W serialu "The Crown" zrobił coś, co wydawało się niemożliwe: uczłowieczył księcia Karola. Sprawił, że poczuliśmy do syna królowej Elżbiety II szczerą sympatię i zaczęliśmy mu współczuć. Za swoją mistrzowską rolę Josh O'Connor otrzymał właśnie Złoty Glob. Jeśli nie widziałeś tego brytyjskiego aktora w innych rolach, pora to nadrobić. O'Connor gra tak różnorodne postaci i robi to tak znakomicie, że będziesz zbierał szczękę z podłogi.
Josh O'Connor zdobył Złoty Glob za rolę księcia Karola w czwartym sezonie "The Crown"
Dzięki hitowi Netflixa 30-letni brytyjski aktor zdobył ogromną popularność i rozpoznawalność – podobnie jak serialowa księżna Diana, również nagrodzona Złotym Globem Emma Corrin
O'Connor to niesamowicie wszechstronny aktor, co pokazał swoimi znakomitymi rolami w m.in. "Pięknym kraju", "Nędznikach" czy "Emmie"
Utalentowany Brytyjczyk może nieźle namieszać w świecie kina i telewizji
Złośliwi mówią, że jest podobny do księcia Karola, tyle że... ładniejszy. O wyglądzie zewnętrznym nie wypada dyskutować, ale o talencie owszem. A Josh O'Connor posiada talent, który nie zdarza się często. Zresztą właśnie właśnie doceniło go Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej – następca tronu z "The Crown" zdobył Złoty Glob za swoją rolę w czwartym sezonie serialu.
Josh O'Connor ze Złotym Globem
30-letni Brytyjczyk nie krył radości i zdziwienia, gdy okazało się, że w kategorii "najlepszy aktor w serialu dramatycznym" pokonał takie sławy, jak Al Pacino (nominowany za "Hunters"), Jason Bateman ("Ozark"), Bob Odenkirk ("Zadzwoń do Saula") i Matthew Rhys ("Perry Mason").
– Wow, tego się nie spodziewałem! – zaczął swoją wirtualną przemowę: zaczerwieniony z emocji, z szerokim, lekko speszonym uśmiechem oraz błyszczącymi oczami. Jego reakcja była tak naturalna i urocza, że zawojowała serca widzów. W komentarzach pod jego zwycięskim wystąpieniem (wygłoszonym z fotela) dominuje jedno zdanie: "Jaki on słodki".
Connor nie tylko zaapelował o dbanie o swoje zdrowie psychiczne w czasie pandemii koronawirusa i zabawnie speszył się, gdy orkiestra "wcięła się" w jego za długą mowę, ale nie zapomniał również o ekipie "The Crown".
Hit Netflixa w niedzielę, 28 lutego, zdobył bowiem aż cztery Złote Globy spośród sześciu nominacji: dla najlepszego serialu dramatycznego, najlepszej aktorki Emmy Corrin, czyli serialowej księżnej Diany oraz Gillian Anderson, który została wyróżniona za drugoplanową rolę Margaret Thatcher.
– Dziękuję wszystkim, dzięki którym "The Crown" jest tym, czym jest. Realizacja tego serialu to najlepszy okres mojego życia – mówił ze szczerością typową dla brytyjskich aktorów spoza Hollywood, po czym zwrócił się do całej "niesamowitej" obsady: "Każdy dzień pracy z wami był mistrzowską lekcją".
A swojej serialowej żonie, Emmie Corin, wyznał: "Jesteś niewiarygodna, utalentowana, zabawna i niesamowicie grasz w 'papier, nożyce, kamień'. Kocham Cię nad życie". Zresztą epitet "utalentowany" pasuje również do Josha O'Connora, aktora, dla którego międzynarodowe uznanie i "worek Oscarów" to kwestia czasu.
"Mięso" w księciu Karolu
O'Connor początkowo nie widział nic interesującego w roli księcia Karola. Rodzina królewska go zbytnio nie interesuje – jest zdeklarowanym antymonarchistą, który wolałby aby Wielka Brytania była republiką (chociaż – jak podkreśla – nie walczy o to na barykadach).
– Myślę, że początkowo postrzegałem Karola jedynie jako bardzo bogatego, eleganckiego mężczyznę – co w tym ciekawego? Gdzie jest w tym jakaś treść, mięso? – mówił w wywiadzie w "Guardianie". Twórca "The Crown" Peter Morgan, który szybko zobaczył w nim księcia, poprosił go jednak, aby przeczytał fragment scenariusza, w którym Karol porównuje się do bohatera powieści "Stan zawieszenia" Saula Bellowa – mężczyzny, który czeka, aż zostanie powołany do armii w czasie wojny, gdyż wierzy, że wówczas jego życie zyska sens.
"I wtedy Karol mówi: 'Zasadniczo czekam, aż moja matka umrze, aby moje życie nabrało sensu'. Przeczytałem ten wers i pomyślałem: 'Ok, to wystarczy, żeby się do tego zabrać' – wspominał.
O'Connor podszedł do postaci arystokraty bardzo egzystencjalnie. Przedstawił go nie tylko jako człowieka, który żyje w cieniu matki, musi zagłuszać własne zdanie i nie może żyć z kobietą, którą kocha, ale również następcę tronu, której jedynym zadaniem jest... nie umrzeć. Zdaniem aktora to życie pozbawione sensu i celu – czekanie na coś, co nie wiadomo, kiedy nadejdzie.
– Obojętnie co myślisz o rodzinie królewskiej, trudno jest nie odczuwać współczucia wobec osoby w takim położeniu. Bo to nie mieści się w głowie – powiedział w "Guardianie" 30-latek, który dzięki "The Crown" ocieplił i swój stosunek do "royalsów", i podejście ludzi do księcia Karola.
