rzeszowa, opowiada nam o całym zdarzeniu.
Protest z udziałem ok. 50 osób, odbył się 2 grudnia przed biurem PiS w Rzeszowie. – Spotykamy się, bo nie mamy innego wyjścia. Co chwila trzeba PiS-owi przypominać, że tu jesteśmy i nie pozwolimy żyć w państwie opresyjnym – mówili uczestnicy.
Przyjechało kilka radiowozów. Z megafonów informowali, że zgromadzenie jest nielegalne. Dariusz Bobak, z ruchu Obywatele RP oraz z inicjatywy Uwaga Tu Obywatele, próbował rozdawać policjantom broszury z wyrokami sądów, które umarzały sprawy uczestników innych protestów. A potem wdał się z nimi w dyskusję, która zakończyła się siłowym wsadzeniem go do radiowozu i wizytą na komendzie.
Obejrzałam nagrania z Pana zatrzymania, przeczytałam bardzo dokładne relacje w rzeszowskim mediach. Ze strony protestujących nie było żadnej agresji, a Pan bardzo spokojnie, ale uparcie, rozmawiał z policjantami.
Bardzo zwracałem na to uwagę, żeby nie prowokować. Nawet słownie. Starałem się w bardzo wyważony sposób rozmawiać z policjantami. Mimo to postanowili mnie skuć. Kajdanki założyli mi w radiowozie, skuli mi ręce z tyłu. To jest zachowanie, które stosuje się do najcięższych przestępców. Ja nie stanowiłem żadnego zagrożenia, od początku było widać, że nie wykazywałem agresji.
Pierwszy raz miałem kajdanki na rękach, poczułem się jak pospolity przestępca. Za to w radiowozie nie miałem zapiętych pasów, a jechaliśmy przez miasto, na komendę, więc chyba powinienem.
Który to był już protest w Rzeszowie w ramach strajku kobiet?
Jedenasty. W tym czasie było to moje czwarte legitymowanie przez policję. Raz np. z powodu podejrzenia organizowania manifestacji. Ale nigdy nie było tak, jak teraz. Tym razem stwierdziłem, że wystarczy.
To zacznijmy od początku. Co tak naprawdę się wydarzyło? W środowym proteście wzięło udział ok. 50 osób.
Po zakończeniu manifestacji policja zaczęła spisywać część osób. Poprosiła mnie o dowód osobisty, a ja zapytałem na jakiej podstawie. Zawsze tak robię. Podali podstawę prawną, art. 15 o policji, który mówi o tym, że policja ma prawo legitymować. Ale policjant musi też podać podstawę faktyczną, czyli z jakiego powodu mnie legitymuje.
Policjant nie może legitymować ot tak sobie, bo ma taką fantazję. Może to robić w sytuacjach, gdy jestem podejrzany o bycie osobą poszukiwaną lub kiedy jestem podejrzany o popełnienie wykroczenia lub przestępstwa. Dlatego prosiłem o podanie tego wykroczenia lub przestępstwa, które miałem popełnić. Policjant twierdził zaś, że biorę udział w nielegalnym zgromadzeniu.
Powtarzał to cały czas.
Tak. A ja cały czas próbowałem wytłumaczyć, że według żadnych przepisów prawa udział w zgromadzeniu nie jest ani wykroczeniem, ani przestępstwem. Nawet według rozporządzenia Ministerstwa Zdrowia, które zakazuje organizowania zgromadzeń powyżej 5 osób. Ale nie uczestnictwa.
Nic nie mówi o tym, że to jest wykroczenie. Pomijam już fakt, że to rozporządzenie jest niezgodne z Konstytucją. Dlatego prosiłem policjanta o podanie paragrafu, który można uznać za wykroczenie. A on w kółko powtarzał, że biorę udział w nielegalnym zgromadzeniu. Ja zaś konsekwentnie prosiłem o paragraf.
To trwało dobre pięć-sześć minut. Ktoś mógłby powiedzieć: nie mógł pan odpuścić i dla świętego spokoju pokazać ten dowód?
Stwierdziłem, że od tego się zaczyna. Na początku policjanci naruszają prawo w sposób delikatny, a potem kończy się tym, że pryskają gazem w oczy pokojowo protestującym obywatelkom, czy posłom i posłankom, którzy pokazują im legitymację poselską. Dlatego powiedziałem, że się nie poddam i nie wylegitymuję się z własnej woli.
Bo wtedy jest to zgoda na to, by policja działała tak dalej. Dlatego mówiłem: podajecie mi panowie przepis, który rzeczywiście jest wykroczeniem, to chętnie pokażę dowód.
Ta cała sytuacja nawet trochę mnie dziwi, bo mogli powiedzieć, że jestem podejrzany o organizację nielegalnego zgromadzenia, a nie o udział. I tu pewnie pozwoliłbym się wylegitymować.
A był pan organizatorem?
Nie. To było spontaniczne zgromadzenie, w tym przypadku trudno mówić o organizowaniu go.
Co było dalej?
Zaprosili mnie do radiowozu, że prowadzić dalsze czynności ustalenia mojej tożsamości. Stwierdziłem, że jeśli bardzo chcą, to muszą mnie tam zanieść i usiadłem na chodniku. Ja nie mam obowiązku za nimi iść. To oni muszą mnie donieść, więc jeśli muszą, to niech to robią. Wzięli mnie więc pod pachy i za nogi, i zanieśli.
