– Gdyby Tymoteusz Szydło wywoził śmieci, to też byłaby sensacja. Gdyby matka znalazła mu pracę w samorządzie, to byłyby zarzuty o nepotyzm. A gdzie miałby pracować, kto miałby mu pomóc? To naturalne, że rodzina próbuje pomóc byłemu księdzu – mówi Marek, który też zrzucił sutannę. Byli księża opowiadają, jak to jest jednego dnia zostać bez pracy i mieszkania.
Syn Beaty Szydło nie jest już księdzem. Tymoteusz – jak ujawnił portal OKO.press – pracuje pod zmienionym nazwiskiem jako przedstawiciel handlowy w firmie należącej m.in. do Daniela Obajtka.
Prezes PKN Orlen w rozmowie z "Faktem" przyznał, że to była premier poprosiła go o pomoc w znalezieniu pracy synowi.
W sieci oberwało się Tymoteuszowi. Bronią go byli księża. Tłumaczą, że po zrzuceniu sutanny duchowny zostaje i bez pracy, i bez mieszkania. Naturalnym jest, że do rodziny zwraca się z prośbą o pomoc.
2017 rok. Prymicyjne zdjęcia Tymoteusza Szydło drukuje prawicowa prasa. Wszyscy pieją z zachwytu, kiedy Beata Szydło wychodzi z synem po pierwszej odprawionej przez niego mszy i mówi, że rodzina taka dumna. "Cała Polska dumna" – dodają internauci.
"Szydłowie polska rodzina. Syn premier Szydło odprawił mszę św. na Jasnej Górze. Wściekłość po stronie lewicy" – pisze "Do Rzeczy", a numer otwiera zdjęcie księdza Tymoteusza z uśmiechniętymi rodzicami w tle.
2019 rok. Wierni z parafii pw. św. Maksymiliana Męczennika w Oświęcimiu czekają na księdza Tymoteusza, który od września ma zacząć pełnić tu posługę. Ale nowy wikariusz się nie pojawia. W najlepsze trwają spekulacje, domysły. Szybko okazuje się, że duchowny zaledwie po dwóch latach posługi kapłańskiej w Buczkowicach poprosił o urlop. Bezterminowy.
2021 rok. Tymoteusz Szydło nie jest już księdzem. Zmienił też nazwisko i znalazł zatrudnienie jako przedstawiciel handlowy w firmie należącej m.in. do Daniela Obajtka, prezesa PKN Orlen. "Gazeta Wyborcza" ujawnia, że ERG Bieluń w ostatnich latach dostała kilkadziesiąt milionów złotych publicznych dotacji i grantów.
W sieci obrywa nie tylko Obajtek i Szydło, ale przede wszystkim Tymoteusz. W obronę bierze go m.in. Tomasz Terlikowski. Zauważa, że wielu byłych księży zmienia nazwiska i zaczyna pracę w różnych zawodach. "Tymoteusz Szydło zrobił podobnie. Ujawnianie go, rozważanie, co i dlaczego zrobił, nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem" – uważa prawicowy publicysta.
"Kto ma pomóc jak nie matka?"
Po kilku dniach głos w sprawie zabiera sam Daniel Obajtek. Prezes PKN Orlen przyznaje, że to Beata Szydło poprosiła go o pomoc w znalezieniu pracy dla syna. Zaznacza przy tym, że nie była już wtedy premierem.
– Przyznaję, po mojej rekomendacji został zatrudniony na zwykłym stanowisku w prywatnym biznesie. Uważam, że zachowałem się przyzwoicie – stwierdził Obajtek w rozmowie z "Faktem".
Byli księża nie widzą niczego złego w tym, że to matka próbowała pomóc synowi po tym, gdy ten zrezygnował z kapłaństwa. Zgodnie mówią: to niełatwy czas dla byłego duchownego.
– Kto miał chłopakowi pomóc? Kościół jest jak korporacja czy redakcja. Jeśli jesteś jego częścią, to fajnie, jeśli nie, to niektórzy zapominają o twoim istnieniu. Nigdy nie słyszałem, by w Polsce były ksiądz otrzymał jakąkolwiek pomoc. Mówią: wybrałeś, radź sobie sam – opowiada nam były duchowny Marek (imię zmienione).
Jerzy, były ksiądz, dziwi się, że na Tymoteusza spłynął tak ogromny hejt za to, że matka pomogła mu znaleźć pracę.
– Bez koneksji też by ją pewnie dostał. Przecież nie pełni tam żadnej szczególnej funkcji. Nieuczciwe i niemoralne jest wiązanie osoby Tymoteusza, Bogu ducha winnego, z wielką polityką. Jako młody człowiek ma prawo do ułożenia sobie życia prywatnego, ma prawo się zakochać, zawrzeć związek małżeński, założyć rodzinę – mówi Jerzy.
– Czy dziwi, że Tymoteusz zmienił nazwisko? – dopytuję.
