– Naszą wygraną jest to, że 20 lat po programie, ludzie dalej nas miło wspominają, chcą o nas słyszeć, spotykać nas... lub robić wywiady. Pieniądze by nam tego nie zastąpiły – mówi w rozmowie z naTemat Klaudiusz Ševković.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
50-letni Klaudiusz Ševković był uczestnikiem pierwszej polskiej edycji "Big Brothera" wiosną 2001 roku. Zajął 5. miejsce
Jest żonaty z Angielką Caroline, mają dwoje dorosłych dzieci: córkę Vanessę i syna Claudio-Tigera
Po wyjściu z domu Wielkiego Brata m.in. prowadził programy telewizyjne (np. Telezakupy Mango), napisał dwie książki i nagrał płytę "Optymista"
W tym momencie jest organizatorem eventów golfowych, radnym w Chorzowie i prezesem klubu superligi piłkarek ręcznych KPR Ruch Chorzów
W tym roku mija 20 lat od startu programu (dokładnie 4 marca), który na zawsze zmienił polską telewizję i jest wspominany z nostalgią do dziś. Nie tylko przez widzów, ale i samych uczestników. Porozmawiałem z jednym z nich: Klaudiuszem "Sznikersem" Ševkovićem.
Chyba kogoś wzięło na wspominki. Na swoim Instagramie w ostatnim czasie dodałeś sporo zdjęć z "Big Brothera". Ma to związek z 20. rocznicą startu programu?
Tak, ale chciałem też rozruszać swoje konto, bo zawsze je zaniedbywałem. Wcześniej udzielałem się głównie na Facebooku, ale Instagram stał się ostatnio modniejszy. Wrzuciłem więc parę starych zdjęć nostalgicznych rozmowach ze znajomymi, a internauci i media to podłapały. I zrobił się mały boom na "Big Brothera". Ludzie cały czas tym żyją i lubią to wspominać. A że mają miłe wspomnienia związane z nami, to nam też jest miło.
Sam mam miłe wspomnienia i dokładnie pamiętam wasze pierwsze wejście do domu Wielkiego Brata. Zresztą, wtedy wszyscy moi znajomi oglądali ten program i ciągle się o nim mówiło w szkole.
Pierwszą edycję oglądało średnio 11 milionów widzów. Był to rewolucyjny program jak na tamte czasy. I nie chodzi tylko o to, że jako pierwszy był nadawany w HD. To było pierwsze polskie reality show, w którym można było kogoś podglądać, zobaczyć jak żyją inni. Mieliśmy szczęście, że wystąpiliśmy w pierwszej edycji, która została najlepiej zapamiętana.
Współcześni 30-latkowie mieli wtedy około 10 lat i potrafią przywołać nawet najdrobniejsze szczegóły. Jest to często dla mnie niesamowite zaskoczenie. Ustawiliśmy innym poprzeczkę bardzo wysoko. Sam nie wiem, kiedy minęło to 20 lat. Wydaje się, jakby to wydarzyło się dopiero niedawno.
Jednak przez 20 lat dużo się wydarzyło w twoim życiu. Zawsze mnie zastanawia ta ewolucja od "Big Brothera" do golfa. Jak dotarłeś do miejsca, w którym się teraz znajdujesz?
Faktycznie sporo się działo przez ten czas i każdy z nas odkrywał swoje talenty. Sam próbowałem naprawdę wielu rzeczy, które odnosiły niemałe sukcesy. Pisałem książki i nagrywałem płyty, które rozchodziły się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Moja płyta "Optymista" zdobyła status Złotej Płyty - sprzedaliśmy 53 tys. sztuk, ale w dzisiejszych czasach byłaby Platynowa, ponieważ obniżono progi.
Oprócz tego miałem swoje programy telewizyjne, występowałem w filmie "Gulczas, a jak myślisz...", Telezakupach Mango, a także w reklamach różnych firm samochodowych. Myślę, że gdybym mieszkał w innym kraju, to już bym nie musiał pracować do końca życia razem z dziećmi i wnukami (śmiech).
W Polsce jest fajnie, ale nie aż tak i trzeba normalnie pracować. "Nie ma lekko", krótko mówiąc. Jednak z drugiej strony, to leży w mojej naturze. Ja naprawdę lubię pracować i zaczynać nowe projekty. A kiedy zaczynam się czymś zajmować, to robię to porządnie.