Rezultat jego aktorskiego popisu dobrze znamy. Krytycy wychwalali O'Connora pod niebiosa. Widzowie pokochali go w trzecim sezonie, a w czwartym... znielubili. I taki był cel.
– To miał być książę Karol jako Walter White (bohater "Breaking Bad" – red.). Peter Morgan wyraził się jasno. W sezonie trzecim naszym zadaniem było obudzenie współczucia wobec Karola, dzięki czemu w sezonie czwartym, kiedy momentami jest wprost potworny, rozumiemy, dlaczego taki się stał – tłumaczył.
Szekspir i dysleksja
Rozkładanie postaci na części pierwsze to nie nowość dla O'Connora. 30-latek, który urodził się w Southampton w Anglii jako jeden z trzech synów nauczyciela i położnej, szuka głębi i drugiego dna w każdej swojej roli. Nie chce jedynie odgrywać postaci – chce ją poczuć i stworzyć sztukę, którą zresztą ma we krwi: jego dziadek John Bunting to rzeźbiarz, ciotka Madeleine Bunting jest pisarką.
– Chciałem być artystą. Albo artystą, albo aktorem. Takie rozwiązanie wydaje mi się pasować – mówił w jednym z wywiadów. Miłość do aktorstwa poczuł jednak dopiero w liceum. Zajęcia teatralne wybrał tylko dlatego, ponieważ "nie chciał mieć za dużo poważnych przedmiotów".
– Mieliśmy nauczyciela, która miał niewiarygodną wiedzą o teatrze. Nagle jeździliśmy na szkolne wycieczki, podczas których oglądaliśmy niesamowite sztuki Samuela Becketta. Stopniowo przeszedłem od podejścia: "to jest naprawdę fajne" do "to mnie fascynuje" – wspominał.
Pasja do teatru rozwinęła się w nim mimo dysleksji, o której otwarcie mówi. – Wcześniej wkurzało mnie czytanie Szekspira na lekcjach angielskiego. Nagle dyslektyczny John mógł czytać "Romea i Julię". Chociaż niekoniecznie rozumiałem wszystkie słowa, to potrafiłem wyobrazić sobie magię teatru. To stało się moją obsesją – wyjawił w "Guardianie".
W 2011 roku O'Connor ukończył prestiżową Bristol Old Vic Theatre School i rzucił się na głęboką wodę. Dyslektyk z odstającymi uszami odnalazł swoje miejsce w kinie i telewizji.
Pastor, gej, książę
Mimo zaledwie 30 lat, O'Connor już posiada imponującą filmografię. Nie zdarza się to często, ale aktor niemal równocześnie pojawił się i na dużym, i małym ekranie. Jego nazwisko znalazło się w obsadach takich brytyjskich seriali, jak "Doktor Who", "Prawo i porządek", "Peaky Blinders", "Ripper", "Street" czy "Nędznicy" (u boku Olivii Colman, później królowej Elżbiety II w "The Crown").
Przełomem była jedna z głównych ról w komediodramatycznym serialu "The Durrells" o tytułowej rodzinie Durrellów, która w latach 30. XX wieku przenosi się z angielskiej miejscowości Bournemouth na grecką wyspę Korfu. O'Connor, który zagrał we wszystkich czterech sezonach (łącznie 26 odcinkach) nie tylko stał się rozpoznawalny, ale pokazał swój komediowy talent i ekranową charyzmę.
Mimo sukcesów na małym ekranie O'Connorowi daleko było jednak do typowego aktora telewizyjnego, bo od początku flirtował z kinem. Czasami pojawiał się w roli epizodycznej, jak strażnik w "Kopciuszku" Disneya, ale stopniowo było go na ekranie coraz więcej. "Klub dla wybrańców", "W ukryciu", "Tajemnice Bridgend", "Boska Florence" z Meryl Streep i High Grantem – O'Connor nie bał się zabawy z gatunkami, ale był warunek: rola musiała mieć ciekawa i mieć w sobie "mięso".
Rezultat takiego podejścia? Każda rola Brytyjczyka jest świetna, zniuansowana i zupełnie odmienna od poprzedniej. Prawdziwy popis wirtuozerii i wszechstronności O'Connor pokazał jednak w – oprócz "The Crown" – dwóch tytułach.
W surowym, wyważonym i odważnym filmie "Piękny kraj" gra młodego syna farmera: oschłego, hedonistycznego, zdystansowanego homoseksualistę, człowieka niemal zwierzęcego i dzikiego. Gdy jego ojciec zatrudnia latem pomocnika do owiec, młodego mężczyznę z Rumunii, jego bohater będzie musiał zmierzyć się z uczuciami i emocjami, których wcześniej nie znał.
Z kolei w "Emmie" – kostiumowej adaptacji powieści Jane Austen z nominowaną do Złotego Globu Anyą Taylor-Joy (która zdobyła statuetkę za "Gambit Królowej") – O'Connor gra komediową rolę pastora – pompatycznego, próżnego i absurdalnego pana Eltona. I robi to tak, że widzowie płakali ze śmiechu. Wniosek? I w komedii, i w dramacie O'Connor czuje się jak ryba w wodzie.
Co dalej? Josh O'Connor to artysta przez duże "a", która zachwyca, gdziekolwiek się pojawia: w sesji zdjęciowej, filmie, serialu czy podczas gali Złotych Globów. Aktorzy go kochają, krytycy hołubią, widzowie uwielbiają. Wszechstronnych aktorów, którzy dają popis wirtuozerii w każdej roli, nie jest dużo, dlatego O'Connor to nadzieja światowego kina. Oscar w jego przypadku to kwestia czasu. Byle dostał role pełne mięsa.