Przez 24 godziny Polacy nie mieli wyboru. Mogli sprawdzać najnowsze informacje tylko w mediach, które nie przyłączyły się do protestu. Czyli de facto w tych, które przyklaskują wszystkiemu, co zrobi rząd PiS. Oto wizja Polski, jaką zobaczyłem przez kilkanaście godzin.
10 lutego odbył się protest mediów, które sprzeciwiają się wprowadzeniu nowego podatku.
W akcji nie wzięły udział media publiczne, a także inne redakcje, którym po drodze jest z linią rządu PiS.
W czasie protestu śledziłem media, które nie przerwały pracy. Przekonywały one, że pieniądze z nowej daniny trafią m.in. na ochronę zdrowia w Polsce.
Mogłoby się wydawać, że to tylko doba. W tym czasie część portali informacyjnych nie publikowała żadnych treści. W telewizjach widniała jedynie czarna plansza. W stacjach radiowych mogliśmy usłyszeć tylko manifest o tym, dlaczego niektóre polskie media nagle przestały nadawać.
W rzeczywistości działalność zawiesiło większość czołowych redakcji w Polsce. To strony, które odwiedzacie, by sprawdzić wiadomości z kraju i świata. Stacje telewizyjne i radiowe z waszymi ulubionymi programami.
W środę rano miałem do wyboru TVP Info i w sumie dość krótką listę innych mediów, które nie przyłączyły się do protestu. Zacząłem oglądać i czytać to, co zostało, bo nie miałem wyboru – tak jak wszyscy. I poczułem się trochę jak w innej rzeczywistości. To jakby wizualizacja tego, do czego może doprowadzić nowy podatek szykowany przez rząd PiS.
TVP wzięła na warsztat protest mediów od samego rana. Dowiedziałem się np., że "międzynarodowe koncerny traktują Polskę jak medialną kolonię". To pasek z TVP Info, który odnosił się do nowego podatku. Przy okazji zajrzałem na stronę stacji, gdzie przeczytałem, że opłata z reklam trafi w znacznej części na służbę zdrowia. Nie wspomniano już jednak, że to publiczne media dostały zastrzyk gotówki od rządu w wysokości 2 mld zł.
Jeszcze lepiej było w TV Republika, gdzie wprost stwierdzono, że "TVN, 'Wyborcza' i część innych dużych prywatnych mediów nie chcą się składać na NFZ". Radosław Fogiel z PiS też poszedł w tę narrację i napisał, że "chodzi po prostu o to, by część zysków z reklam trafiła np. do NFZ". Media, które przez ostatnią dobę działały normalnie, chętnie cytowały wicerzecznika PiS.
W TVP Info trafiłem na fragment politycznej debaty. Wziął w niej udział m.in. poseł Mirosław Suchoń, który przed kamerą zostawił jedynie kartkę, że wspiera akcję protestacyjną. Inni politycy zostali na wizji.
Najciekawszy był jednak moment, kiedy publiczna stacja wymownie pokazała, jakie ma priorytety. Program nadawany na żywo przerwano w momencie, kiedy Jarosław Kaczyński składał kwiaty z okazji miesięcznicy smoleńskiej. Rozumiecie? To kluczowy punkt dnia, dla którego trzeba przerwać transmisję programu.
Jednym uchem słuchałem w środę także publicznych stacji radiowych. Z Jedynki dowiedziałem się, że Polska jest bezpieczna energetycznie. Krzysztof Szczerski ubolewał, że co prawda gaz musimy jeszcze sprowadzać, ale rząd pracuje nad tym, by to zmienić.
Z kolei w Trójce gościła Katarzyna Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej, więc słuchacze chociaż mieli szansę dowiedzieć się, że część mediów protestuje.
Co jakiś czas przełączałem się między dostępnymi mediami. Podglądałem TVP Info, zaglądałem na niezalezna.pl, wPolityce czy stronę Radia Maryja. Dowiedziałem się m.in., że Polska świetnie radzi sobie z Narodowym Programem Szczepień na covid-19.
Regularnie trafiałem na "szpilki", które wbijano protestującym redakcjom. W skrócie: wszystkie media, które się zbuntowały, są złe, bo podobno zarabiają krocie. Krytykowano też polityków opozycji, którzy wyrazili wsparcie wobec ogólnopolskiej akcji.
Oczywiście jednym z czołowych tematów – przynajmniej do południa – była katastrofa smoleńska i obrazki z delegacji PiS pod pomnikiem w centrum stolicy. Miesięcznicę postawiono w zasadzie na równi ze szczytem Grupy Wyszehradzkiej, który politycznie można uznać za istotne wydarzenie.
Na "Niezależnej" przeczytałem też, że Polacy nie chcą powrotu Donalda Tuska do krajowej polityki, który – jak podkreślono – "u schyłku rządów swojej partii postanowił zwinąć się do Brukseli".
Media, które nie protestowały, wykorzystały okazję, by jeszcze uderzyć w opozycję. A sam sprzeciw wobec nowej daniny zamieniły w festiwal oszczerstw. Widzowie mieli dwa wyjścia: oglądać to, bo nie było nic innego. Albo wyłączyć i pozostać bez ŻADNEGO źródła informacji. Zostałyby tylko media społecznościowe. To dwie fatalne opcje, które pokazują, do czego może doprowadzić nowy pomysł obozu władzy.
Pamiętacie, co niedawno powiedział prezes PiS? – Musimy mieć własne media. Media niepolskie powinny być w naszym kraju wyjątkiem – stwierdził Kaczyński na antenie wPolsce.pl, która też nie ma nic przeciwko pomysłowi z dodatkowym podatkiem.
W proteście mediów chodzi jednak nie tylko o nowy podatek. Krzysztof Skórzyński z TVN24 trafnie zauważył, że to cios w media niezależne od władzy i kolejny krok, by je zdusić. A wtedy PiS mogłoby się przebić do wyborców z dowolnym przekazem.
Ten jeden dzień z ograniczonym dostępem do informacji naprawdę wbił mnie w fotel.
Mówi się, że to media mają patrzeć na ręce politykom. Władza dąży jednak do tego, by nie miał kto patrzeć na ręce mediom powtarzającym bez refleksji slogany w interesie partii.