"Taki dobry chłopak był, zawsze dzień dobry mówił" – to kultowe zdanie dudniło mi w uszach przez cały seans i z trudem je od siebie odganiałam. W końcu "Obiecująca. Młoda. Kobieta” jest portretem dziewczyny przepełnionej żalem i chęcią zemsty na gwałcicielach oraz tych, którzy dla wygody tuszują zbrodnie tzw. "miłych gości". Nie łudźmy się: ten film ma więcej wspólnego z rzeczywistością niż z fikcją.
"Obiecująca. Młoda. Kobieta" to nie lada pretendent do tegorocznego Oscara. Fabuła filmu skupia się na kobiecej zemście, a także na ujawnieniu całej prawdy na temat "kultury gwałtu".
Reżyserka Emerald Fennell, którą widzowie kojarzą z roli Camilli Parker Bowles w serialu "The Crown", opowiedziała w swym debiutanckim filmie historię Cassie (Carey Mulligan) demaskującej "miłych kolesi" (nice guyów).
"Takie oskarżenia to największy koszmar dla każdego faceta" – powiedziała jedna z postaci w filmie, na co główna bohaterka z powagą w oczach odparła: "A wiesz, co jest największym koszmarem dla każdej kobiety?". Zacznijmy od tego, że "Obiecująca. Młoda. Kobieta" to film niełatwy, choć jakże potrzebny w obecnym dyskursie na temat gwałtu oraz ofiar molestowania seksualnego.
Świat w filmie, mimo iż w niektórych sekwencjach jawi się jako urocza komedia romantyczna z piosenką Paris Hilton w tle, w rzeczywistości bardziej przypomina thriller o kobiecej zemście, w którym elementy humorystyczne śmieszą tylko przez krótką chwilę.
W paru momentach faktycznie niełatwo jest powstrzymać się od wybuchu śmiechu, ale opowiedzianym przez reżyserkę Emerald Fennell kawałom najczęściej towarzyszy gorzka refleksja.
Cassie (w tej roli doskonała Carey Mulligan) co noc udaje się do klubów i tam zarzuca swoją przynętę. Raz "występuje" w stroju bizneswoman, innym razem wygląda jak zwykła tancerka. Każde z jej nowych wcieleń łączy w sobie jednak to samo - kobieta za każdym razem udaje pijaną, ledwo stoi na własnych nogach i ostatkiem sił łapie kontakt z kimkolwiek, kto do niej zagada. Wszystko to jest wyrafinowaną grą pozorów.
Przybrana przez bohaterkę poza przyciąga niczym wabik każdego "miłego gościa" znajdującego się w zasięgu najbliższych metrów. Schemat wygląda następująco: mężczyzna podchodzi do Cassie, po samarytańsku proponuje odwieźć ją do domu, a później - ni stąd ni zowąd - zabiera "wstawioną" dziewczynę do swojego mieszkania, w którym zaczyna ją obmacywać i prawić oklepane komplementy.
I tu Fennell zrobiła rzecz niezwykłą - jej bohaterka świadomie konfrontuje się z napastnikami, a ci w potrzasku zaczynają tłumaczyć się ze swojego zachowania. "Przecież przed chwilą byłaś pijana", "boże, jaka jesteś piękna", "łączy nas wyjątkowa więź" - powtarzają jej mężczyźni, gdy Cassie przyłapuje ich na gorącym uczynku.
"Obiecująca. Młoda. Kobieta" w najlepszy możliwy sposób podsumowuje więc problem "nice guyów", czyli miłych kolesi, którzy są życzliwi dla innych ludzi tylko po to, aby osiągnąć wyznaczony przez siebie cel. Można się więc domyślić, z jakich powodów szepczą oni czułe słówka do Cassie.
W swoim filmie Fennell bezpardonowo puentuje także kulturę gwałtu, w której - poza bohaterami - żyjemy także i my. Co więcej, nominowane do Oscara dzieło zmusza nas do spojrzenia w przeszłość i zastanowienia się nad tym, czy swoim dawnym zachowaniem (negującym chociażby krzywdy doznane przez ofiary gwałtu) sami nie dołożyliśmy cegiełki do utrwalenia stereotypów będących fundamentem owej kultury.
Reżyserka wykonała też świetną robotę podczas castingu, wybierając aktorów o przyjemnej i niepozornej aparycji do ról gwałcicieli, "porządnych gości", a także osób przymykających oko na zbrodnie wyrządzane kobietom. Na ich twarzach z początku nie ma wypisanego zła. Ich prawdziwe oblicze ukazuje się dopiero wtedy, gdy Cassie bezpośrednio wytknie im brak reakcji, zamiatanie spraw pod dywan czy po prostu próbę gwałtu.
W "Obiecującej. Młodej. Kobiecie" gdzieś pomiędzy zdaniami pada wymowne w swej prostocie pytanie o to, dlaczego tak często mówimy o sprawcach, a zapominamy o ofiarach. O ich imionach, o tym kim były, jakie miały marzenia. Dlaczego ich świadectwa nic nie znaczyły? "Takie oskarżenia mogłyby zniszczyć mu karierę" – słyszymy w filmowym dialogu dotyczącym pewnej dziewczyny zgwałconej przez kolegę. Brzmi znajomo?
Produkcja z Carey Mulligan w roli głównej to mocny obraz, który wywoła u części widzów złość, ale jednocześnie przyniesie im niewielką ulgę. Otuchę związaną z tym, że nareszcie w kinie o ofiarach gwałtu mówi się głośno. Ta filmowa hybryda "Kill Billa" oraz komedii z zakończeniem a'la "i żyli długo i szczęśliwie" zasługuje na wszelkie zachwyty. Jest nie tylko "obiecująca". Jest rewelacyjna.