Dlaczego spędziłeś w szpitalu 4 dni, chociaż wszystkie konieczne badania można było zrobić w ciągu dwóch godzin? Z jakiego powodu klej i nożyczki to jedne z ważniejszych narzędzi pracy polskiego lekarza? Na te i inne tematy rozmawiamy z panią doktor z jednego z warszawskich szpitali, czyli prześwietlamy polską służbę zdrowia.
W ostatnim czasie znów głośno jest o problemach polskiej służby zdrowia. Niedawno wybuchł spór o zadłużenie Centrum Zdrowia Dziecka, a w ubiegłym tygodniu media obiegła informacja, że mazowieckie szpitale wystąpią z pozwem zbiorowym wobec Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak to najczęściej bywa, powodem kłopotów są pieniądze, a konkretnie sposób rozliczania się przez Fundusz za wykonane w szpitalach zabiegi i badania. W szczegółach skomplikowanego sporu o kontrakty, świadczenia i przeliczniki łatwo się jednak pogubić. Aby zrozumieć praktyczne konsekwencje problemu, postanowiłem porozmawiać z kimś, kto z realiami polskiej służby zdrowia styka się na co dzień – lekarzem.
Pani Małgorzata nie chce ujawniać swojego nazwiska, ponieważ w rozmowie ze mną wypowiedziała wiele gorzkich, ale niestety prawdziwych słów na temat szpitala, w którym pracuje. Jest to jedna ze specjalistycznych warszawskich placówek.
Pani Małgorzato, ostatnio dużo mówi się o problemach mazowieckich szpitali. Jak wygląda sytuacja w placówce, w której pani pracuje?
Nie jest dobrze. Ostatnio dostaliśmy od dyrektora informację, że szpital jest mocno zadłużony i konieczne są szybkie oszczędności. Jednym ze sposobów rozwiązania problemu okazało się zredukowanie etatów lekarzom – proste, nieprawdaż? Zamiast jednak zwalniać konkretne osoby, postanowiono poobcinać „po kawałku” etatu wszystkim. Zamiast 8 godzin pracy dziennie, umowy są teraz podpisywane np. na 5 czy 6 godzin.
Czyli lekarze zarabiają teraz mniej?
Tak. Kilka osób nie zgodziło się na obniżkę płac i odeszło ze szpitala. Pozostali są często w ciężkiej sytuacji. Jedna z moich koleżanek, zatrudniona na ułamek etatu, zarabia 1200 zł miesięcznie. Oczywiście ilość obowiązków na nią nałożonych nie zmniejszyła się ani trochę.
Jak to?
Ja, na części etatu teoretycznie powinnam pracować od 8 rano do 12.30. W praktyce nie mam jednak szans, żeby zdążyć ze wszystkim w tak krótkim czasie. W gruncie rzeczy wszyscy w naszym szpitalu pracują tyle samo, co wcześniej. Ale płacą nam mniej.
O redukcji etatów zadecydował dyrektor w związku z zadłużeniem szpitala. Czy o problemach finansowych dowiedzieliście się nagle? Czy ktoś wytłumaczył wam, dlaczego teraz to lekarze mają ponosić koszty oszczędzania?
Właściwie decyzja zapadła dość niespodziewanie, choć oczywiście słyszało się wcześniej o problemach szpitala, ale my, jako lekarze, nie byliśmy w to raczej wtajemniczani.
A skąd problemy finansowe?
Przyczyn jest na pewno bardzo wiele. Chodzi m.in. o kwestie rozliczeń z NFZ. Zabiegi i badania, które wykonujemy w szpitalu, są ograniczone do naszej wąskiej specjalności i niestety „słabo” refundowane. Wszystko zależy od przeliczników, jakie ustala Fundusz. Niektóre procedury, badania, rozpoznania chorób są wycenione dobrze, a inne znacznie gorzej. Z tego co wiem, zabiegi kardiologiczne w szpitalach o takiej właśnie specjalności dostają sporo punktów, a te, które wykonujemy my – mało. W pewnym więc sensie nie mamy szans na rentowność, bo niezależnie od naszych starań i tak jesteśmy zakładnikami tabelek i przeliczników.
