Po ekshumacji Anny Walentynowicz kolejni krewni ofiar katastrofy smoleńskiej mają wątpliwości, czy to ich bliscy leżą w grobach. Mówią o tym Bożena Mikke i Magdalena Merta w "Newsweeku" oraz Joanna Racewicz we "Wprost".
Bożena Mikke uważa, że Ewa Kopacz nie powinna przepraszać za to, co robiła w Moskwie po katastrofie smoleńskiej. "Robiła wszystko, co w mojej mocy, żeby być blisko rodzin i każdej pomagała" - relacjonuje wdowa po Stanisławie Mikke. W jej ocenie Rosjanie włożyli dużo pracy w sprawne zidentyfikowanie szczątków ofiar, choć była to ciężka praca.
Bożena Mikke opisuje jak ciężko było zidentyfikować ciało jej męża. Akt zgonu dostała, zanim to zrobiła, wystawiono go na podstawie znalezionych dokumentów i portfela. Stanisława Mikke udało się zidentyfikować dopiero po kolejnej próbie, kiedy jego żona rozpoznała buty męża.
Jednak po miesiącu przywieziono kolejne szczątki 15 osób, w tym Stanisława Mikke. "Musiałam zrobić drugi pogrzeb. Dzieci wysłałam do szkoły i pojechałam na cmentarz pochować drugą trumnę do grobu, w którym leżał mąż. Przyszła tylko siostra męża, najbliżsi przyjaciele i ksiądz z parafii, którego poprosiłam, żeby z nami pojechał. Pochowaliśmy drugą trumnę. To było 13 maja 2010 roku".
Równie przejmujące są wspomnienia Magdaleny Merty, wdowy po Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury. "Śmierć męża była dla mnie głębokim szokiem, ciężko przeżyły ją również moje dzieci. Najmłodsza córka miała wtedy 9 lat, średnia 16, a najstarsza była już dorosła. To one wtedy nie chciały, żebym wsiadała do samolotu".
Magdalena Merta przyznaje, że nie jest pewna, czy w rodzinnym grobie leży jej mąż. Pod naciskiem rodziny i przyjaciół tuż po katastrofie nie otworzyła trumny męża. Teraz jednak chce ekshumacji, bo jak mówi: "Tomek to część mnie". Dodaje, że ma poczucie, że zawiodła męża i chce, by nigdy się to nie powtórzyło.
W rozmowie z Renatą Kim ocenia, że jej mąż nie byłby zadowolony z postępowania polskich władz po katastrofie. Dodaje jednak, że nie wszystko co dzieje się wokół śledztwa jest złe. Magdalena Merta traktuje swoje dążenie do wyjaśnienia katastrofy jak próbę uspokojenia. "Myślę, że gdybym wiedziała już wszystko o katastrofie, to odczułabym nie pustkę, ale spokój".
O swoich wątpliwościach mówi we "Wprost" Joanna Racewicz, której mąż, Paweł Janeczek, był funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu. "Myślę, że to, co się stało z koszmarną pomyłką trumien pani Anny Walentynowicz i pani Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, jest dla mnie, dla wszystkich rodzin, otwarciem wrót piekła".
Pani prokurator była przerażona. W okropnym dygocie. Pisała protokół i ręka jej latała. (…) Ona drżała z przerażenia. Czytała mi pytania, tłumacz tłumaczył, ja odpowiadałam. Tłumacz tez wydawał mi się młodym człowiekiem i także strasznie to przeżywał.
Źródło: "Newsweek"
Bożena Mikke
wdowa po Stanisławie Mikke
Miałam go. Odzyskałam spokój wewnętrzny. Że rozpoznałam, że jest. Nigdy nie wystąpię o ekshumację. Nie mam wątpliwości.