Dwa różne budżety w Unii Europejskiej: dla państw ze strefy euro i dla państw spoza niej. Tak, według brytyjskiego premiera Davida Camerona, powinna zrobić UE. Ekonomista dr Janusz Grobicki w rozmowie z naTemat ocenia: "Może to ukłon Camerona w stronę populistów, bo ekonomicznie ten pomysł nie ma sensu".
Na linii Wielka Brytania – Unia Europejska iskrzy co jakiś czas. Tym razem iskra może zamienić się w mały pożar, bo David Cameron nie chce zaakceptować planu unijnego budżetu na najbliższe 7 lat. Jak pisze "Financial Times", brytyjski premier może na najbliższym szczycie UE zawetować plany. Co więcej, Cameron, według "FT", chce, by budżet unijny rozdzielić: na ten dla strefy euro i ten dla krajów spoza eurozony.
To kolejny głos promujący dwutorowy budżet UE. Pomysł ten oficjalnie pojawił się we wrześniu 2012 roku w dokumencie omawiającym zacieśnienie integracji strefy euro, a stworzonego przez prezydenta UE Hermana Van Rompuya.
O pomyśle podzielonego budżetu rozmawiamy z dr. Januszem Grobickim, ekonomistą, dziennikarzem, ekspertem Centrum im. Adama Smitha.
Jakich skutków moglibyśmy się spodziewać po wprowadzeniu dzielonego budżetu w Unii?
Dr Janusz Grobicki: Takie rozwiązanie byłoby szkodliwe przede wszystkim dla jądra Unii: Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji i krajów Beneluksu.
Spowodowałoby to reakcję psychologiczną. We wszystkich krajach Unii, które są poza strefą euro, społeczeństwa stałyby się bardzo eurosceptyczne, nieżyczliwe. To, dodatkowo, naraziłoby te państwa na intensywną działalność populistów, partii, które od dawna są przeciwne UE. To bardzo ryzykowne, bo może destabilizować sytuację polityczną w Unii.
Druga sprawa – z przychylności krajów spoza strefy euro najbardziej korzystają właśnie duże państwa Unii: Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Beneluks. Tym krajom trudno byłoby zrezygnować z taniej siły roboczej, którą dostarczają unijne państwa nie będące w strefie euro.
Może chociaż kraje ze strefy euro odniosą z takiego rozwiązania jakieś korzyści?
One też na tym nie skorzystają. Podzielenie budżetu wywołałoby prowincjonalizację krajów spoza eurozony. A to właśnie kontakty gospodarcze z krajami nie posiadającymi wspólnej waluty – chociażby ze względu na wspomniany napływ pracowników – są deską ratunku dla pogrążonych w kryzysie państw ze strefy euro.
Dla Davida Camerona, jak podaje "FT", Unia dwóch prędkości jest nieunikniona, nie da się wyrównać poziomu państw członkowskich.
Nie wiem na jakiej podstawie Cameron tak twierdzi. Dlaczego miałoby się nie dać rozwijać państw spoza strefy euro? Czy chociażby Polska nie jest w stanie się rozwijać i spełnić warunków przyjęcia euro? Jeżeli rękoma naszych młodych, zdolnych ludzi możemy utrzymywać system emerytalny Wielkiej Brytanii, to jesteśmy też w stanie przejść do Europy pierwszej prędkości.
Podzielenie budżetu byłoby więc nie tylko politycznym, ale i gospodarczym podzieleniem Europy do końca? Polscy politycy twierdzą, wspierani przez ekspertów, że taki podział odbierze Polsce – i nie tylko nam – dużą część środków z Unii.
To krok do rozpadu UE. Uzależnienie tego, gdzie kierowane są unijne środki, od tego, czy ktoś przyjął wspólną walutę, czy nie, wydaje się nie do końca dopracowane intelektualnie. Przecież dla krajów poza eurozoną to nie jest kwestia wyboru, tylko
spełnienia warunków. Taka dyskusja miałaby sens, gdyby kraje spoza strefy euro mogły do niej wejść, ale nie chciały.
Obecnie należałoby raczej dyskutować o kryteriach przyjęcia do strefy euro, o tym gdzie kierować pomoc finansową, żeby wyrównywać poziom państw w UE.
Mimo to, Cameron, jak i niektórzy inni politycy, wydaje się być zdeterminowany w zrealizowaniu takiego dzielonego budżetu. Rynki finansowe zareagują na takie stanowisko Wielkiej Brytanii?
Rynek lekceważy tego typu intelektualne wynurzenia zwłaszcza w sytuacji, gdy Wyspiarze mają swojego funta i korzystają z wynegocjowanego przed laty tzw. „brytyjskiego rabatu”. Być może w przypadku Camerona był to ukłon w stronę populistów, bo ekonomicznie ten pomysł nie ma sensu. Niedawno rynki się lekko ustabilizowały, dzięki obietnicy skupowania obligacji przez Europejski Bank Centralny. To dało pewien fundament dla poprawienia sytuacji gospodarczej w strefie euro. Rzeźbienie w tym kruchym fundamencie może być bardzo szkodliwe dla całej Europy. Teraz bowiem najważniejsze to dać rynkom wytchnienie i czas na stabilizację.
Pociąg z napisem "Eurozona" powoli odjeżdża ze stacji, a my ciągle zastanawiamy się czy do niego wsiąść. Pociąg ten jeszcze może stoczyć się w przepaść, ale jest coraz większa szansa, że jednak pojedzie do przodu. A do strefy Euro chcemy (i jesteśmy zobligowani) się przyłączyć....pytanie tylko, kiedy. Nikt nie chce skakać do basenu, w którym może być zbyt mało wody. CZYTAJ WIĘCEJ
Po raz pierwszy od trzech lat 50% ankietowanych Europejczyków (badanie Eurobarometr) opowiedziało się za tym, że członkostwo ich kraju w Unii Europejskiej jest dobrą rzeczą. To wzrost o 3%, ale jednak. Unia kojarzy się pozytywnie wśród 40% respondentów – wzrost o 9% w ciągu roku, a złe skojarzenia wywołuje u 23% pytanych. CZYTAJ WIĘCEJ