Ale czy podano wam dokładne powody, dlaczego szpital jest w długach? Przecież teoretycznie jest w nim jakaś kadra zarządzająca, księgowi, itd. Powinni chyba czuwać nad rentownością placówki?
No tak, są u nas księgowi, jest dyrekcja, ale w gruncie rzeczy do niedawna nikt nie rozmawiał z nami o finansach. Tak naprawdę nie miałam nawet świadomości, jak duży wpływ na rentowność szpitala ma sposób, w jaki koduję przypadłości moich pacjentów.
O jakie kodowanie chodzi?
Ilość pieniędzy, jaką dostaniemy od NFZ, zależy od sposobu zakodowania dolegliwości danego pacjenta. Nie jest ważne, ile poświęcimy mu czasu, ile wysiłku, liczy się to, co w papierach. I tu niestety jest wiele absurdalnych przepisów, bo kwestia ilości punktów za dany zabieg lub daną chorobę staje się ważniejsza, niż sam proces leczenia. I my musimy się zajmować właśnie tymi punktami i myśleniem, co się bardziej opłaca.
Jakiś przykład?
Proszę bardzo. Wyobraźmy sobie, że przychodzi do szpitala pacjent na badania diagnostyczne: chcemy pobrać mu krew mu na podstawowe badania, zrobić EKG i ECHO serca. Teoretycznie, można by to zrobić w jeden, góra dwa dni. Pacjent spędza jednak w szpitalu aż trzy dni, a czasem i cztery... Nie jest to widzimisię lekarza. Pacjent leży, bo NFZ za odsiedziane czterech dni zapłaci tyle, że pokryje to koszt przeprowadzonych badań. Te same zabiegi czy analizy, wykonane w dwa dni byłyby wycenione na tyle nisko, że szpital straciłby na tym. Jednym słowem pacjent wygenerowałby dług.
Aha, to już wiem, dlaczego tak wiele osób dziwi się, po co są trzymane w szpitalu po kilka dni.
To jest absurd! Przecież każdy niepotrzebny dzień hospitalizacji to niepotrzebne koszty, na które składają się choćby opieka pielęgniarska czy wyżywienie. W dodatku trzeba dać zwolnienie z pracy pacjentowi, albo rodzicowi leczonego dziecka, dochodzi więc jeszcze ZUS za te kilka dni… Nie ma rady: by nie robić szpitalowi długów, trzeba trzymać pacjenta dłużej.
Czytaj:Służba zdrowia na skraju zapaści. Szpitale zwalniają, by uwolnić się od 10-miliardowych długów
Podam inny przykład. Dziecko, które przyszło do szpitala z zapaleniem oskrzeli, a w trakcie pobytu zaraziło się biegunką rotawirusową przyniesie szpitalowi zysk, jeśli pierwszym rozpoznaniem, które zakoduję, będzie właśnie owa biegunka. Jeśli zakoduję jako pierwsze zapalenie oskrzeli szpital zarobi mniej. I nieważne, co było pierwotnym powodem zgłoszenia się do szpitala pacjenta. Trzeba myśleć o tym, co się bardziej opłaca, kalkulować. Jeśli więc zastanawia się pan, w co z uporem maniaka wpatruje się lekarz na ekranie komputera za każdym razem, gdy przekracza pan próg jego gabinetu, to zapewniam, że nie jest to Facebook. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że wymyśla właśnie, jak zakodować pana problemy ze zdrowiem.
Czyli można powiedzieć, że w coraz większym stopniu jako lekarze zajmujecie się punktami, a nie pacjentami?