W radiowozie, już po dotarciu na komendę policji, zaczęli się zastanawiać, co ze mną zrobić. Zaczęli przekonywać, że może jednak pokazałbym ten dowód. Jeden z nich powiedział: Panie Bobak, niech pan się nie wygłupia. Już nie raz był pan spisywany.
To się pytam: skoro panowie wiecie kim jestem, to po co mnie spisujecie?
Na nagraniu też słychać, jak jedna z kobiet mówi: "Znacie nas doskonale".
Znają nas z różnych akcji obywatelskich. Ale nie chciałem ustąpić. Na komendzie posadzili mnie w pomieszczeniu za kratkami. Tam przeszukali mnie, kazali zdjąć kurtkę, marynarkę, wyciągnęli wszystko z kieszeni. Znaleźli portfel z dowodem osobistym, spisali dane.
Bardzo długo trwało to spisywanie. Siedziałem tam dwie godziny. Wokół mnie kręciło 5-6 policjantów. Próbowałem ich zagadywać. Jeden z nich był bez maseczki, więc zwróciłem na uwagę, że jeśli tak bardzo pilnują przepisów epidemicznych, to sami też powinni ich przestrzegać. Policjant odpowiedział, że nie zatrzymali mnie za łamanie przepisów epidemicznych, tylko za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Powtórzyłem to, co mówiłem wcześniej. Policjant powiedział, że nie jest prawnikiem i się nie zna.
Po czym mnie wypuścili.
Jak w ogóle zachowywali się policjanci?
Spokojnie, kulturalnie. W tej kwestii nic nie można im zarzucić. W ogóle widać było, że specjalnie nie palą się do tej roboty. Robili to, co musieli.
Trochę Bareja?
Z jednej strony trochę śmieszno, z drugiej trochę straszno. Nie mamy tu Białorusi, bo tam ludzie są torturowani i zabijani. Ale jednak uważam, że idziemy w tym kierunku
Jak to zatrzymanie skończyło się dla Pana?
Nie wiadomo. Nie jestem prawnikiem, więc nie chciałem podpisywać w pośpiechu ani protokołu zatrzymania, ani przeszukania. Podpisałem tylko pouczenie o przysługujących mi prawach i badanie alkomatem z wynikiem 0,0.
Domagałem się kontaktu z adwokatem, ale się nie doczekałem. Podałem policji jego numer. Nie wiem, czy zadzwonili, ale moje koleżanki przyjechały na komendę i ściągnęły adwokata. Był w poczekalni i czekał. Ale dowiedziałem się o tym, jak już wyszedłem. Policja nie dopuściła go do do kontaktu ze mną.
Spodziewam się, że teraz prawdopodobnie dostanę wezwanie na przesłuchanie lub od razu skierują wniosek do sądu o ukaranie mnie. Za co? Trudno powiedzieć. Prawdopodobnie za to, że odmówiłem wylegitymowania się.
Mam wrażenie, że jest Pan dobrze przygotowany od strony prawnej.
Tak. Jeśli w jakiś sposób walczymy o przestrzeganie prawa, to należy to prawo znać. Gdy pojawiają się sytuacje, gdzie sprawa może być skierowana do sądu, to chcę znać prawo. A jeśli aktywnie wymaga się od kogoś przestrzegania prawa, wypada samemu to prawo znać.
Był Pan już wcześniej wynoszony przez policję?
Tak, z dwiema koleżankami, 1 marca tego roku, gdy był Marsz Żołnierzy Wyklętych. Postanowiliśmy stanąć naprzeciwko marszu z transparentem "Dość fałszowania historii. Nie każdy wyklęty to bohater". Policja nas wyniosła, oskarżyła o blokowanie legalnego zgromadzenia. Sprawa trafiła do sądu.
Wygraliśmy. Sąd zmiażdżył argumenty policji. Uznał naszą akcję za dopuszczalny element dyskusji publicznej. Nie podejmowaliśmy żadnych agresywnych działań. Nie blokowaliśmy całej trasy przejścia marszu. Sąd zwrócił też uwagę, że policja nie reagowała na nienawistne okrzyki, które płynęły od uczestników marszu.
Można zaznaczyć – na Podkarpaciu.
Tak. Ale wie pani, tu nie jest tak źle. Sędziowie są bardzo uczciwi. Teraz, jak jest historia z sędzią Igorem Tuleją, to kilkudziesięciu sędziów podkarpackich wydało oświadczenie wspierające go, w którym podpisali się z imienia i nazwiska.
A jak w ogóle liczne są ostatnie protesty w stolicy Podkarpacia?
Na początku było nas kilka tysięcy osób, ale jak w całej Polsce, energia trochę opadła. Wczoraj było ok. 50 osób. Ale jak przed strajkiem kobiet organizowaliśmy inne wydarzenia, to gdy przyszło 50 osób, to mówiliśmy, że jak na Rzeszów to całkiem nieźle. Teraz może nie jest to rewelacja w porównaniu do 3 tys., które były wcześniej, ale jednak nadal im się chce. Słyszymy też wsparcie ze strony przejeżdżających kierowców. Wydaje mi się, że Rzeszów zdaje egzamin.