Dostawcy internetu zbierają i przekazują dane o "podejrzanych" internautach do instytucji zarządzających prawami autorskimi, takich jak ZAiKS. Bez udziału sądu czy prokuratury. Brzmi przerażająco? Nad takim porozumieniem pracowała Grupa Internet działająca przy Ministerstwie Kultury. Prace nad nim wstrzymano przez przypadek.
Obecnie prawo zakłada, że dostawcy (jak TPSA czy Netia) nie mogą przekazywać żadnych danych o swoich klientach bez orzeczenia sądu. Grupa Internet, pod okiem resortu Bogdana Zdrojewskiego, szykowała porozumienie o wiele bardziej naruszające prywatność niż ACTA. Według dokumentu, stworzonego w dużej mierze przez prywatne firmy i organizacje, dostawcy mieliby bez udziału sądu przekazywać informacje o klientach łamiących prawa autorskie. Czyli, na przykład, ściągających filmy, muzykę, czy książki. Zbierane dane miały iść prosto do instytucji typu ZAiKS, które chronią przestrzegania praw autorskich. To pozwoliłoby zmuszać internautów do płacenia za złamane prawa autorskie lub pociągać ich do odpowiedzialności przed sądem - donosi TVN24.pl. Prace nad projektem trwały już od 2009 roku.
Ministerstwo ramię w ramię z prywatą
Dokument tworzyła Grupa Internet. Jest to część Zespołu ds. przeciwdziałania naruszeniom prawa autorskiego i praw pokrewnych przy Prezesie Rady Ministrów. Ministerstwo twierdzi, że przystąpienie do prac było dobrowolne. Wśród ekspertów znajdujących się w grupie znalazły się m.in.: policja, straż graniczna, tzw. organizacje zbiorowego zarządzania (np. Stowarzyszenie Autorów ZAiKS) czy rozmaite izby reprezentujące branżę internetową. Resort kultury również miał swoich ludzi w grupie, głównie pracowników departamentu prawa autorskiego i praw pokrewnych.
- To było nasze wspólne dzieło. Wiele pracy w jego ostateczny kształt włożyła Izba Wydawców Prasy - wyjaśniał portalowi TVN24 Andrzej Kuśmierczyk, szef Wydziału Licencji i Inkasa ZAiKS-u.
- Zależało nam na zwalczaniu piractwa, działaniu według obowiązujących przepisów, ale i stworzeniu nowych.
Reprezentujący internet dbali o wolność
W efekcie powstał projekt budzący spore kontrowersje ze względu na ingerencję w prywatność internautów. Jedynie izby reprezentujące branżę informatyczną i internetową były zaalarmowane szykowanymi przepisami. Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska i Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji ostrzegały w swoich opiniach, że nowe zapisy prawne mogą prowadzić "do naruszenia prawa użytkowników internetu do prywatności". Izba Informatyki i Telekomunikacji zrezygnowała z udziału w pracach.
Artykuł 31 Konstytucji
1. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej.
2. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje.
3. Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.
Bogdan Zdrojewski też miał mieć swój udział w projekcie. Przydzielono mu funkcję depozytariusza przechowującego oryginalny dokument porozumienia. Minister wziął też na siebie obowiązek informowania o zmianach w "porozumieniu". Resort twierdzi, że realizowanie tych przepisów miało się odbywać z poszanowaniem polskiego prawa.
Niestety, autorzy projektu nie pomyśleli o tym, by do procesu tworzenia zaprosić Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Ten o kontrowersyjnych przepisach dowiedział się od wspomnianej wyżej Izby Informatyki i Telekomunikacji. GIODO od razu wyczuł, że może to być zagrożeniem dla ochrony danych osobowych obywateli. Jego zdaniem, prywatne firmy chciały obejść polskie prawo i art. 31 z Konstytucji.
Inspektor od razu wysłał ostre pismo do ministerstwa. Bogdan Zdrojewski na skargę GIODO zareagował od razu: prace nad nowymi przepisami zostały wstrzymane kilkanaście dni po otrzymaniu pisma. Szef resortu kultury ma szczęście, bo gdyby doprowadził owe porozumienie do debaty publicznej, czekałaby go reakcja internautów. Na pewno o wiele ostrzejsza niż Generalnego Inspektora.