Karolina Lewicka o przyszłości Platformy Obywatelskiej
Karolina Lewicka o przyszłości Platformy Obywatelskiej Fot. Albert Zawada / AG
Reklama.
Czytaj także: Powstaje Koalicja 276. "To pierwszy krok do zjednoczenia opozycji"

Trudno się z prezydentem Warszawy nie zgodzić na gruncie doktryny – powstały podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej (ponad dwieście lat temu!) podział sceny politycznej na lewicę, prawicę i centrum okazuje się być w XXI wieku mocno nieadekwatny.
Np. PiS nie jest partią prawicową w klasycznym tego słowa rozumieniu. Konserwatyści redukują rolę państwa w gospodarce, obniżają podatki i uszczuplają programy socjalne, czyli czynią odwrotnie niż obóz władzy. Konserwatyści nie bywają też rewolucjonistami, nie burzą zastałego porządku polityczno-społecznego i nie wysadzają w powietrze instytucji oraz elit.
Ale to, co usiłuje dziś uczynić PO, nie jest próbą zdefiniowania na nowo tożsamości politycznych. To ucieczka od konfliktu, którego oś wytycza nam wytrwale Jarosław Kaczyński. "Platforma poszła w stronę lewackiego ekstremizmu” – mówił ostatnio prezes PiS-u, wtłaczając konkurentów w spór światopoglądowy między Zjednoczoną Prawicą, obrońcą tradycyjnych wartości a lewicą, czyli Sodomą i Gomorą. Przy czym "lewactwo” jest kategorią nadzwyczaj pojemną, mieści się tam w zasadzie każdy, kto nie jest PiS-em i kościelnymi hierarchami.
Czytaj także:
Równo trzydzieści lat temu James Hunter opublikował książkę „Wojna kulturowa”. Socjolog dowodził w niej, że amerykańskie społeczeństwo jest głęboko podzielone odnośnie podstawowych wartości, i że właśnie te ideologiczne różnice napędzają polityczną polaryzację.
Już rok później Patrick Buchanan, ubiegający się o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich, przekonywał podczas konwencji w Houston, że toczy się bój o duszę Ameryki – "wojna równie ważna dla narodu, jak niegdyś Zimna Wojna”. Wniosek był prosty: mimo upadku ZSRR, Stany wciąż prowadzą wytężoną walkę z jego ideowymi spadkobiercami.
Tym samym, czyli rewolucją kulturową sterowaną przez neomarksistów, straszy dziś w Polsce abp Marek Jędraszewski. Identycznie osie sporu wyrysował Jarosław Kaczyński. Na polu bitwy ma się rozgrywać walka o aborcję, eutanazję, in vitro, antykoncepcję, związki partnerskie, prawa osób LGBT, kwestie płci czy edukację seksualną.
Wojna kulturowa, na co zwracał uwagę niedawno zmarły prof. Wojciech Burszta, opiera się na zasadzie: trzeciego wyjścia nie ma. Czyli "jesteś za Dobrem, albo za Złem, i vice versa”. W wojnie kulturowej nie ma centrum, stąd jest ona tak niezwykle użyteczna dla PiS-u.
Ale i dlatego, że czyni niezwykłe spustoszenie wśród opozycji. Z jednej strony czytelne deklaracje (np. Lewicy), pozwalają władzy okładać konkurentów pałką rzekomego radykalizmu. Z drugiej – niemożność jednoznacznego określenia przez PO, Polskę 2050 czy PSL, jaki jest ich stosunek do życia, rodziny czy płci naraża je – w oczach opinii publicznej - na piętno rozmemłanych tchórzy.
Platforma chciałaby wycofać się z wyznaczonego przez Kaczyńskiego pola bitwy ip rzenieść walkę w inne miejsce, na nowo określić, o co w tym wszystkim idzie (o niezależne media, transparentne życie publiczne, zdrowe powietrze, nowoczesną edukację, dostępną służbę zdrowia, praworządność). Ale napotka poważną przeszkodę.
Rewolucja obyczajowa jest bowiem faktem, nie tylko narracją narzuconą nam przez PiS. Polskie społeczeństwo, które ominęła rewolta 1968 roku, które później konserwatywnie spetryfikował pontyfikat Jana Pawła II, podlega przyspieszonej liberalizacji i sekularyzacji.
PiS rzuca piłkę w stronę przerażonych tymi zmianami. Opozycja też musi jakoś na to odpowiedzieć, bo taka jest presja rzeczywistości. Strategie ucieczkowe – pożyjemy, zobaczymy; niech wypowie się naród; wszystko można, ale z ostrożna – łatwo sprawią, że duża część wyborców poczuje się pozbawiona reprezentacji politycznej.
Wygląda zatem na to, że jedynym wyjściem dla opozycji jest toczyć wojnę na dwóch frontach jednocześnie – tam, gdzie chorągiewkę zatknął Kaczyński, i tam, gdzie swoje wojska postawi ona sama. Ostatecznie może to być bardziej wyczerpujące dla PiS-u, pod warunkiem tylko, że opozycja będzie lepsza strategicznie i taktycznie. Jednak na razie się na to nie zanosi.