"Armia umarłych" to nowy film Zacka Snydera, który właśnie doczekał się polskiej zajawki. Niewiele wiemy o samej fabule, ale możemy się spodziewać widowiskowego kina akcji z przymrużeniem oka, które pozwoli spojrzeć nam na pandemię COVID-19 z dystansem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Po wybuchu epidemii zombie w Las Vegas grupa najemników podejmuje śmiertelne ryzyko i wchodzi do strefy objętej kwarantanną, aby dokonać skoku wszech czasów" – to tyle, jeśli chodzi o zarys fabularny "Armii umarłych".
Reżyserem filmu jest Znack Snyder, który zdobył sławę za sprawą innowacyjnych "300" i niezwykle udanej ekranizacji "Watchmenów". Gromy z kolei posypały się na niego za sprawą "Człowieka ze stali" oraz "Batman v Superman".
Jak będzie tym razem? Snyder ma już na koncie świetny film o zombie - remake dzieła George’a A. Romero z 1978 roku "Świt żywych trupów", więc jesteśmy dobrej myśli. A kto wie, może oba filmy będą jakoś ze sobą powiązane.
Jedną z głównych ról w nowej produkcji Netflixa zagra znany z roli Draxa w "Strażnikach Galaktyki" i innych filmów Marvela Dave Bautista. Premiera "Armii umarłych" już 21 maja 2021 roku.
To nie będzie jedyne spotkanie ze Znackiem Snyderem w najbliższym czasie. 18 marca na HBO GO pojawi się jego reżyserska wersja "Ligi Sprawiedliwości" (tzw. Snyder Cut).
Niezadowolony z oryginału, zrobił dokrętki i przemontował średnio udaną produkcję zgodnie z własną wizją. Film ma trwać aż 4 godziny i - wnioskując ze zwiastuna - będzie o wiele mroczniejszy. Możliwe więc, że fani zapomną o niesmaku, który pozostawił poprzednik.