"Zdrajczyni" Joanna Mucha. Tak wyborcy opozycji upodabniają się do PiS
Eliza Michalik
22 stycznia 2021, 10:57·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 stycznia 2021, 10:57
Reakcje na przejście Joanny Muchy z Platformy Obywatelskiej mówią bardzo dużo o stanie polskiej polityki. I niestety - same złe rzeczy.
Reklama.
Pierwszą reakcją na odejście Muchy był niosący się przez korytarze Twittera pomruk „zdrada!”. Nie śmieli tego słowa wypowiedzieć jej klubowi koledzy, ale z łatwością przychodziło ono zwolennikom Platformy, nawet, na co patrzyłam ze zdumieniem, dotąd dość umiarkowanym w wyrażaniu emocji.
Czytaj także: To już oficjalne! Szymon Hołownia przywitał Joannę Muchę "na pokładzie" Polska 2050
Jedyny Bartłomiej Sienkiewicz nawoływał do opamiętania i zadania sobie przez partię fundamentalnych pytań, na przykład: dlaczego Joanna Mucha odeszła?
Na to pytanie zresztą wciąż nie znamy odpowiedzi. Bo może odeszła dlatego, że Platforma nie ma zdecydowanego przywództwa, jasnego programu, nie proponuje niczego poza trwaniem w roli niemrawego antyPiS, nie nagłaśnia olbrzymich afer i nadużyć Prawa i Sprawiedliwości i w ogóle stwarza wrażenie, jakby jej wyborcom zależało o wiele bardziej niż samej partii?
A może dlatego, że w deklaracji programowej PO, jak wczoraj usłyszeliśmy od posła Rasia, nie będzie postulatu rozdziału Kościoła od państwa, który przecież jest zapisany w konstytucji, co oznacza, że PO, dokładnie tak jak PiS zamierza dogadywać się z Kościołem ponad głowami i wbrew interesom obywateli?
Samo słowo „zdrada”, o którym wspomniałam na początku, niesie ze sobą ogromny ciężar gatunkowy i jest dowodem na to, że PiS przez ostatnie lata wywarł ogromy wpływ na polską politykę i jej język. „Zdrajcy”, „zaprzańcy” to jest przecież wprost język partii Kaczyńskiego, do tej pory używany tylko przez nią. Język pogardy, wojny, dzielenia, oceniania politycznych adwersarzy ad personam i deprecjonowania ich jako ludzi, zamiast zmierzenia się merytorycznie z ich argumentami.
I jeśli tego języka zaczynają używać wyborcy opozycji, to powinni zastanowić się głęboko, jak bardzo PiS z którym walczą, już zmienił ich sposób postrzegania świata.
Reakcje na transfer Joanny Muchy z partii do partii pokazały też, że pozwoliliśmy sobie wmówić, że społeczeństwo powinno być jednomyślne, jednorodne, a ludzie nie mogą się od siebie różnić. A jak już mają czelność to robić, to powinni to swoje zdanie wyrażać w domu, po kryjomu.
Jeden z ważniejszych argumentów w dyskusji, nad którym warto przystanąć, brzmi tak: poseł, który chce zmienić partię, może to zrobić, ale powinien złożyć mandat. To by było uczciwe wobec wyborców, którzy głosowali na Muchę na listach PO i wielu z nich, gdyby wiedziało, że przejdzie ona do Hołowni, mogłoby wcale tego nie zrobić.
Odpowiadam na to: i tak i nie. Tak - w idealnym świecie, gdzie polityka rządzi się olśniewająco wysokimi standardami i wszyscy tak postępują. W sytuacji, gdy nikt tak nie postępuje, nie widzę powodu, dlaczego ona jedna miałaby być jedyną sprawiedliwą, zwłaszcza, że jej kariera od zawsze w jednym ugrupowaniu dowodzi jednak stałości politycznych upodobań. Oczywiście mogłaby dać dobry przykład i być świętsza od papieża, ale czy naprawdę nie robiąc tego zasługuje aż na miano zdrajczyni?
Zresztą partie się zmieniają. Czasem partia z której się startuje, po kilku latach jest już inną, gorszą partią - bo zmienił się szef, cele, program, priorytety. Czy wtedy także wszyscy posłowie mają wiernie trwać na posterunku?
I kolejny argument przeciwników tego transferu, który jako jedyny trafia do mnie w całości: Hołownia tworzy nowe ugrupowanie na krytyce dotychczasowej klasy politycznej, obiecując wyborcom nową jakość polityki, nie powinien więc brać na listy spadochroniarzy z innych partii, tylko otoczyć się w stu procentach nowymi ludźmi.
I tu mam jednak zastrzeżenia: nikt nie zdoła wypełnić wszystkich miejsc na listach tylko nowymi ludźmi - jest ich po prostu za dużo. Ci nowi ludzie także nie gwarantują świętości, a łapiąc byle kogo, byle wypełnić listy też łatwo się wpakować w kłopoty.