Dzisiejsze przemówienie Baracka Obamy w Kongresie zdecydowanie wpisuje się w tegoroczną kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych. Obecny prezydent USA nie musi mocno starać się w prawyborach swojej Partii Demokratycznej (ma praktycznie pewność, że będzie ubiegał się o reelekcję), ale musi przekonać obywateli, że ostatnie cztery lata były dobre i była to w głównej mierze jego zasługa.
W orędziu nie bezpośrednio, ale zdecydowanie, zaatakował swojego potencjalnego kontrkandydata Mitta Romneya. Ostatnio ujawnił on zeznanie podatkowe. Ten multimilioner (jego majątek jest szacowany na 250 milionów dolarów) z Partii Republikańskiej zarabiając na dywidendach i procentach z inwestycji, płaci tylko 15 procent podatku. Co więcej, nie pracuje na etacie, więc nie wchodzi w wyższy próg podatkowy. Prezydent Stanów Zjednoczonych podkreślał, że jest to społecznie niesprawiedliwe. Nie wymienił jednak z imienia i nazwiska swojego kontrkandydata.
Warren Buffett o swoich podatkach (po angielsku)
Wspomniał za to o Warrenie Buffetcie, przedsiębiorcy i filantropie, który sam uważa, że płaci za małe podatki (narzekał, że jego sekretarka procentowo płaci więcej niż on). Warto jednak zauważyć, że ewentualne zmiany na pewno spodobają się ruchowi Okupuj Wall Street i podobnym, które przyciągają coraz szersze rzecze zwolenników. Mitt Romney. Kandydat zbyt bogaty
Kolejnymi, jak to nazwą Republikanie, lewicowymi pomysłami Baracka Obamy były te z dziedziny ekologii. Prezydent powiedział, że 80 procent energii musi pochodzić z "zielonych" źródeł. Czy przekona tym do siebie m.in. organizacje takie Greenpeace? Niekoniecznie. Chociaż podkreślał, że państwo musi inwestować w nowe technologie, mówił także o zwiększeniu ilości podwodnych przybrzeżnych odwiertów (za to dostał potężne brawa od Republikanów). Gdy wymieniał źródła "zielonej" energii jednym tchem obok słonecznej i wiatrowej wymienił elektrownie atomowe i "czysty" węgiel.
Nie uspokoi to dostatecznie aktywistów ekologicznych dopóki nie poznają konkretnych programów wspierania "zielonej rewolucji".
W walce o głosy w wyborach Obama w przemowie wspomniał o nielegalnych imigrantach. Ze względu na swoje pochodzenie (jego ojciec urodził się w Kenii), w poprzednich wyborach zdobył uznanie czarnej ludności, oraz sporej części latynosów i innych mniejszości narodowych. W tych wyborach może być mu ciężej, ponieważ stracił już przywilej "świeżości", a m.in. konserwatywni w większości Kubańczycy mogą wrócić do głosowania na Republikanów. Dlatego Obama w ciepłych słowach mówił o tych, którzy "są Amerykanami, ale nie posiadają obywatelstwa". Zaproponował, by ci, którzy kończą studia, mogli pozostać w kraju.
Oczywiście swoje pomysły bezpośrednio kierował nie do samych nielegalnych imigrantów, ale do wszystkich tych, których członkowie rodzin i znajomi nie posiadają obywatelstwa. Niektórzy zauważają jednak, że prezydent Stanów Zjednoczonych niewiele zrobił, a jego tegoroczne orędzie jest w tym temacie kopią zeszłorocznego.
Bartosz Wiśniewski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w rozmowie z Polskim Radiem, jednoznacznie ocenił orędzie Obamy - było w znacznej mierze częścią kampanii wyborczej. Podobnie komentowali przemówienie Republikanie. Oczywiście według nich Obama się nie popisał. Michele Bachmann, która już jakiś czas temu odpadła z wyścigu o nominację do kandydowania, nazwała orędzie startem kampanii. To samo powiedział wciąż będący w grze Rick Santorum.
Czy Amerykanie nie poczują się zawiedzeni zbiorem kampanijnych haseł zamiast prawdziwych rozwiązań? Barack Obama potrafi przemawiać pięknie i z pasją (prawdziwie po amerykańsku), ale to może nie wystarczyć.
Ze strony Białego Domu. Po angielsku z angielskimi napisami.
Did obama just say he'd let educated aliens stay but the dumbasses will get the bums rush? #sotu [Czy Obama właśnie powiedział, że pozwoli wyedukowanym imigrantom zostać, a głupków pogoni?] CZYTAJ WIĘCEJ