Śmierć 12-letniego chłopca, który zjeżdżając na sankach z Górki Szczęśliwickiej w Warszawie uderzył w ławkę, poruszyła całą Polskę. Internet natychmiast ugiął się od spekulacji, jak mogło dojść do takiej tragedii. Czy dzieci w ogóle mogły tam zjeżdżać? Skąd wzięła się ławka? Dlaczego nikt jej nie usunął? Oto miejsce, gdzie doszło do tragedii.
16 stycznia na Górce Szczęśliwickiej doszło do tragicznego wypadku. 12-letni chłopiec zmarł w szpitalu
Kto pod górką postawił ławkę? – w internecie zagotowało się od pytań i komentarzy
Urząd Dzielnicy Ochota odpowiada
Górka Szczęśliwicka to zawsze jedno z najbardziej obleganych zimą miejsc w Warszawie. Sztucznie usypane wzniesienie o wysokości 152 m n.p.m, najwyższe w stolicy, znajduje się w Parku Szczęśliwickim i słynie głównie ze stoku narciarskiego, który teraz – jak wiadomo – zgodnie z obostrzeniami rządu jest zamknięty.
W ostatni weekend, gdy doszło do tragicznego, nieszczęśliwego wypadku, miały tam być prawdziwe tłumy. Zresztą, tak było praktycznie na każdej stołecznej górce. Dzieci stęsknione śniegu, zamknięte na ferie w domach, ogarnął niespotykany od lat saneczkowy szał. Słysząc, co działo się na niejednej górce, do wypadku mogło dojść wszędzie. Zdarzył się na Szczęśliwicach.
Szaleństwo na Górce Szczęśliwickiej
– Górka Szczęśliwicka zawsze była oblegana, ale może nie aż tak. Słyszałam relacje osób, które tam wczoraj były i podobno był jakiś total. Był weekend, mróz, śnieg się utrzymał. Wszyscy poszli na sanki. Ludzie pisali na Facebooku, że na górce było tak tłoczno, że niektórzy szukali innego miejsca i zjeżdżali od drugiej strony – mówi naTemat Monika Beuth-Lutyk, rzeczniczka Urzędu Dzielnicy Warszawa Ochota. Górka znajduje się na terenie tej dzielnicy.
"Dzisiaj w Szczęśliwickim białe szaleństwo. Ludzie cisnęli na wysokie górki, a najlepiej na jak najwyższe i jazda! Prędkości osiągali kozackie. Ojcowie z dzieciakami zjeżdżali na czymkolwiek – liczyła się dobra zabawa i emocje. Omijanie ludzi jak pachołki było ekscytujące" – tak jeden z internautów opisał, co działo się tam w ostatnie dni ferii. W czasie, gdy zdarzyła się ta straszna tragedia.
Właśnie tu 16 stycznia 12-letni chłopiec zjeżdżał z górki i uderzył w ławkę. Niestety, nie udało się go uratować. Według relacji niektórych mediów, kolejnego dnia w tym samym miejscu, 7-letnia dziewczynka miała wjechać w latarnię.
– Nie przypominam sobie tak tragicznego wypadku na sankach. Bardzo współczuję rodzinie – mówi Monika Beuth-Lutyk. W internecie zagotowało się od komentarzy. Nie sposób wyobrazić sobie, co czuje rodzina chłopca, w sieci płyną kondolencje. "Nieszczęśliwy wypadek. Nie ma tutaj niczyjej winy" – niektórzy studzą emocje. Chyba największe budzi ławka.
"Jeżeli to zdjęcie jest z miejsca wypadku, to mam pytanie, jaki idiota, ustawił ławkę w tym miejscu?!?!?!", Tam dzieci się bawią i latem zjeżdżają z górki na rowerach. Te ławki można usunąć i przeprojektować ten teren, wcale tam nie są potrzebne. Tam nikt latem nie siada bo nie ma drzew i cienia. A tam gdzie są drzewa nie ma ławek, to niepełnosprawny umysłowo projektował" – burzą się internauci.
"Co za, idiota postawił pod górką ławkę!! W takim miejscu!? To logika mówi, że przyjdzie zima, dzieci beda, zjeżdżać straszna, tragedia, wyrazy współczucia dla matki" – ktoś komentuje.
Gdzie zjeżdżać na sankach
Urząd Dzielnicy Ochota ma na to odpowiedź. Rodzice zapewne zareagują inaczej. Ale po kolei. Nasi rozmówcy uważają, że trzeba poznać specyfikę górki.
Teren parku jest ogromny. Górka Szczęśliwicka jest jego częścią. Żeby łatwiej ją sobie wyobrazić jeden ze współwłaścicieli tutejszych szkół narciarskich dzieli ją na cztery części. – Ludzie często mylnie podchodzą do górki – tłumaczy w rozmowie naTemat. Sam jeszcze dokładnie nie wiedział, w której części doszło do wypadku. Instruktorzy mieli jednak swoje podejrzenia.