– Nie dziwię się. W jego przypadku jest to dodatkowo uzasadnione tym, że jego mama jest osobą publiczną, byłą premier – odpowiada Jerzy.
– Po co były ksiądz zmienia nazwisko? – dociekam.
– Żeby się uwolnić – rzuca Marek.
Co zrobić z dyplomem teologa
– Kiedy przestajesz być księdzem, to zostajesz z niczym – opowiada Marek. On sam sutannę zrzucił po 12 latach. Zakochał się, został ojcem. Ale jeszcze przez parę lat był księdzem.
Tłumaczy dalej, z czym musi mierzyć się były ksiądz: – Masz dyplom magistra teologii albo socjologa, ale co to za wykształcenie? Nie masz doświadczenia. Zresztą odchodząc nie możesz uczyć religii. Zazwyczaj taki człowiek żyje już w jakimś związku. Jeśli później dostanie zwolnienie z celibatu, weźmie ślub kościelny, to może uczyć katechezy, być szafarzem komunii świętej. Ale w pierwszych latach zostaje się z niczym.
Marek został terapeutą uzależnień. – Ale gdyby nie to, to pewnie poszedłbym pracować jako przedstawiciel handlowy. Bo jednak jako księża mieliśmy przez cały czas kontakt z ludźmi. A mam poczucie, że zwłaszcza osoby, które odchodzą z kapłaństwa, są ciepłe, kontaktowe, chcą być między ludźmi. Nie dziwię się więc, że Tymoteusz pracuje tam, gdzie pracuje – mówi.
Marek przez cały czas podkreśla, że Tymoteusz nie zrobił niczego złego. – Do pewnego etapu sądził, że Kościół to jego wybór, nagle – po zderzeniu z rzeczywistością – okazało się, że to nie jego powołanie. Podjął decyzję, na którą wielu księży nigdy się nie odważy – uważa.
Bo prościej jest żyć za drzwiami plebanii. – Świat wydaje się wtedy zupełnie inny. Ma się przekonanie, że nikt mnie nie skrzywdzi, że mogę wszystkim ufać. Bardzo szybko człowiek się przekonuje, że tak nie jest – dodaje.
Dzień, kiedy tracisz wszystko
Jerzy, były ksiądz, najlepiej wie, jak to jest z dnia na dzień zostać bez pracy i mieszkania. Z Kościoła wystąpił 27 lat temu, po siedmiu latach kapłaństwa.
– W jednym dniu utraciłem wszystko: miejsce zamieszkania i źródło utrzymania. Gorsze było totalne niezrozumienie mojej decyzji. Jako ksiądz byłem osobą publiczną, miałem tysiące znajomych, setki przyjaciół. I w jednym dniu te osoby odwróciły się ode mnie. Za tym niezrozumieniem szło osamotnienie, utrata prestiżu i krzywe spojrzenia – mówi.
Z Kościoła odszedł, kiedy zaczął dokładnie studiować Biblię. – Dopiero wtedy zacząłem odkrywać prawdę o Kościele katolickim. Choć już wcześniej czułem intuicyjnie problem niespójności pomiędzy deklaracjami, wyznawaniem wiary a życiem. Są dwa tory, które się ze sobą nie zgadzają – tłumaczy.
Na początku nie miał z czego żyć. Na początku lat 90. bezrobocie w Polsce było bardzo wysokie.
– Zapłaciłem za to ogromną cenę. Jeszcze w dniu wyjścia z Kościoła autostopowicze, których zabrałem, ukradli mi wszystkie dokumenty i resztę pieniędzy. Pomogli mi znajomi ze wspólnot, z którymi wcześniej nawiązałem relację. Ktoś zaoferował lokum, przynieśli mi wszystko, co było potrzebne, żeby funkcjonować – opowiada.
Na początku pracował jako ankieter, później został urzędnikiem i założył własny biznes. Poznał też żonę. Pobrali się po trzech latach, po kolejnych kilku na świat przyszły ich dzieci.
Nigdy nie żałował, że wystąpił z Kościoła. Żałował tylko, że zaraz po zrzuceniu sutanny nie wyjechał za granicę.
– Spojrzenia ludzi z otoczenia nie wpływały dobrze na psychikę. Dziś radziłbym Tymoteuszowi, żeby opuścił Polskę na jakiś czas. Nawet, jeśli ludzie nie zapomną, to będzie mu łatwiej, kiedy będzie samodzielny. A od strony duchowej: trzeba pójść za Jezusem, oddać mu życie, wtedy niemalże zupełnie wszystko samo się układa – rzuca Jerzy.
Gdyby Tymoteusz Szydło wywoził śmieci, to też byłaby sensacja. Gdyby matka zatrudniła go w samorządzie, to byłyby zarzuty o nepotyzm. A gdzie miałby pracować, kto miałby mu pomóc? To naturalne, że rodzina próbuje.