Brytyjska mutacja koronawirusa szaleje, a ludzie coraz częściej szukają winnych w grudniowym sprowadzeniu rodaków z Wielkiej Brytanii. – To była absolutnie nieodpowiedzialna decyzja – uważa wirusolog dr Tomasz Dzieciątkowski. Czy ma związek z obecną sytuacją w kraju? – Nie. Prędzej czy później wariant brytyjski i tak trafiłby do Polski. Ta decyzja po prostu to przyspieszyła – odpowiada.
W grudniu 2020 roku na wieść o rozprzestrzeniającej się nowej, brytyjskiej, mutacji koronawirusa, kolejne kraje Europy zaczęły zamykać połączenia lotnicze z Wielką Brytanią. Polska nie zrobiła tego natychmiast. Tysiące Polaków zdążyło przyjechać do kraju.
– Jeżeli mamy pandemię i w tym momencie ściągamy ludzi bez jakiegokolwiek testowania, z aktualnie najbardziej zagrożonego regionu, to jest to po prostu absolutnie nieodpowiedzialne – mówi naTemat wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowki.
W tym czasie Szwajcaria zarządziła 10-dniową kwarantannę dla Brytyjczyków, którzy od 14 grudnia znaleźli się na jej terytorium.
– Udział mutacji brytyjskiej koronawirusa osiągnął już w Polsce wartość 80 proc. – podał w czasie weekendu minister zdrowia, a w ludziach wzbierała złość. Takich reakcji prędzej czy później można się było spodziewać.
Nie brakowało ich już grudniu, gdy tuż przed Świętami Bożego Narodzenia samoloty LOT i innych linii lotniczych sprowadziły do kraju rodaków z Wielkiej Brytanii. Jednak teraz, gdy mutacja brytyjska szaleje, gdy szpitale pękają w szwach, a Polska przoduje pod względem liczby zgonów, ludzie nie mają już litości. Odbiór jest jeden – sami, przez decyzje rządzących, zafundowaliśmy sobie to, co właśnie mamy.
Powrót Polaków z Wielkiej Brytanii
"Szkoda, że przed Gwiazdką nie mieliście refleksji ściągając Polaków samolotami z Wielkiej Brytanii bez testowania, to Wy spowodowaliście III falę brytyjskim koronawirusem!", "Może warto przypomnieć PiS, kto zorganizował wielką, patriotyczną akcję sprowadzenia do Polski na Święta 10 tysięcy Polaków z Wielkiej Brytanii bez żadnej kontroli epidemiologicznej?" – grzmią Polacy w komentarzach w mediach społecznościowych.
Przypomnijmy, w grudniu 2020 roku na wieść o rozprzestrzeniającej się wtedy nowej, brytyjskiej, mutacji koronawirusa, kolejne kraje Europy zaczęły zamykać połączenia lotnicze z Wielką Brytanią. Polska nie zrobiła tego natychmiast. U nas ogłoszono, że loty z Wielkiej Brytanii zostaną zawieszone od północy z poniedziałku na wtorek.
Zbliżały się Święta. Tysiące rodaków miało wykupione bilety na podróż do kraju. W Polsce pojawiła się informacja, że LOT wysyła po nich największy w swojej flocie Boeing 787-9 Dreamliner.
W poniedziałek, do czasu wejścia rozporządzenia w życie, tysiące ludzi zdążyło wylądować w Polsce.
Nikt ich nie sprawdzał, nie robił obowiązkowych testów, nie wymagał kwarantanny. Co prawda przedstawiciele rządu apelowali do przyjezdnych o zgłaszanie się do sanepidu, ale czy większość się posłuchała?
Tu od razu można porównać zachowanie polskich władz do Szwajcarii.
Szwajcaria tropiła Brytyjczyków
Gdy pod koniec grudnia okazało się, że sporo Brytyjczyków wybrało się w Alpy na narty, szwajcarskie władze natychmiast zaczęły "tropić" brytyjskich turystów, którzy mogli w ostatnim czasie znaleźć się na terenie tego kraju.
Dla przyjezdnych z Wielkiej Brytanii, którzy przebywali tam od 14 grudnia wprowadzono 10-dniową kwarantannę. Loty z Wielkiej Brytanii wstrzymano 20 grudnia, 22 grudnia informowano o zidentyfikowaniu 863 osób w kantonie Valais. W Polsce dopiero zaczął obowiązywać zakaz lotów.
"Władze Szwajcarii próbują dotrzeć do tysięcy osób z Wielkiej Brytanii, w obawie, że mogły przywieźć brytyjską odmianę koronawirusa. Ocenia się, że 92 samolotami mogło przybyć do Szwajcarii ok. 10 tys. osób, w tym 3,5 tys. w czasie jednego weekendu. Widziano też wiele samochodów na brytyjskich rejestracjach podróżujących przez Niemcy " – donosiły media. Podawały, że władze poprosiły linie lotnicze o listy pasażerów, ale to na kantonach spoczywała "czarna" robota odszukania wszystkich.
Nie do wszystkich łatwo było dotrzeć. Były też głośne przypadki, gdy brytyjscy turyści uciekali z hoteli, np. z popularnego wśród Brytyjczyków kurortu Verbier, zwanego "małym Londynem", uciekło ich setki. Niektórzy podobno mieli meldować się potem we Francji.
Po co ściągnięto Polaków
Zachowanie turystów to jedno, ale ocena zachowania władz w takiej sytuacji to drugie. – Wszyscy popełniamy błędy i tę decyzję spółki w takich kategoriach traktuję – tak skrytykował decyzję LOT szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk.