Tak było z piłką ręczną, do której w sumie trafiłem trochę przypadkowo w 2003 roku, ale do dziś jestem prezesem klubu superligi piłkarek ręcznych KPR Ruch Chorzów. W międzyczasie miałem jeszcze przygodę z reprezentacją – przez trzy lata byłem menadżerem biało-czerwonej kadry. Byliśmy nawet na mistrzostwach świata.
Ciągle jednak wymyślałem nowe rzeczy i jedną z nich był magazyn lifestyle’owy "Silesia Business & Life". Każdy taki magazyn potrzebuje swojego wydarzenia i tak wymyśliłem turnieje golfowe Silesia Business & Life Golf Cup, które robimy od 10 lat. Praktycznie od razu staliśmy się największym eventem golfowym w Polsce.
Golf ma to do siebie, że ta dyscyplina wciąga i nie chce wypuścić. Próbowałem różnych sportów, ale nic mnie tak nie pochłonęło. Golf staje się też niejako zdrowym stylem życia dla każdego. Wybierając się na urlop, zawsze szukam hotelu z polem golfowym w pobliżu, podróżuję też po świecie, by zagrać na najlepszych obiektach.
Udało mi się połączyć pasję i pracę i czuję, że się w tym spełniam. Czasem zastanawiam się, kiedy na to znajduję czas, bo jeszcze dodatkowo jestem czwartą kadencję radnym w Chorzowie. Moi znajomi wiedzą, że jak pracuję, to pracuję cały dzień, a jeśli wypoczywam, to robię to na maksa (śmiech).
W dzieciństwie raczej marzyłeś o zostaniu gwiazdą telewizji lub golfistą?
Pewnie, że nie, ale program otworzył nam wiele drzwi, a także dał nam ogromną popularność. Choć ja już tego tak nie widzę, a w swoich miastach pewnie już się wszyscy opatrzyliśmy. Jednak zawsze jest miło, kiedy jestem gdzieś w Polsce, bo ludzie mnie ciągle rozpoznają i podchodzą po autograf.
Czasem są też śmieszne sytuacje, gdy wstydząc się, wysyłają kilkuletnie dzieci, by „sobie zrobiły zdjęcie z Klaudiuszem”. Wiadomo, że maluchy mnie kompletnie nie znają, a zdjęcie jest tak naprawdę dla rodzica (śmiech).
A jeśli chodzi o golf, to w czasach mojego dzieciństwa był w Polsce dyscypliną niszową. Nadal nie jest tak popularny jak chociażby piłka nożna, ale chciałbym to zmienić. Tak naprawdę w ciągu ostatnich 10 lat zaczyna się to zmieniać i mamy dobrego gracza Adriana Meronka, który już gra w Europe Tour. Życzę mu dużo powodzenia, bo gdy coś osiągnie na światowym poziomie, to i o samym golfie będzie się więcej mówić. W tym momencie to ja dałem więcej wywiadów na ten temat, niż osoby, które powinny (śmiech).
Czy jesteś takim golfowym influencerem?
Można tak powiedzieć, bo staram się promować tę dyscyplinę. Jednak zawodowo zajmuję się przede wszystkim organizacją eventów golfowych w Polsce, a także za granicą. Szczególnie wtedy, gdy w naszym kraju jest zima.
Zastanawiałem się przed naszą rozmową, dlaczego właściwie nie wygrałeś pierwszej edycji? Przecież dziś wielu osobom to właśnie ty się głównie kojarzysz z "Big Brotherem".
To byś musiał zapytać włodarzy stacji i programu (śmiech). Oglądałem inne edycje programu, np. z Niemiec i jest w nich pewna prawidłowość: faworyci publiczności rzadko wygrywają. Pytanie tylko, co jest prawdziwym zwycięstwem? Nie zawsze jest to pierwsze miejsce. Myślę, że z Gulczasem i kilkoma innymi uczestnikami, pomimo tego, że odpadliśmy wcześniej, to i tak jesteśmy zwycięzcami.
Naszą wygraną jest to, że 20 lat po programie, ludzie dalej nas miło wspominają, chcą o nas słyszeć, spotykać nas... lub robić wywiady. Pieniądze by nam tego nie zastąpiły. Nie wiem, ile jeszcze to potrwa, czy za 10 lat będziemy świętować 30-lecie, czy już wszyscy o nas zapomną, bo nastąpi zmiana pokoleniowa. Niedawno czytałem, że jesteśmy... "pradziadkami reality show".
