Piosenkarkę Marię Peszek uznał za satanistkę, zwolenników aborcji nazwał neobolszewikami, a tych, którzy używają prezerwatyw – dziwkarzami. – Uderzam silnie, ostro, czasem brutalnie. Nie dziwię się, że nazywają mnie katolickim ajatollahem. Jestem przekonany, że mam rację – mówi Tomasz Terlikowski.
"Koń trojański w mieście Boga. Pół wieku po Soborze…" – taki tytuł nosi najnowsza książka Tomasza Terlikowskiego, która właśnie trafiła do księgarń. Nie wygląda ona na dzieło kogoś, kto własnym ciałem bronił będzie Kościoła przed nawałem krytyki. Więcej, sam wytacza własne armaty. Pisze o grzechach ludzi Kościoła, krytykuje duchownych za ulgowe traktowanie księży homoseksualistów, których nazywa "homoukładem" i "homositwą".
Pytanie, co z tego? W oczach wielu Terlikowski i tak pozostanie Naczelnym Katolem Rzeczpospolitej, krzyżowcem wypowiadającym wojnę wszystkim i wszystkiemu, co niekatolickie.
Katolik z piórem w ręku
Do mediów trafił już na pierwszym roku studiów. – Dwa piętra nade mną w bloku mieszkała koleżanka, która zaproponowała mi współpracę w Radiu Józef, które po pięciu latach przekształciło się w Radio Plus. Początkowo myślałem, że będę tam tylko na wakacje. Ale nadszedł moment, kiedy wiedziałem już, że zostanę w mediach – wspomina w rozmowie z naTemat.
Dla Terlikowskiego nie ma zresztą czegoś takiego jak "dziennikarz katolicki". Jest tylko dziennikarz i publicysta, który jest katolikiem. Z takim założeniem zaczynał pracę w mediach: w Telewizji Polskiej, "Ozonie", "Życiu, "Rzeczpospolitej", "Wprost". Szefowie widzieli, że jest wierzący, że wykłada na katolickiej uczelni (na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego obronił doktorat z filozofii), interesuje się religią. – Dlatego naturalnie decydowali, że będę zajmować się Kościołem – dodaje Terlikowski.
Łatwo nie było. Ani dla kolegów, którzy często wysłuchiwali długich wykładów Terlikowskiego o historii Kościoła, ani dla niego samego.
Wróg i przyjaciel Kościoła
Paweł Lisicki był redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej", kiedy Terlikowski pisał dla dziennika. – Był wyjątkowo dobrym dziennikarzem, znającym się na rzeczy i fachowym. Nie widzę, by na przestrzeni tych kilku lat się zmienił. Może zmieniło się otoczenie i tezy, które kiedyś wydawały się mało kontrowersyjne, dziś są odbierane jako wyraziste – ocenia dla naTemat.
Rzeczywiście, kiedy Terlikowski zaczynał pracę w "Rzepie", nie był jeszcze znany szerszej publice. Przełomem okazał się 2007 rok i jego artykuł o współpracy arcybiskupa Stanisława Wielgusa z SB. Wtedy zaczęły się także rozchodzić drogi Terlikowskiego i niektórych kościelnych hierarchów. – Jest jednym z ostatnich nielicznych dziennikarzy niesterowalnych. Potrafi, kiedy uważa, że to słuszne, wystąpić przeciwko środowisku, z którym jest utożsamiany – mówi Marek Zając, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", prywatnie kolega Terlikowskiego.
Wspomniana książka "Koń trojański w mieście Boga" to tylko jeden z wielu frontów jego walki z Kościołem. I o Kościół. – Ciosy z własnej strony bolą bardziej niż z tej drugiej. Jeśli coś robię, to dlatego, że mam poczucie, że tak należy – mówi nam Terlikowski.
