Legenda głosi, że ktoś kiedyś kliknął przycisk "NIE" przy pytaniu o osiągnięcie wieku pełnoletniego na stronach z filmami pornograficznymi. Jak jest z reklamami? Poznajcie przynajmniej jedną osobę, która tego dokonała, czyli mnie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Nieodłącznym elementem stron z filmami pornograficznymi są kuriozalne reklamy
Wyglądają jak z poprzedniej epoki, są pokracznie przetłumaczone, szczują nagością
Przeciętny użytkownik raczej w nie nie klika w obawie o wirusy, więc sprawdziłem, co się za nimi kryje
Prowadzą głównie do płatnych portali erotycznych z botami i sklepów z suplementami na powiększanie penisa
UWAGA! Tekst jest przeznaczony dla czytelników 18+, bo choć ocenzurowałem screeny, to i tak zawierają lekko wulgarne słowa określające ludzkie narządy płciowe. Nie mogłem ich zakrywać, bo w tekście znalazłyby się praktycznie same duże piksele.
Jeśli kiedykolwiek weszliście na strony z filmami XXX, a skoro jesteście w tym artykule, to zakładam, że tak, to z pewnością rzuciły się wam w oczy kuriozalne reklamy z mitycznymi "gorącymi mamuśkami w twojej okolicy" na czele. Podejrzewam też, że mieliście pokusę sprawdzenia, co się za nimi kryje, ale zabrakło wam przysłowiowych nomen omen jaj. Ten artykuł ma na celu zaspokoić waszą ciekawość.
Czytaj też: Jak trafiłem do internetowego świata prostytutek i ich klientów. A raczej "div" i "szwagrów", bo tak o sobie mówią
Wchodziłem na najpopularniejsze strony porno w Polsce takie jak PornHub, Redtube, XVIDEOS, xHamster.com, Porntube i XNXX. Ogólnie rodzaje reklam powtarzają się, dlatego nie wyszczególniam poszczególnych serwisów, lecz pokazuję ogólną tendencję.
Gorące mamuśki w twojej okolicy
Ten rodzaj reklam stał się memem. Spójrzcie na ten layout rodem z lat 90., a także pokracznie napisane krzykliwe slogany. Poważnie się zastanawiam, kto w to w ogóle klika? Jednak skoro takie paskudne grafiki pojawiają się od lat, to jednak są skuteczne.
Nie ukrywam, że przy przeglądaniu reklam parskałem śmiechem. Niektóre nie trąciły myszką, ale za to były przetłumaczone nieporadnie z języka angielskiego przy pomocy translatora. Brzmi to idiotycznie i stanowi wręcz antypromocję.
Takie reklamy prowadzą przede wszystkim do "portali randkowych", ale nie takich jak Badoo i Sympatia. Bardziej przypominają Roksę. Tyle tylko, że na moje oko - tam nie ma realnych osób, ale boty, a całość jest generowana losowo. Przeglądarka jakimś cudem wykryła, że jestem w Kielcach, choć siedzę w Warszawie. Jednak nie w tym rzecz.
Wątpię, by to miasto było aż tak rozwiązłe, bo w danym momencie w promieniu 10 km ochotę na seks miało kilkanaście tysięcy kobiet - co rzecz jasna może być prawdą, ale czy wszystkie siedziały akurat na tym jednym, mało popularnym portalu? Dalej jednak jest jeszcze ciekawiej.
Przed wejściem na stronę rozpoczyna się seria rozbudzających wyobraźnię, ale i niedorzecznych pytań (oprócz oczywiście tego dotyczącego prezerwatyw):
"Czy zgadzasz się na używanie prezerwatyw podczas seksu z partnerem, którego poznasz w naszym serwisie?"
"Czy masz przynajmniej 24 lata? Te kobiety poprosiły nas, abyśmy nie pozwolili kontaktować się z nimi nikomu, kto ma mniej niż 24 lata, w związku z ich poprzednimi doświadczeniami"
"Wiele z tych kobiet są zdesperowanymi samotnymi matki i żonami, szukającymi odskoczni. Mogą być twoimi sąsiadkami lub kimś, kogo znasz. Czy zgadzasz się nie ujawniać tożsamości tych kobiet?"
Kiedy odpowiemy na nie, odpala nam się klasyczna strona erotyczna z setkami ogłoszeń z kreatywną nazwą domeny np. NaszaTajemnica.com albo PikantnePrzygody.com. Mnie szczególnie w oczy rzucała się ramka z "Lokalnym romansem", która jest kwintesencją tych serwisów-krzaków. Śmiem twierdzić, że zdjęcia pochodzą ze stocków lub są kradzione z serwisów społecznościowych (niektóre fotki powtarzają się w różnych serwisach), bo typ urody niektórych pań jakoś mi nie pasuje do przeciętnej mieszkanki Kielc. Mogę być też w błędzie.
Chcesz popisać z "napaloną sąsiadką"? No to płać!