– Około 1/4 górki zajmuje ośrodek narciarski, który należy do Aktywnej Warszawy i podlega pod prezydenta miasta. Ten obiekt jest ogrodzony i w tej chwili nie działa ze względu na pandemię. Kolejna część to ogromna łąka, wielka otwarta przestrzeń przy samym stoku. Tam przychodzi najwięcej osób i tam zimą w miarę bezpiecznie można jeździć na sankach. Nie ma drzew, słupów. Kolejna 1/4 górki jest zalesiona, czasem młodzi snoboardziści budują tu hopki, robią salta. Tam na sankach za bardzo nie da się zjechać. Ostatnia część jest trochę zalesiona, ale jest tam kawał zjazdu. Jest też ścieżka, są ławki i spekulujemy, że do wypadku mogło dojść tam. To nie jest najbezpieczniejsze miejsce. Ale może ktoś nie chciał pchać się tam, gdzie było mnóstwo ludzi i szukał innego miejsca? – zastanawia się w rozmowie z naTemat.
Według jego relacji ludzi było bardzo dużo. – W takiej sytuacji uciekają na boki, szukają innych miejsc, to jest zrozumiałe. Wypadki się zdarzają i przez lata było dużo głównie złamań rąk, czy wybicia barków. Dochodziło do nich, gdy ktoś wchodzi pod górę, inny zjeżdża i go podcina. A wystarczyłoby przeciągnąć taśmę i wyznaczyć miejsca do wchodzenia i zjazdu – uważa.
Wypadek nie zdarzył się na terenie ośrodka
Na pewno do wypadku nie doszło na terenie Ośrodka Szczęśliwice. – To straszna historia. Bardzo współczuję rodzicom, nie wyobrażam sobie, co przeżywają – reaguje w rozmowie z naTemat Karol Adamaszek z Aktywnej Warszawy. Gdy rozmawialiśmy, sam jeszcze nie wiedział dokładnie, w którym miejscu górki doszło do tragedii.
– Gdy tylko dowiedzieliśmy się o wypadku, rozmawiałem z kierownikiem obiektu. Mówił, że sam dokładnie sprawdził, czy ktoś nie próbował dostać się na teren ośrodka. Jesteśmy zamknięci decyzją rządu, stoki nie mogą działać dla klientów indywidualnych. A ludzie różnie mogą się zachowywać, by spróbować zjechać. Wypadek na pewno zdarzył się poza terenem ośrodka – mówi. On również tłumaczy, że określenie "Górka Szczęśliwicka" nie oznacza wyłącznie stoku, jak niektórzy – nawet mieszkańcy Warszawy – mylnie to odbierają.
– Nasz ośrodek z całorocznym stokiem narciarskim jest położony na Górce Szczęśliwickiej. Ale geograficznie górka to bardzo rozległy teren. To wzniesienia i pagórki otaczające stok, który jest ogrodzony. Są częścią Parku Szczęśliwickiego, ale znajdują się poza terenem ośrodka – podkreśla.
Skąd się wzięła ławka?
I tu wracamy do ławki. Rzeczniczka urzędu czytała w internecie mnóstwo komentarzy odnośnie wypadku. Od politycznych, po pytania o ławkę. Skąd zatem wzięła się ta ławka? I dlaczego nie można jej usunąć? Przecież w każdej chwili może dojść do kolejnej tragedii.
– To jest park. W parku są betonowe kosze, latarnie, ławki, drzewa. I nie każde miejsce nadaje się, by zjeżdżać tam na sankach. Tam, od strony ul. Włodarzewskiej, gdzie zdarzył się wypadek, za chwilę jest ceglano-metalowy płot kościoła. To miejsce kompletnie nie nadaje się do tego, by tam zjeżdżać. Szczególnie, że jest stromo i sanki rozwijają dużą prędkość – podkreśla w rozmowie z naTemat Monika Beuth-Lutyk.
Przyznaje, że to pierwsza taka tragedia w parku. – Jesteśmy w kłopocie. Z jednej strony mówi się, że ławkę trzeba zabrać. Jednak chcemy uniknąć wrażenia, że nagle czyścimy teren, żeby było bezpiecznie. Że gdy zabierzemy te elementy architektury parkowej, to nagle zrobi się bezpiecznie i będzie można jeździć na sankach, bo właśnie jest dokładnie odwrotnie – mówi.
Urząd myśli dziś o czymś innym. – Raczej o tym, by od tej strony zabezpieczyć stok, może siatkami narciarskimi, by jak spadnie śnieg, ludzie nie zjeżdżali od tej strony na sankach. To miejsce jest niebezpieczne, nie nadaje się do takich sportów. Ławka nie jest jedynym zagrożeniem. Pierwszym i najważniejszym jest fakt, że jest stromo i jedzie się szybko – podkreśla.
Monika Beuth-Lutyk wskazuje jeszcze, że w okolicy powstaje dużo nowych bloków, pojawiło się więcej mieszkańców i rodzin z dziećmi. I wszyscy chętnie korzystają z parku. – W parku jest też głębokie jeziorko, przy którym stoją tablice, by się nie kąpać. Nie zniechęca to ludzi. A jak jeziorko zamarznie, ludzie po nim chodzą. Na własne oczy widziałam ludzi z wózkami z dziećmi, którzy szli przez środek. A tam jest 8-10 metrów głębokości – mówi.