Zdecydowanie więcej czasu poświęcamy na sprawy nie związane bezpośrednio z pacjentem i jego problemami. Na jednym z sympozjów naukowych, w którym ostatnio brałam udział, znana pani profesor, wygłosiła zdanie zrozumiałe chyba tylko dla lekarzy: „warto rozpoznawać krztusiec, bo NFZ dobrze za niego płaci”. Oczywiście cała sala wybuchła śmiechem, bo wszyscy wiedzą o co chodzi, wszyscy na co dzień zajmują się tylko tymi punktami.Dodam, że absurdów związanych z formalnościami jest więcej. Jeśli rozpoznamy chorobę, na którą nasz oddział nie ma kontraktu, to nie mogę jej zakodować. W takiej sytuacji zwykle kodujemy “na oko” coś podobnego.
Czy jakieś inne przepisy utrudniają wam życie?
Choćby taki – jeśli pacjent w ciągu dwóch tygodni wraca na ten sam oddział, to NFZ nie płaci za drugą hospitalizację. Dlaczego? Nie wiem. Może uważa, że źle wyleczyliśmy pacjenta. Tylko, że nie zawsze jest to takie proste. Z powodu tego przepisu szpitale czasem dogadują się między sobą i aby uniknąć ponownej, nierentownej hospitalizacji, „wysyłają” pacjenta do innej jednostki. Więc np. ktoś, kto wraca na pediatrię w szpitalu A, jest odsyłany do B, bo w A NFZ nie zapłaciłby za jego leczenie.
A jak wygląda praktyka prowadzenia tych wszystkich tabelek, kodowania z chorób i zabiegów?
Niestety, wymagania odnośnie dokumentacji medycznej są co raz bardziej restrykcyjne, co i rusz dochodzą kolejne druki i formularze które musimy wypełniać. W większości przypadków te kolejne obowiązki nakładane są na lekarzy. Może to pana zdziwi, ale bardzo ważnymi narzędziami mojej pracy są klej i nożyczki. Papierowe wydruki wyników badań muszę wycinać, a następnie wklejać do dokumentacji medycznej pacjenta. Zamiast leczyć człowieka, tnę, zaginam i sklejam jego dokumenty. Na koniec zostawiam sobie numerowanie stron. To jeden z moich obowiązków: muszę ręcznie oznaczyć całą historię choroby. Siedzę więc i numeruje, czasem np. do 120 stron.
Czy to nie jest skomputeryzowane?
Jest, ale równolegle wszystkie zlecenia i wyniki badań trzeba drukować i stemplować, a później wklejać do historii choroby. Era pełnej cyfryzacji i digitalizacji jest ciągle przed nami. Na razie dublujemy pracę komputerów. To dlatego prawie na każdym swoim dyżurze, kiedy uporam się z bieżącymi sprawami oddziału, siedzę przy biurku i wykonuję zaległe prace papierkowe z całego tygodnia. Ale oczywiście są dyżury, kiedy nie ma się czasu na zajmowanie się takimi bzdurami, tylko stoi się przy łóżku chorego i zajmuje prawdziwą medycyną.
Nie chodzi o to, że prowadzenie dokumentacji jest złe, czy męczące. Problem polega na tym, że czas, który powinnam przeznaczyć pacjentowi, poświęcam biurokracji i walce o opłacalność tego co robię. To skandal. Składałam przysięgę Hipokratesa, a nie przysięgę, że będę przynosić zysk szpitalowi.
lekarz w jednym z warszawskich szpitali specjalistycznych
Jedna z moich koleżanek, zatrudniona na ułamek etatu, zarabia 1200 zł miesięcznie. Oczywiście ilość obowiązków na nią nałożonych nie zmniejszyła się ani trochę.
Pani Małgorzata
lekarz w jednym z warszawskich szpitali specjalistycznych
Może to pana zdziwi, ale bardzo ważnymi narzędziami mojej pracy są klej i nożyczki. Papierowe wydruki wyników badań muszę wycinać, a następnie wklejać do dokumentacji medycznej pacjenta. Zamiast leczyć człowieka: tnę, zaginam i sklejam jego dokumenty. Na koniec zostawiam sobie numerowanie stron.