Monopol religijnych domokrążców został przełamany. Świadkowie Jehowy mają konkurenta. Wyzwanie postanowili rzucić im właśnie mormoni, którzy nad Wisłą chcą stać się jednym z najbardziej liczących się wyznań poza katolicyzmem. Podczas Euro 2012 setki misjonarzy nawracały Polaków na ulicach miast, teraz coraz częściej pukają do naszych drzwi.
Z nieco egzotycznych dziwaków mormoni stają się nad Wisłą coraz bardziej znaczącym wyznaniem. Bo w kraju, w którym ponad 90 proc. społeczeństwa deklaruje się jako wyznawcy jednej religii, zdobycie w ciągu roku kilkuset, a może nawet tysiąca nowych wyznawców można przecież bez cienia przesady nazwać sukcesem.
Kościoł Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich to najbardziej korporacyjne wyznanie na świecie. W USA, gdzie jego członków mieszka najwięcej i są tak wpływowi, że jeden z nich właśnie ubiega się o fotel prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej, mówi się na mormonów "religijny McDonald's". Bo podobnie jak sieć fast foodów, na całym świecie wyglądają tak samo, praktykują obrzędy w identyczny sposób.
Mormońskich misjonarzy nie sposób pomylić z kim innym. A na ulicach polskich miast jest ich coraz więcej. Znak rozpoznawczy to garnitur, biała koszula, i identyfikator z imieniem i nazwiskiem wpięty w kieszeń marynarki. Wyróżnia ich też akcent. Wszyscy mówią płynnie po polsku, ale w Utah skąd pochodzi większość z nich, jednak dość trudno osłuchać się z polszczyzną.
To kolejna korporacyjna cecha tego kościoła. We wspomnianym stanie Utah, mateczniku mormonów, szkolonych jest non-stop cała rzesza młodych misjonarzy, którzy wkrótce na dwa lata opuszczą USA i będą nawracać na całym świecie. Dlatego przeciętny mormon ze środkowych Stanów Zjednoczonych mówi płynnie w co najmniej jednym języku obcym, w tym tak tam "egzotycznych", jak polski, ukraiński, czy fiński. Gdy młody mormon nauczy się jednego z nich wystarczająco dobrze, wylatuje do wskazanego mu przez kościół kraju i przez dwa lata, codziennie nawraca na ulicach. Raz w tygodniu ma prawo do godzinnego kontaktu z domem. Poza tym tylko nawracanie. Żadnych dziewczyn, imprez, niczego, co mogłoby przeszkodzić w skupieniu się na zadaniu.
A zadaniem jest przekonanie jak największej liczby potencjalnych nowych wyznawców, którzy uwierzą, że prawdziwy syn boży nauczał w Missouri, bóg jest istotą z krwi i kości, ochrzcić można nawet zmarłych, a niebo i piekło nie wyglądają tak, jak twierdzą np. katolicy. No i że bogu należy się 10 proc. tego, co zarabiają jego wyznawcy. Dzięki temu mormonów stać na szkolenie misjonarzy i wysyłanie ich na cały świat, a w Polsce do podjęcia walki o zdetronizowanie Świadków Jehowy z roli pierwszego wyznania nie związanego stricte z chrześcijaństwem, lub judaizmem.
Dlatego, choć zasady ich pracy misyjnej zakładają nauczanie przede wszystkim na ulicy i organizowanie spotkań, na których przychodzą zaproszone wcześniej osoby, młodzi mormoni coraz częściej z serdecznym uśmiechem, w swoich schludnych garniturach pukają do naszych drzwi, co dotąd było domeną Świadków Jehowy. Co w większych miastach jest jeszcze jakoś akceptowalne, w mniejszych zaczyna irytować. "Dość mamy swoich problemów, a zgnilizna z Zachodu jest nam nie potrzebna" - komentują internauci na jednym z forów maleńkiego Wielunia.
Zdaniem prof. dr hab. Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej, socjolog religii z Uniwersytetu Warszawskiego, Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich między innymi dlatego nieprędko będzie w stanie zmienić statystyki wyznaniowe w Polsce. – Mormoni wzrośli w siłę, od początku lat 90-tych uzbierali już idącą w tysiące grupę wyznawców i wybudowali kilka świątyń – przyznaje.
Profesor podkreśla jednak, że zainteresowanie mormonami w latach 90-tych i obecnie ma raczej zupełnie inne przyczyny. Tuż po upadku żelaznej kurtyny zaangażowanie się w życie kościoła wywodzącego się zza oceanu było bowiem sposobem na uzyskanie wydatnej pomocy w zdobyciu wizy. – Łatwiej było o zaproszenie i gwarancję pracy, gdy ktoś wybierał się na nauki w Stanach Zjednoczonych. A w tej chwili trudno ocenić, czym podyktowany jest szybki wzrost liczby mormonów w Polsce – ocenia socjolog.
W opinii Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej, czymkolwiek by do siebie nie przyciągali, wciąż nie mają szans z Świadkami Jehowy. Choćby dlatego, że w naszym kraju każdy wyznawca religii innej, niż katolicka i tak wychowany jest w kulturze na katolicyzmie opartej. A mormonów łączy z nią wbrew pozorom niewiele. – Świadkowie Jehowy są Polakom kulturowe znacznie bliżsi. Mają z katolikami na przykład wspólne Pismo Święte, tylko w innych tłumaczeniach. Mormoni mają tymczasem swoją Księgę Mormona, która nijak ma się do wartości ze Starego i Nowego Testamentu – podsumowuje ekspertka.
Reklama.
prof. dr hab. Maria Libiszowska-Żółtkowska
socjolog religii, Uniwersytet Warszawski
Mormoni wzrośli w siłę, od początku lat 90-tych uzbierali już idącą w tysiące grupę wyznawców i wybudowali kilka świątyń.