
Reklama.
Do makabrycznej zbrodni miało dojść w 2002 roku w pobliżu wsi Kołki (Zachodniopomorskie). Wszystko miało rozegrać się dokładnie nad jeziorem w Ługach. To tam Zbigniew B., na polecenie Roberta M., miał obciąć głowę ofierze, którą mężczyźni mieli porwać z pobliskiego baru „U Józka”. Później ciało miało zostać oprawione, część upieczona i zjedzona w sumie przez pięciu uczestników imprezy.
– Mężczyznom tym przedstawiono zarzut dotyczący dokonania zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem poprzez dekapitację zwłok, a następnie rozczłonkowanie ciała, upieczenie i częściową konsumpcję. Dokonali także ograbienia zwłok z części ciała oraz z odzieży – wylicza w programie "Uwaga!" TVN Alicja Macugowska-Kyszka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
To zdecydowanie sprawa stulecia. W powojennej Polsce przed sądem jeszcze nigdy nie stanęły osoby oskarżone o kanibalizm. Problem w tym, że w całej sprawie wciąż jest wiele niejasności, a przyszły wyrok sądu wcale nie jest oczywisty.
Historia "kanibali spod Choszczna" – wyjaśniamy pytania bez odpowiedzi
Przede wszystkim należy podkreślić, że proces jest poszlakowy i opiera się na podsłuchanych rozmowach i późniejszych zeznaniach oskarżonych. Do tej pory nie tylko nie odnaleziono zwłok, ale również nie określono nazwiska ofiary. Śledczy szukali osób, które w tym czasie zaginęły, ale bez skutku. Podejrzani po morderstwie, które jest im zarzucane, mieli utopić zwłoki w jeziorze. Jednak po przeczesaniu dna jeziora, nic nie znaleziono.Sprawa pewnie nie wyszłaby na jaw, gdyby nie tajemniczy e-mail, który do policji dotarł na początku 2017 roku. Choć donos wyglądał jak streszczenie horroru, funkcjonariusze policji potraktowali go poważnie. Podpisany był pod nim jeden z domniemanych kanibali – Zbigniew B. To on przez lata miał opowiadać we wsi o makabrycznym morderstwie nieznanego mężczyzny.
Okazało się jednak, że w momencie wysłania e-maila Zbigniew B. od pół roku już nie żył. Kto w takim razie wysłał donos? Nie wiadomo. Wiadomość określano potem w mediach mianem „listu zza grobu”.
Podstawą do aktu oskarżenia stały się wkrótce zeznania jednego z podejrzanych. Rafał O. w 2017 roku przyznał się, że 15 lat wcześniej brał udział w libacji, która zakończyła się śmiercią i częściowym zjedzeniem nieznanego mu mężczyzny. Podczas kolejnych przesłuchań i eksperymentów procesowym ze szczegółami opowiadał o zbrodni i pokazywał miejsca, w których był z pozostałymi oskarżonymi.
Takie zeznania zdawałyby się potwierdzać realność makabrycznej zbrodni, jednak w obecnym procesie sądowym, który ruszył 22 lutego 2021 roku, Rafał O. nie przyznał się już do winy i odmówił wyjaśnień. Z mężczyzną tuż przed rozprawą rozmawiali też dziennikarze "Uwagi".
– Jestem człowiekiem niewinnym. Niczego takiego nie było – deklarował dziennikarzom Rafał O. Na pytanie, dlaczego w 2017 roku zeznawał on zupełnie inaczej odpowiedział, że nie mógł powiedzieć niczego innego, bo "policjanci go dusili". – Nigdzie wtedy nie byłem. Jestem człowiekiem normalnym, pomagałem innym – przekonywał.
Dramat rodzin oskarżonych mężczyzn. "W szkole śmiali się, że nasz tata to ludożerca"
Do zatrzymania trzech podejrzanych doszło po zebraniu dowodów od Rafała O., a więc w 2017 roku, 15 lat od popełnienia rzekomej zbrodni. Przypomnijmy, że piąty podejrzany (Zbigniew B.) już wtedy nie żył.Jednym z zatrzymanych wtedy mężczyzn był Robert M. – wykwalifikowany spawacz, ojciec czwórki dzieci. To on, według ustaleń śledczych jako jedyny miał znać personalia ofiary. To on też miał doprowadzić do zbrodni.
O zmianach, jakie nastąpiły w życiu jego rodziny, opowiedziała w "Uwadze!" TVN córka Roberta M., Nikola Czyżak. – Na początku było ciężko, dzieci śmiały się z mojego rodzeństwa. Mówiły, że ich ojcem jest ludożerca. Sama musiałam zmienić szkołę – przyznała dziewczyna.
– To jest dla mnie chora sytuacja, że trzymają go już trzy lata, a jemu życie wywaliło się do góry nogami. Stracił rodzinę. Mama od niego odeszła, zostawiła go. Dzieci chyba już nawet nie pamiętają, jak wygląda. On nawet nie widzi, jak one dorastają. Kiedy go zabierali, były jeszcze małe – dodała.
Robert M. do teraz, a więc do rozpoczęcia procesu sądowego znajdował się w areszcie. Pozostałej dwójce podejrzanych (Januszowi S. oraz Sylwestrowi B.) uchylono areszt tymczasowy.
Czytaj także:Trwa proces w Sądzie Okręgowym w Szczecinie
Proces oskarżonych o kanibalizm rozpoczął się 22 lutego i zapewne wiele nowych informacji oraz wątków w tej sprawie dopiero przed nami.Podczas ostatniej rozprawy na temat zbrodni wypowiadali się świadkowie. Były to przede wszystkim osoby, które o makabrycznym zdarzeniu miały słyszeć wielokrotnie od pijanego Rafała O.
Rafał O. miał bowiem mówić o zbrodni nad jeziorem często. Po wódce. Wtedy to zaczynał płakać i opowiadać o tym, jak musiał zjeść ludzkie mięso.
– Ja mu nie wierzyłem, jak gadał po pijaku. Kto by uwierzył w taką historię? Dopiero jakiś czas później pomyślałem, że to może być prawda. W Kołkach pod sklepem spotkaliśmy Zbigniewa B., Rafał powiedział do niego "bo ci zaraz przypomnę, jak było nad jeziorem w Ługach!". B. kazał mu się zamknąć. Wtedy pomyślałem, że to chyba jest prawda – mówił przed sądem Franciszek B., sąsiad Rafała O.
Rafał O. miał też opowiadać o zbrodni, gdy znajdował się w areszcie swoim "kolegom spod celi".
– Doszło do szarpaniny. Jeden z tych mężczyzn odciął ofierze głowę i upiekli to ciało. Resztę wywieźli łódką na jezioro. Zabić miał ten, który już nie żyje. Opowiadał, że byli w smażalni. Rafał powiedział mi na pewno, że go zabili i zjedli. Nie miał emocji. Śmiał się z tego, że nie znajdą ciała na pewno i że będą szukać tego tarpana – to fragment odczytanych w sądzie zeznań Grzegorza Ł., który z Rafałem O. siedział w areszcie przez kilka dni.
Sprawa "kanibali spod Choszczna" to zdaniem adwokatów proces stulecia, który przypomina "ser szwajcarski". – Tam nie ma łańcucha poszlak, który by się uzupełniał, nakładał, łączył i prowadził do jednego wniosku: że tak musiało być. Moim zdaniem nikt tego nie powie, bo znaków zapytania jest zbyt wiele – przekazał Onetowi mec. Synowiec, który reprezentuje Rafała O.