W Niemczech lada moment ma być ujawniony raport ws. przypadków pedofilii w archidiecezji kolońskiej. Za naszą zachodnią granicą toczy się też twarda rozgrywka między biskupami. Chociaż nie wszyscy chcą publikować dokumenty o nadużyciach, to i tak Niemcy są o krok dalej w ujawnianiu nadużyć niż Polska.
18 marca to póki co jedna z ważniejszych dat dla niemieckiego Kościoła, w kontekście ujawniania przypadków pedofilii wśród księży. Wtedy ma być upubliczniona druga ekspertyza, zlecona przez kardynała Rainera Marię Woelkiego, arcybiskupa Kolonii.
Hierarcha jest jednak krytykowany przez szefa niemieckiego episkopatu, biskupa Georga Baetzinga, który nawet nie ukrywa, że postępowanie z pierwszym dokumentem było "przygnębiające". Skrytykował też całe zarządzanie kryzysowe w archidiecezji. Baetzing nie owijał w bawełnę i stwierdził wprost, że to "katastrofa".
Woelkiemu niektórzy zarzucają już tuszowanie skandali pedofilskich. Tym samym, między najbardziej wpływowymi duchownymi w Niemczech dochodzi do zgrzytu.
– Zgrzyt to nawet ładne określenie, ale tam jest konflikt wręcz śmiertelny. Przewodniczący rady domaga się dymisji Woelkiego, który do tej pory nie opublikował raportu. Jest ewidentne przemilczenie sprawy z osobistych pobudek – mówi naTemat prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita.
Biskup Baetzing ma do Woelkiego jeden poważny zarzut: zwlekanie z ujawnieniem raportu o pedofilii. Jak wskazywał w telewizji ZDF, inne diecezje pokazały, że publikacja raportów o nadużyciach w Kościele katolickim jest możliwa.
– To jest część większej rozgrywki niemieckim Kościele. Jak w soczewce odbija się jednak szerszy problem dbania o reputację instytucji bardziej niż o dobro ofiar. Kard. Woelki jest negatywnym przykładem – wyjaśnia prof. Obirek.
Mój rozmówca podkreśla, że bp Baetzing jest "głosem zdrowego rozsądku i elementarnego poczucia przyzwoitości". – Chce przekazywać wszelkie informacje na temat nadużyć władzom kościelnym i świeckim. Dąży do tego, żeby przestępcy w sutannach byli karani tak, jak każdy inny przestępca – dodaje.
Liczby z raportu, który za kilkanaście dni ma być ujawniony, są już w zasadzie znane. Chodzi o 300 ofiar i 200 obwinionych księży od 1975 roku. To oczywiście tylko statystyki z Kolonii, opracowane przez karnistę Bjoerna Gerckego, na zlecenie kard. Woelkiego. Kiedy pytam prof. Obirka o to, jaka jest szansa na rozliczenie sprawców nie ukrywa, że nie lubi tego określenia.
– Kardynałowie Reinhard Marx czy Georg Baetzing nie są rozliczeniowcami czy lustratorami, tylko chcą wdrożenia schematów papieża Franciszka, żeby z pedofilią w Kościele się uporać. Wydaje mi się krzywdzące, że robi się z nich radykałów. Z kolei o tych, którzy uciekają od odpowiedzialności mówi się, że dbają o dobre imię Kościoła – wskazuje prof. Obirek.
A jak porównać przykłady z Niemiec do Polski? Tam też biskupi wydają oświadczenia, w których ubolewają nad czynami popełnionymi przez księży, ale wydaje się, że chęć do pokazywania skali nadużyć jest zupełnie inna niż u nas. – W Polsce komisja ds. pedofilii jest fasadowa, w zasadzie nic nie robi – twierdzi prof. Obirek. Jego zdaniem Kościół niemiecki jest jak "laboratorium, któremu można się przypatrywać".
– Część biskupów niemieckich ujawnia raporty o nadużyciach. W Polsce nie ma takich raportów, proszę mi wskazać chociaż jedną taką diecezję, która pokazała skalę przestępstw. Mamy przepaść między Polską, która nic nie robi a Niemcami. To jest niebo a ziemia, w Niemczech nikt nie utrudnia dostępu do materiałów kościelnych, u nas to jest nagminne. W Polsce wszyscy zachowują się jak kardynał Woelki – podsumowuje były jezuita.