Przez ostatnie 20 lat wiele się zmieniło, ale jednak rzecz pozostałą niezmienna: twoja przyjaźń z Gulczasem. Nawet w minione święta się z nim widziałeś i jest udokumentowane na Instagramie. Jaki jest przepis na utrzymaniu tak znajomości przez tak długi czas?
Na pewno musi być szczerość, jak w każdym związku (śmiech). Czas też pomaga, jeśli nie jest się z sobą na co dzień. Wtedy się tęskni, są miłe powitania i pożegnania. Na pewno też dobraliśmy się pod względem charakterów. Jesteśmy zupełnie inni, mamy inne pasje, ale gdy się spotykamy, to tworzymy dobry team, jeden uzupełnia drugiego i łączy nas to samo poczucie humoru.
Z innymi uczestnikami też wciąż utrzymujesz kontakt?
Tak, z Alicją Walczak, Karoliną Pachniewicz, Manuelą Michalak, Grzegorzem Mielcem i Piotrem Lato, którzy do tego czasem odwiedzają mnie na eventach. Teraz właśnie golf nas łączy, może kiedyś zbiorę wszystkich uczestników na jednym turnieju. To coś wyjątkowego, bo każdy z nas robi swoje, ale zawsze znajduje czas na telefon, smsa lub spotkanie.
Tak sobie wymyślę, jak już wymieniam nowe, modne słówka, że wszyscy jesteście pierwszymi polskimi celebrytami, choć wtedy nikt nie używał takiego określenia.
Nam wypada żałować, że wtedy nie było tak rozwiniętego internetowego świata jak dziś. Nie mielibyśmy followersów liczonych w tysiącach, lecz milionach. Niektórzy z nas mogliby tylko z tego żyć. Oj, było ciekawie, gdyby wtedy były tak popularne media społecznościowe.
Nie ma co jednak tak gdybać, bo moda też się zmienia. Nie wiadomo, co by było, gdyby "Big Brother" ruszył dopiero teraz. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Obecnie mniej ludzi ogląda telewizję, kiedyś przed ekranami zasiadały miliony. Teraz trudno byłoby tyle osób odciągnąć od smartfonów i przyciągnąć do programu emitowanego o konkretnej godzinie.
I to się nigdy nie zmieni. Ja tylko nie rozumiem, dlaczego TVN nie potrafi nas lepiej "wykorzystać". I nie mówię tego z żalem, lecz zdziwieniem. Ludzie się nadal nami interesują, więc może warto byłoby nas zaprosić gdzieś więcej, niż tylko do pojedynczego programu śniadaniowego.
A macie jakieś wspólne plany, jako byli uczestnicy?
Sami w pojedynkę jesteśmy "zbyt mali". Taką namiastką są nasze konta w mediach społecznościowych. Jednak, by zrobić coś większego, to musiałaby się włączyć jakaś telewizja. Myślę, że dużo fanów chciałoby nas zobaczyć i dowiedzieć się, co robimy.
Niestety ciężko byłoby nas wszystkim zamknąć w jakimś miejscu, bo każdy z nas ma swoje rodziny, firmy i zobowiązania. Jednak, gdyby to było np. kilka osób na tydzień, to takie przedsięwzięcie byłoby całkiem realne i miałoby sporą oglądalność. Czytam też komentarze internautów i widzę, że chętnie zobaczyliby nawet powtórki starych edycji "Big Brothera".
Sam bym z chęcią pooglądał powtórki!
No właśnie, ale nigdzie nie ma całych odcinków, prócz fragmentów na YouTube. Szkoda. Myślę, że ludzie z przyjemnością obejrzeliby powtórki starych edycji, powspominali, pośmiali się. Ta nasza edycja była wyjątkowa, bo nie było tam żadnych kłótni i nienawiści, tylko ludzie się fajnie bawili.
Przeprowadzano świetny casting, chylę czoła, każdy mógł znaleźć swojego bohatera. Wszyscy byli inni, ale tworzyliśmy zgraną paczkę. Może właśnie dlatego widzowie do dziś to dobrze wspominają. Mają dość swoich problemów, by oglądać jeszcze problemy innych.
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że reaktywacja "Big Brothera" się nie do końca udała, bo zabrakło w niej takich zwykłych ludzi, którzy okazali się niezwykli. Tym razem zrekrutowano właśnie internetowych celebrytów i influencerów.
