„Cieszę się, że chcecie się przyłączyć. Szkoda, że państwa nie widziałem na sali w kinie”. Takie wyznanie można znaleźć na stronie „Ratujmy kino Femina!”, która w ciągu kilku ostatnich dni zebrała ponad 2 tysiące fanów. Niestety większość z nich swoje zainteresowanie tematem ogranicza do kliknięcia „like”. Szczegóły interesują nielicznych. Szkoda, bo warto byłoby poznać fakty, nim zostanie się kolejnym „facebookowym oburzonym”.
Wiadomość o zamknięciu warszawskiego kina Femina obiegła media dwa tygodnie temu. Nie minęło kilka dni od tej wiadomości, a na facebookowej stronie „Ratujmy stare kina” powstało wydarzenie dotyczące Feminy. Autorzy nie przebierają w słowach, używając haseł „Non pasaran” i „akcja protestacyjna”. W opisie wydarzenia apelują: „Wszyscy fani akcji "Ratujmy stare kina!", wszyscy kochający kino, wszyscy, którym bije mocniej serce, gdy wyburzane są kolejne miejsca z historią, kolejne miejsca, które budowały naszą świadomość, z którymi związane są najpiękniejsze emocje naszego dzieciństwa. Nie pozwolimy na kolejne barbarzyństwo w imię finansowych korzyści!”. Nie dziwne więc, że po tak szczerym i pełnym werwy apelu strona momentalnie zdobyła setki fanów.
Niestety większość z nich zaistniała tylko „wirtualnie”. Mnożyli się przez pączkowanie, dodawali do strony i wracali do swoich spraw. Co poniektórzy, bardziej zaangażowani, posunęli się do wyznań na ścianie: „to moje ulubione kino” albo „poznałam tu męża”. Większość jednak powtarzała za organizatorami „skandal” i „protest”. Zwykle bezrefleksyjnie.
Nie jest to oczywiście jedyny taki przypadek. Dzięki mediom społecznościowym bunt nigdy jeszcze nie był tak łatwy. Co i rusz coś się dzieje, ktoś cierpi, ktoś pada ofiarą niesłusznych oskarżeń. Trudno przejść obojętnie obok ludzkiej krzywdy, rzadko jednak starcza nam czasu na pogłębienie sprawy. Opieramy się na kilku faktach i zarumienieni ze złości przyłączamy się do akcji. Fanpejdże rosną w siłę wirtualną, piszę się o nich w mediach, ale realnie nic nie znaczą. Bo tak naprawdę, ile osób z tych, które chcą ratować kino, gościło w nim w ostatnim tygodniu, miesiącu, a nawet kwartale?
Nie oszukujmy się. Femina to miły multiplex, z przyzwoitymi cenami, dość obskurnymi salami i byle jakim repertuarem. Facebookowi „awanturnicy” pienią się nazywając kino zabytkiem, ale prawda jest trochę inna. Kino może i miało zabytkowy charakter, ale było to przed remontem w latach 90. Niestety autorzy strony zapomnieli o tym szczególe. „Ciekawe, kto pamięta, że kiedy dewastowano bezpowrotnie zabytkową salę i dobudowywano boczne skrzydło, w którym pomieszczono trzy nowe sale, zachwytom nie było końca. Nikt nie płakał nad przedwojenną Feminą, każdy podniecał się pierwszym w Polsce plastikowym multiplexem z lotniczymi fotelami i miejscem na kubek” – punktuje na Facebooku Michał Rafał Gortat i trudno nie przyznać mu racji.
Apel użytkownika pozostaje bez komentarza. Podobnie, jak równie racjonalny głos Mat Cz. „Mam wrażenie, że nadal wielu ludzi nie rozumie problemu. Gdyby rzeczywiście to kino było takie świetne, to wielu ludzi by do niego chodziło, a gdyby wielu ludzi do niego chodziło, to nie zostałoby zastąpione przez inny biznes. Nie rozumiem, czemu ludzie, którzy tworzą stronę, podchodzą do sprawy w tak egoistyczny i powierzchowny sposób”. Faktycznie trudno tego nie zauważyć.
Oczywiście, nie można przesadzać. Zrobienie w dawnym kinie sklepu spożywczego jest przykre. Fakt, że ośrodki kultury zamienia się w markety nie jest powodem do radości. Zamiast jednak pienić się w ramach facebookowego wydarzenia, lepiej zastanowić się dlaczego tak się dzieje. „Kino studyjne”, „OFFowy repertuar” brzmi dobrze, ale na papierze. Niestety rzeczywistość jest odmienna. Choć serce większości z nas bije po stronie małych, lokalnych kin, to co weekend wybieramy sieciówki. Powodów jest setka: parking, tani bilet w tygodniu, duży wybór filmów czy możliwość zrobienia zakupów.
Kino istnieje dzięki widzom. Jeżeli ich brakuje, to wszystko traci sens. Niestety wszystko dziś rządzi się okrutnymi prawami wolnego rynku, a posiadanie kina jest biznesem, takim samym jak prowadzenie sklepu. Zamiast więc buntować się na stronie i klikać z wściekłością, może lepiej byłoby zagłosować nogami? Nie ma co popadać w histerię. Biedronek w Warszawie jest trochę ponad 60, sal kinowych prawie 120. Póki co, plaga nam nie grozi.