Z takim poczuciem przeprowadził głośny wywiad-rzekę z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim zatytułowany "Chodzi mi tylko o prawdę". Ksiądz opowiada tam o lobby homoseksualnym w Kościele. – Ja się o tę książkę z nim kłóciłem. Tak to jest, że jak Tomek jest do czegoś przekonany, to idzie jak czołg – komentuje Marek Zając.
Publicystyczny kamikadze
Czołg Terlikowski rozpędził się na dobre jako redaktor naczelny kwartalnika "Fronda". Po wyborach parlamentarnych w ubiegłym roku na swoim Facebooku nazwał Janusza Palikota skur****** i "mendą w przebraniu trefnisia". Ostatnio za satanistkę uznał piosenkarkę Marię Peszek. "To jest przerażająca deklaracja satanicznego nihilizmu. Maria Peszek mówi: 'nie chcę, odrzucam' i pogrąża się na wieki. Najbardziej przerażające jest sataniczne przekonanie, że człowiek sam sobie wystarcza" – mówił komentując wywiad Peszek dla "Polityki", w którym artystka przyznała, że nie wierzy w Boga.
W rocznicę Cudu nad Wisłą zaproponował też akcję "Bij bolszewika", stwierdzając, że bolszewikami są dziś ci, którzy opowiadają się za aborcją, a przeciw małżeństwu i rodzinie. Ostro krytykował akcję promującą używanie prezerwatyw przed Euro 2012. Uznał ją za zachwalanie rozpusty i orzekł, że prezerwatywy na Euro są dla dziwkarzy i seksturystów.
Podobnych wypowiedzi, kontrowersyjnych, dla niektórych obraźliwych, można wymienić wiele. – Nie mam kłopotów z tym, że ktoś nie zgadzając się z moimi poglądami, szuka odpowiednio pejoratywnych określeń, jak ajatollah czy katotalib. Jeśli ktoś chce uczestniczyć w życiu społecznym, prezentować wyraziste opinie, musi się z tym liczyć – stwierdza Terlikowski.
"Rozmawiać ze wszystkimi"
Można odnieść wrażenie, że Terlikowskich jest właściwie dwóch: ten, który zasiadając do pisania tekstu puszcza hamulce i drugi, dla którego podziały ideologiczne i polityczne nie istnieją. Tomasza Lisa wielokrotnie bardzo ostro krytykował, ale ostatnio stwierdził, ze wybrałby się z nim na piwo. Rozmawiać chce ze wszystkimi. – Taką mam zasadę. Nie zdarzyło mi się odmówić rozmowy, to raczej ja jestem na czarnej liście – mówi.
Jak mówi nam Marcin, student Terlikowskiego z warszawskiej Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji, na wykładach nie widać, że jest naczelnym ultraprawicowej "Frondy". – Pierwszy raz w życiu spotkałem osobę o tak mocnych poglądach, która nie przenosi ich na swoje wykłady. Zawsze stara się być bezstronny – stwierdza.
– Wolny elektron i tyle. Choć jesteśmy z różnych środowisk, znamy się i lubimy. Przedstawiciele katolicyzmu otwartego złościli się, kiedy Tomek dostał program w Religia.tv. Ja zadzwoniłem i pogratulowałem. Jest jednym z moich ulubionych partnerów do sporu – dodaje Marek Zając.
W pracy musiałem się spierać z szefostwem i dziennikarzami, czasem się wręcz kłóciliśmy. W jednej z firm powiedziano mi nawet, że dadzą mi dobre warunki, jeśli tylko nigdy nie będę pisał o obronie życia. To powiedziałem, że jednak nie będę pracował.
Marek Zając
dziennikarz "Tygodnika Powszechnego"
Wolny elektron i tyle. Choć jesteśmy z różnych środowisk, znamy się i lubimy. Przedstawiciele katolicyzmu otwartego złościli się, kiedy Tomek dostał program w Religia.tv. Ja zadzwoniłem i pogratulowałem. Jest jednym z moich ulubionych partnerów do sporu.