Coraz trudniej jest dobrać "naturszczyków". Wszyscy starają się kreować swój wizerunek w mediach lub naśladować kogoś innego. My nie wiedzieliśmy jak to robić, nie było nikogo przed nami, dlatego byliśmy po prostu sobą. Śmieję się czasem pod nosem, gdy oglądam jakieś reality i show i uczestnik mówi, że stara się być naturalny. Jednak tego nie widać, wszystko ma przemyślane i odgrywa jakąś rolę.
Powtórki przydałyby się w telewizji, abyś mógł obejrzeć je ze swoimi dziećmi. Chyba że już je widziały nagrane na kasecie?
Jak miały około 16 lat to odkryły te fragmenty odcinków na YouTube.
I zareagowały: "tata, ty jesteś gwiazdą!"?
Tak to mniej więcej wyglądało (śmiech). Pooglądały, pośmiały się i tyle. Nie oglądały wszystkich odcinków. Ich życie się toczyło zupełnie inaczej, więc miały inny odbiór. Już wcześniej znały ludzi z telewizji, z którymi się widywałem. Inaczej na to patrzyły, niż kiedy ja wchodziłem do programu. Myślę jednak, że młode pokolenia też by jednak się dobrze bawiły przy powtórkach.
Myślę, że przez 20 lat zmieniło się też to, że zamiast wygłupiających się ludzi, wolimy oglądać afery i kłótnie, czyli tak zwane "dramy". Tego też nie brakowało w nowym "Big Brotherze". Dlatego też te stare edycje puszczane teraz w telewizji, mogłyby być odświeżające.
Nie da się ukryć, że ciągle jesteśmy osaczani wiadomościami o katastrofach i tragediach. To się dobrze sprzedaje, więc można tym epatować na okrągło. Sam się na to czasem łapię czytając "Zobacz, co tam się wydarzyło", a tak naprawdę nic się nie stało, a wszystko było mocno podkoloryzowane.
Jest to modne, ale w głębi każdego nas jest potrzeba śmiania się, a w dzisiejszych czasach mamy bardzo mało powodów do optymizmu. Dlatego też coraz mniej oglądam telewizji. Wolę pograć w golfa (śmiech). Tam na łonie natury spotykam uśmiechniętych ludzi.
A co najlepiej wspominasz z "Big Brothera"?
Za dużo jest tego, by tak wybrać jedną rzecz. My się tam bawiliśmy non stop, dopiero przestawaliśmy, gdy kładliśmy się spać. Nigdy nie wiedzieliśmy, ile śpimy, czy to były cztery godziny, czy dziesięć, bo przecież nie mieliśmy tam zegarków i poczucia czasu. Gdy gasło światło, szliśmy do łóżek, gdy włączała się muzyka, wstawaliśmy. Nie jestem w stanie nawet zliczyć tych wszystkich zabawnych sytuacji.
Teraz mogę jedynie powiedzieć po latach, nawet z Gulczasem o tym ostatnio rozmawialiśmy, że ludzie z produkcji programu byli wspaniali. Później z nimi zresztą pracowałem przy innych programach, np. przy "Wielkiej niespodziance Klaudiusza", w czasie której jeździliśmy po Polsce i gotowaliśmy ludziom potrawy. To była ta sama ekipa. Opowiadali mi, że z nami spędzali praktycznie 24 godziny na dobę. Kończyła im się zmiana i zamiast iść do domu, to zostawali w studiu, bo chcieli dalej nas oglądać.
Produkcja była też elastyczna i odpowiadała na nasze zachcianki. Pamiętam jak kiedyś w domu Wielkiego Brata rozmawialiśmy o piłce nożnej i przyznałem, że świetnie by było, gdyby nas odwiedzili piłkarze reprezentacji. Po dwóch tygodniach rzeczywiście tak się stało i przyszedł do nas Jurek Dudek i Tomek Iwan. Innym razem Gulczas mówił, że lubi oglądać "Milionerów", więc pojawił się Hubert Urbański, dziewczyny słuchały Kayah, więc i ona nas odwiedziła.
Produkcja była bardzo czujna, to też z pewnością wpłynęło na poziom tej edycji. Wszystkie 99 dni, które spędziłem w programie były fajne i wspominam je z łezką w oku, ale nie ze wzruszenia, a ze śmiechu. No, może oprócz końcówki, kiedy odpadł już Gulczas.
To może jest jakaś historia, o której nigdy wcześniej nie mówiłeś, a teraz chciałbyś się podzielić?
Na to jest jeszcze za wcześnie (śmiech). Może na 25-lecie zdradzimy wszelkie smaczki, o których widzowie nie mają pojęcia. Ich też było sporo.