Jednak to na rząd leciały gromy. "Minister nie ma racji. Dodatkowe samoloty wysłali także przewoźnicy niskokosztowi. Jest wzrost popytu, to i jest odpowiedź przewoźników. Trzeba było nie spać w niedzielę, tylko szybko wydać rozporządzenie blokujące granice lotnicze" – komentował dla BusinessInsider Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
– Po co było ich ściągać? Przecież to jest proszenie się o nieszczęście. Rozumiem, że ktoś chce sobie kupić punkty procentowe w rankingach, że np. wybuchł wulkan i ściągamy kogoś dajmy na to z Indonezji. Ale jeżeli mamy pandemię i w tym momencie ściągamy ludzi bez jakiegokolwiek testowania, z aktualnie najbardziej zagrożonego regionu, to jest to po prostu absolutnie nieodpowiedzialne – mówi naTemat wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowki z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Epidemiolog prof. Maria Gańczak, kierownik Katedry Chorób Zakaźnych Collegium Medicum Uniwersytetu Zielonogórskiego, mówiła kilka dni temu gazeta.pl, że trzecia fala pandemii w Polsce tak naprawdę zaczęła się właśnie w tamtym okresie świąteczno-noworocznym, wraz z powrotem Polaków z Wielkiej Brytanii.
"Z naszej strony pozwolenie na wjazd do Polski tysiącom ludzi bez ich przetestowania przed wjazdem było nieodpowiedzialne. Otwarcie się na tak dużą liczbę osób, które mogły być potencjalnie zakażone bardziej transmisyjnym wariantem, musiało pociągnąć za sobą pogorszenie sytuacji epidemiologicznej także w Polsce" – powiedziała.
Powrót Polaków miał wpływ na obecną sytuację?
Czy tamta decyzja ma zatem związek z obecną sytuacją epidemiczną w Polsce, w tym z bardzo niepokojącą liczbą zgonów?
– Nie. Moim zdaniem nie można tego bezpośrednio łączyć. Natomiast tamta decyzja była absolutnie nieodpowiedzialna. Prędzej czy później wariant brytyjski i tak trafiłby do Polski, tak jak trafił do większości krajów europejskich. Decyzja o sprowadzeniu Polaków do kraju po prostu zwyczajnie to przyspieszyła – uważa dr hab. Tomasz Dzieciątkowski.
Wirusolog wyjaśnia, co w tym momencie mogło mieć bezpośredni wpływ na sytuację w kraju.
– Polacy nie wykazują się jakąkolwiek odpowiedzialnością społeczną. Wszystkie apele o przestrzeganie metod niefarmakologicznych, czyli o trzymanie dystansu, prawidłowe noszenie maseczek, rozbijają się o mur. Trochę wynika to też z braku spójnego przekazu ze strony rządowej przez ostatnie kilkanaście miesięcy – wskazuje.
Dr Dzieciątkowski wymienia dalsze przyczyny: – Bardzo prawdopodobne jest, że wzrost ilości zachorowań, a co za tym idzie w konsekwencji zgonów, wiąże się z powrotem dzieci do szkół. Dzieci rzadko będą chorowały na COVID-19, ale będą doskonałymi cichymi roznosicielami wirusa.
– Kolejna rzecz to zaniedbania i opóźnienia w programie szczepień. Część z tego oczywiście będzie można złożyć na karb opóźnień w dostawie szczepionki i rząd skrupulatnie będzie to robił. Ale bez względu na to, narodowy program szczepień to jest obecnie jeden wielki bałagan.
Jaka sytuacja w Wielkiej Brytanii
W grudniu wszyscy bali się Wielkiej Brytanii, ale dziś sytuacja tam zupełnie się odwróciła. To o Polsce mówią teraz w Europie jako o kraju bardzo wysokiego ryzyka. A o strategii Brytyjczyków – że przynosi efekty.
– Wystarczy popatrzeć na to, jaki jest odsetek osób wyszczepionych na 100 tys. mieszkańców. To, co podaje rząd w Polsce na temat podanych dawek szczepionki, nie ma specjalnego znaczenia. Znaczenie ma to, jaki jest odsetek zaszczepionej populacji. A z tym u nas jest dramat. Wystarczy też popatrzeć na Wielką Brytanię, jak wygląda kwestia śmiertelności i zgonów w grupie zwłaszcza powyżej 60. roku życia. A tamta grupa szczepiona była preparatem AstraZeneca – zauważa dr Dzieciątkowski.
Tą szczepionką zaszczepił się m.in. premier Boris Johnson.
Z ich lekcji zapewne Polska też mogłaby skorzystać.
– Powikłania się zdarzają, ale to ułamek całkowitej liczny szczepień. Uważam, że to dobra decyzja, że jeśli ktoś w Polsce nie chce się szczepić AstraZeneca spada na koniec kolejki. Poza tym, jeśli dziś jest u nas taka sytuacja jaka jest, to powinniśmy zapomnieć o poszczególnych grupach, tylko aktualnie szczepić wszystkich ludzi, którzy chcą. Po kolei – uważa wirusolog.
Wskazuje też na Izrael, który zdecydował się na szczepienie najmłodszej dopuszczalnej, grupy wiekowej, 16-19 lat, o czym w Polsce w ogóle się nie mówi.
– Argumentowano, że te osoby także mogą przenosić wirusa. Poza tym uznano: niech będą zaszczepieni, niech wrócą do szkół, niech normalnie się uczą i zdają matury – zauważa dr Dzieciątkowski.