
"Hazardziści. Gra o życie" to jedna z tych lektur, które sprawiają, że czytelnikowi wydaje się, jakby dostał obuchem w głowę. Beata Biały postanowiła zabrać nas do świata ludzi uzależnionych od (rozmaitych form) hazardu, czyli nałogu, który wielu z nas wydaje się problemem błahym i niegroźnym, a przez to bagatelizowanym. Wielki błąd. Przekonasz się o tym, ruszając w tę przerażająco smutną podróż, podczas której poznasz ludzi przegranych w dosłownie każdym aspekcie.
"Kiedyś postawiłem u buka dziesięć złotych na jeden zakład i wygrałem sto tysięcy! Już szedłem do salonu kupować nowe auto, ale zanim się zdecydowałem na model, zagrałem jeszcze raz przez internet. Postanowiłem iść za ciosem i wygrać więcej. W kilka minut straciłem wszystko. Kto by pomyślał, że zdecydowany faworyt, najlepsza drużyna, przegra z jakąś podrzędną jednym punktem? Pierdolony nałóg! Myślę, że nie istnieje kwota, po której powiedziałbym "dość". Suma, która sprawiłaby, że przestałbym grać, bo nie o pieniądze tu chodzi. Liczy się sama gra. Kilka miesięcy później przegrałem wszystkie pieniądze na ślub i wesele! Czterdzieści tysięcy. "Wynoś się! Nie chcę cię znać!", krzyczała narzeczona, dusząc się od szlochu. Zadzwoniła do swojej mamy i do moich rodziców. Tata natychmiast wsiadł w auto i przyjechał. Zjawiła się też rodzina Madzi. "Uciekaj od niego", przekonywali. Tata wyłożył na stół przegrane przeze mnie pieniądze, żeby doszło do ślubu. Znów udało się załagodzić sprawę. Mam na imię Tomek i jestem nałogowym hazardzistą".
"Pamiętam, jak czekałam na autobus i paliłam papierosa. W telefonie miałam odpaloną aplikację bukmachera. Na tym przystanku w ciągu pięciu minut wygrałam osiemdziesiąt tysięcy złotych, a po kolejnych pięciu minutach nie miałam nic. Nie zdążyłam nawet wypalić kolejnego papierosa. Z uzależnieniem jest tak, jakby szło się w naprawdę delikatnym deszczu, który zupełnie niepostrzeżenie przemacza do suchej nitki. Pamiętam, kiedy wzięłam pierwszą pożyczkę, kiedy pierwszy raz przegrałam pieniądze, które były na coś przeznaczone. Nie wiem, kiedy to ewoluowało do momentu, w którym liczyła się już tylko gra. To nie stało się z dnia na dzień. Mam na imię Ula i jestem hazardzistką".
"Jeszcze dziś, przejeżdżając ulicami miast i miejscowości, mijając przydrożne budynki, widzę głównie salony gier. Mój wzrok przyciągają rozświetlone, migające napisy, które wdzierają się do mózgu. Zostawiłem w takich salonach majątek, ale już od dawna wiem, że to nie przegrane pieniądze są największym problemem, dlatego dzisiaj moja skłonność do popadania w długi właściwie mnie śmieszy. Nieraz zastanawiałem się, dlaczego w porę nie przerwałem bezsensownej gry, tylko grałem dalej, tracąc kolejne pieniądze. Odpowiedź jest jedna: nie miałem hamulca, nie potrafiłem przyznać się do tego, że mam problem, i nie potrafiłem powiedzieć sobie "stop". Mam na imię Dawid i od dwunastu lat jestem nałogowym hazardzistą".
"Mam czterdzieści dziewięć lat i jestem bezdomna. Czasem myślę, że hazard był dla mnie ucieczką od rzeczywistości. Moje dzieci są autystyczne, żyją w swoich własnych światach. Ja też stworzyłam swój odrębny świat. Uciekałam z tego piekła, jakie mam każdego dnia. Uciekałam od świadomości, że moje dzieci nie wyzdrowieją. Nie mogłam już tego dłużej znieść. Chociaż nie, to chyba za proste wytłumaczenie, a ja niepotrzebnie szukam teraz winnych. Co więc pchało mnie do gry? Chęć wzbogacenia się? Jeśli nawet, to szybko zeszła na dalszy plan. Hazardzista gra dla emocji. Nie wyjdzie, dopóki nie skończy gry. A co to znaczy? Hazardzista nie wyjdzie, dopóki ma jakieś pieniądze. Nie odejdzie od maszyny. Pamiętam, jak wchodziłam i przegrywałam wszystko, co miałam, choć wiedziałam, że następnego dnia nie będę miała na chleb. Wychodziłam stamtąd i mówiłam: "Boże, jaka jestem głupia". A pewnego dnia przemknęło mi przez głowę: "Boże, jaka jestem chora". Gdy ktoś mnie pyta, co straciłam w życiu, odpowiadam: "Dziesięć lat". Przegrałam dziesięć lat. Nieważne są pieniądze, mieszkanie, samochód. Ważny jest czas, który mogłam poświęcić bliskim, mężowi, dzieciom. I to jest dla mnie bardzo trudne, bo nie wiem, czy będę miała szansę to nadrobić. Mam na imię Kasia i jestem hazardzistką".
Iwona, krupierka: "Pamiętam młodego chłopaka, studenta trzeciego roku prywatnej uczelni, który przyjechał do kasyna, żeby zobaczyć wielki świat. Miał przy sobie trzydzieści tysięcy (dolarów – przyp. red.) na czesne, mieszkanie i życie. Z przykrością obserwowałam, jak coraz więcej mu z tej puli ubywa. I nic nie mogłam zrobić. Nie miałam prawa powiedzieć: "Chłopaku, zmykaj, przegrasz wszystko". Do dziś mam przed oczami obraz, gdy klęczał i błagał nas, żebyśmy oddali mu pieniądze. Nie wiem, co się z nim stało. Ochrona wyprowadziła go z kasyna. Czy miałam wyrzuty sumienia? Nie i powiem ci dlaczego. To jest po prostu choroba, której nie można kontrolować. Jeśli on uważa, że zamiast siedzieć w domu z rodziną, woli przegrywać w kasynie, to czy ja mogę to zmienić? Tylko raz przegrana gracza poruszyła mnie do głębi – to historia tego studenta. Wtedy poczułam się jak szmata".
Jak wspomina Beata Biały, w trakcie pracy nad tą książką musiała zmierzyć się z trudnymi do opisania dramatami; poznać mrożące krew w żyłach historie o ludziach, którzy przegrali dosłownie wszystko; znikały nie tylko ich domy, samochody i firmy, lecz również rodziny i przyjaciele. Jednak najbardziej przerażające było to, że tracili również godność i szacunek do samych siebie.[/block]
Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem W.A.B.
