Słodko-gorzki smak MŚ. Biało-Czerwoni i tak mogą być z siebie dumni
Krzysztof Gaweł
08 marca 2021, 06:01·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 marca 2021, 06:01
Mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Oberstdorfie już za nami. Dwa tygodnie rywalizacji przyniosły nam sporo emocji i dwa medale polskich skoczków: złoto i brąz, tak wyczekiwane, ale mające tak całkowicie różny smak. Piotr Żyła został mistrzem i wreszcie potwierdził ogromny talent. W drużynie mamy brąz, choć do triumfu i złota brakowało tak niewiele.
Reklama.
To nie były nudne i zarazem przewidywalne mistrzostwa świata. Gdyby toczyć się miały takim rytmem, jak cały sezon, być może też mielibyśmy powody do radości, ale z zupełnie innych powodów, niż to się stało faktem. Skocznia - ale też kapryśna pogoda oraz koronawirus - wszystko zweryfikowały. I sprawiły, że polscy kibice do ostatniego skoku, dosłownie, przeżywali na skoczni w Oberstdorfie emocje.
W zawodach indywidualnych mieliśmy jednego bohatera, Piotra Żyłę. Kapitalny triumf na skoczni normalnej, piękna walka o medal i czwarte miejsce na dużej. Żyła nareszcie potwierdził swój potencjał i wynikiem sportowym prześcignął swoją kreację pozasportową. I jako jedyny z naszej kadry trafił z formą na MŚ. Kamil Stoch znalazł ją zbyt późno. Andrzej Stękała jeszcze później. A Dawid Kubacki? To wie tylko on sam.
Gdy Biało-Czerwoni ruszyli do walki o medal w drużynówce, ciężko nam było ocenić, czy sprostają zadaniu i faktycznie do podium doskoczą. Dzień wcześniej radzili sobie bardzo przeciętnie i gdy zsumowaliśmy wyniki, wyszło nam miejsce szóste. Najgorsze nie tyle od lat, co od dekad. Ale podrażniona ambicja mistrzów - w składzie mieliśmy ich trzech - nie pozwoliła naszej drużynie odpuścić. I wyzwoliła dodatkową energię.
Z ekipy przegranych i pokonanych staliśmy się liderem konkursu, który znów - jak przez cały sezon - rozdawał karty i patrzył na rywali z góry stawki. Odrodził się nam pięknie Kamil Stoch, który skakał w drużynie najlepiej w całych MŚ. Przełamał się Andrzej Stękała, debiutant na MŚ, który poprawiał się dosłownie ze skoku na skok. Piotr Żyła na skoczni był klasą dla siebie, a w ślad kolegów poszedł pechowiec Dawid Kubacki.
Po siedmiu skokach nie pamiętaliśmy już o problemach, wpadkach, zawirowaniach pogodowych i gorzkim smaku czempionatu. Znów było tak, jak nasi skoczkowie przyzwyczaili nas przez cały sezon. I trzeba to chyba napisać, trochę nas tymi ciągłymi podiami, triumfami i sukcesami popsuli. I jak to w życiu bywa, czar prysł, a cały pech naszych skoczków i wszelkie problemy skupiły się znów na Kubackim.
Brąz zamiast złota, a nie po prostu medal? Na pewno. Mając triumf na wyciągnięcie ręki i losy złotego medalu w swoich rękach (nogach), Biało-Czerwoni po triumf sięgnąć nie potrafili. I chyba stało się zadość sportowego wymiaru tych MŚ. Inne ekipy ciężko pracowały na sukces, Niemcy i Austriacy radzili sobie świetnie przez całe MŚ, a u nas poza Piotrem Żyłą było zbyt wiele problemów. I patrząc przez pryzmat całego czempionatu, a nie ostatniego skoku Dawida Kubackiego, ten medal trzeba docenić i trzeba się nim cieszyć. Bo jest sukcesem.
Na koniec chciałem tylko przypomnieć, jak paskudny los spotkał w tych MŚ faworytów. Halvor Egner Granerud? Dominował, zachwycał i został bez medalu indywidualnie. W czym wydatnie pomógł koronawirus. Ryoyu Kobayashi? Złe warunki, upadek, kumulacja pecha. I żadnego krążka mimo znakomitej formy tuż przed MŚ. Taki bywa sport. Nieprzewidywalny, a czasem okrutny. I zarazem bardzo piękny.
Dlatego powinniśmy się z występu naszych skoczków i z dwóch medali cieszyć. I podziękować Michalowi Doleżalowi, który znakomicie rozplanował sezon 2020/2021 i nasz zespół przygotował. Brąz MŚ w lotach w drużynie, triumf Kamila Stocha i trzecie miejsca Dawida Kubackiego w 69. Turnieju Czterech Skoczni, dwa medale MŚ - złoto Piotra Żyły i brąz drużynowo. No i kapitalne wejście do elity Andrzeja Stękały. Te wyniki mówią same za siebie.