I to na tyle, jeśli chodzi o bezpłatne użytkowanie. Dalej, żeby móc wysłać wiadomość prywatną, predefiniowaną lub od razu propozycję seksu (sic!), trzeba bulić. W tym momencie jednak odpuszczałem, gdyż trzeba podpinać kartę debetową/kredytową i wykupować "pakiet członkowski", czyli abonament na wysyłanie wiadomości i dostęp do zdjęć. Aż taki odważny to ja nie jestem.
Niektóre serwisy pozwalały na skorzystanie z z serwisu Przelewy24, ale i tak wolałem nie ryzykować, gdyż potrzebny do tego był też np. numer telefonu. Trochę za dużo tych danych. Sprawdziłem jednak, kto miałby otrzymać ode mnie pieniądze. Praktycznie wszędzie pokazywała się nazwa firmy ADDmission Development B.V. z siedzibą w Holandii, która zarządza podobnymi stronami nie tylko w Polsce. Google podało mi na przykład stronę o dwuznacznej nazwie: jednorazovka.com.
Minichaty i sex-kamerki z płatnymi wiadomościami
Czasem na stronach z anonsami wyświetlają się też niewielkie okienka wzorowane trochę na facebookowym Messengerze. Oczywiście, by cokolwiek wysłać, trzeba rzucić groszem. I o ile rozumiem, że dostęp do takich sex-chatów od zawsze był płatny, o tyle w tym przypadku jestem pewny, że nie rozmawiałbym z prawdziwą kobietą, lecz uproszczoną sztuczną inteligencją, która dodatkowo szantażuje tym, że nie przeczytasz wiadomości, dopóki nie zapłacisz.
Wyższy poziom kuszenia niż sex-chaty to oczywiście sex-kamerki. Po kliknięciu w baner z napisem live chat wyświetla nam się okienko z transmisją. Tutaj trudno zaprzeczyć, by obraz był wygenerowany w czasie rzeczywistym przez SI - choć mógł być wcześniej nagrany. Jednak znów, by wysłać wiadomość do sex workerki, trzeba płacić (to oczywiście norma, więc nie polemizuję z tym). W innym wypadku masz do dyspozycji tylko kilka gotowych odpowiedzi ("Wow darling. You look good!"), na które, jak mogłem zauważyć, nie było żadnej reakcji. Co mnie akurat specjalnie nie zdziwiło.
Nie mogło też zabraknąć reklam z prąciami do kolan
Zanim ktoś mi zarzuci, że banery wyświetliły się kontekstowo - korzystałem z okna incognito, które nie korzysta z historii. Zaczynałem więc z czystą kartą. Taki baner jednak opiera się na potrzebie każdego człowieka - chcemy ciągle więcej i więcej.
Reklamy magicznych specyfików i innych "aktywatorów penisa" (cokolwiek by to miało znaczyć), które oferują nam rzeczy fizycznie niemożliwe, najpierw prowadzą nas do fejkowych artykułów z fejkowymi lekarzami i fejkowymi historiami. Są tak "sensacyjne", że aż śmieszne.
Kiedy pójdziemy dalej w las, trafimy na strony sklepu z tabletkami. Szczerze powiedziawszy, trzeba być nieźle zdesperowanym, by korzystać z suplementów lub żelów z takich podejrzanych źródeł. Nawet za darmo bym tego nie wziął. Wolałbym chyba te mikrochipy w szczepionkach przeciw COVID-19.
Wirusy a reklamy na stronach porno
Zachowałem minimalne środki ostrożności. Na strony wchodziłem na komputerze z Linuxem, który pod tym względem jest ponoć najbezpieczniejszym systemem (w sumie od wielu lat nie zainstalowało mi się żadne złośliwe oprogramowanie, a bywam to tu, to tam). Używałem też trybu incognito, by wyświetlały się reklamy bez kontekstu oraz by "przypadkiem" karta bankowa nie podpięła mi się automatycznie w okienko z płatnością.
Póki co, nie zauważyłem żadnych anomalii prócz zapchania fejkowej skrzynki setkami wiadomości z propozycją flirtu od takich dziewczyn jak Fascynatka64, cycata_111, GorąceUsteczka, LateksowaPani, czy DoPrz3lecenia. Ich przykładowa treść to: "Słuchaj...zostań moim seksualnym strażakiem. Mam ochotę na szalony seks i na to, abyś wskoczył w moją cipkę. Powiedz mi proszę...może dasz się więc zaprosić do mnie? Mam wino i wielką ochotę na j*banko!" – napisała mi dziewczyna o nicku Ciekawesuty30.
Ta, jasne.
I myślę, że takie strony raczej nie są zawirusowane. Właściciele serwisów z filmami nie mogliby sobie pozwolić na takie wpadki - to ich główne źródło dochodu, a właściciele serwisów randkowych nie chcieliby tracić potencjalnych klientów, na wypadek afery. W tym aspekcie nie chodzi bowiem o to, by wykraść dane z komputerów, ale żeby wzbogacić się. Opierają się na naciąganiu i manipulowaniu naiwnymi ludźmi szukającymi łatwego i szybkiego seksu.