
Profesor Jan Chmura z wrocławskiego AWF to ceniony w kraju fizjolog sportu. Człowiek, który pracował w kilku polskich klubach. W jednym z nich grał dużo wtedy młodszy Marek Saganowski. Profesor widział wyniki jego badań. Były w porządku. Co więcej, Marek wyróżniał się poszczególnymi parametrami wśród kolegów z drużyny. - Ale wie pan, swego czasu widziałem też wyniki Węgra Miklosa Fehera. Tego samego, który jakiś czas później zmarł na atak serca w czasie meczu Benfiki Lizbona - mówi Chmura w rozmowie z naTemat.
Pytam go, co mogło stać się z Saganowskim. Profesor zwraca uwagę na jedną, bardzo istotną rzecz. - Marek jest już po trzydziestce i w jego przypadku pewne zmiany w pracy serca mogą wynikać ze zmiany obciążeń na treningu. Ale powtarzam, niech pan wyraźnie zaznaczy, że mogą. To tylko taka hipoteza. Nie znam dokładnie tej sprawy, nie wiem, co dokładnie Markowi dolega. Poza tym, Legia ma znakomity sztab medyczny z doktorem Machowskim na czele i wątpię, by piłkarzy poddawano tam obciążeniom bez odpowiedniej kontroli - tłumaczy Chmura.
Wady serca to problem niełatwy, skomplikowany. Zdaniem profesora, im większa kontrola zawodnika, tym mniejsze ryzyko, prawdopodobieństwo, że do czegoś dojdzie. Ale tego ryzyka nie da się całkowicie wykluczyć. - Nie każdą wadę da się wykryć w badaniach. Niektóre mogą być na tyle ukryte, występować tak nagle, że ich zdiagnozowanie jest karkołomnym zadaniem. Poza tym tutaj dochodzą jeszcze inne elementy, inne przyczyny. Jak chociażby stresy codziennego życia. Przecież są też takie przypadki, że człowiek umiera w czasie snu - mówi prof. Chmura.
Drogi Łukaszu – jeśli to wszystko nieprawda, jeśli i my staliśmy się ofiarami czarnego PR-u, to super! Naprawdę. Jeśli miałeś jakieś problemy, ale już ich nie masz – wspaniale! Po prostu – jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, byś dalej grał w piłkę – bardzo się cieszymy. Jeśli jednak Bełchatów nie przeprowadził szczegółowych badań, a ty coś zataiłeś – to głupota. Teraz – kiedy to napisaliśmy – mamy pewność, że ktoś w Bełchatowie się sprawie przyjrzy. I bardzo będzie nam miło, jeśli mimo tego tekstu zobaczymy cię na boisku w następnej kolejce ekstraklasy. Będzie to oznaczało, że jesteś zdrowy, a że chorzy (na głowę) są ci, którzy utrudniają ci karierę.
Zapytałem o to u źródła. Co ciekawe, Bełchatów nie ma zatrudnionego na stałe lekarza. Janusz Bogdan z klubem współpracuje na umowę zlecenie. Poprosił o pytania mailem. Oto odpowiedź, jaką podesłał: "Trudno powiedzieć, skąd portal miał takie informacje, ale nie są one prawdziwe. Zawodnik przechodził niedawno badania, które nie wykazały wad. Problem swego czasu dotyczył innej dolegliwości, z jaką zawodnik zmagał się podczas gry we Wrocławiu, która została usunięta".
Zdaniem Chmury badania kardiologiczne w klubach piłkarskich powinny iść w dwóch kierunkach. Po pierwsze, każdy piłkarz raz na pół roku, przed rundą, powinien przechodzić okresowe badania ogólnolekarskie, obejmujące rzecz jasna analizę zapisu EKG. - Ale tego nie da się przenieść na podwórko praktycznie. Dlatego oprócz tego, gdy zwiększane są obciążenia i tym samym podnoszona jest jakość treningu, piłkarze powinni na bieżąco być poddawani kontroli kardiologicznej. Ta druga kontrola jest nawet dużo ważniejsza, bo ona daje dużo większą szansę wykrycia wady mięśnia sercowego.
Na boiskach ekstraklasy i pierwszej ligi nie doświadczyliśmy jeszcze śmierci na boisku. Gdy przeszukiwałem internet, trafiłem na dwa przypadki, dotyczące niższych lig. Marcin Baran, młody piłkarz, upadł w czasie gry treningowej na jednym z orlików. Kilka lat wcześniej zdiagnozowano u niego problemy z sercem i zabroniono gry w piłkę. Chłopak z początku posłuchał, potem było już ciężko, ciągnęło wilka do lasu. Wychodził pokopać, coraz intensywniej. Wyniki kolejnych badań nie potwierdzały wady serca. Aż nastąpiła tragedia.
W sobotę 24-letni Joshua Pepple, napastnik grającego w lidze okręgowej Pomorzanina Nowogard, zmarł na boisku. Przyczyna śmierci nie jest jeszcze znana, ale sytuacja bardzo przypominała głośne przypadki zasłabnięć piłkarzy z powodu wad serca, które czasem kończyły się śmiercią. Pepple tracił przytomność dwa razy. Za pierwszym skarżył się, że został uderzony łokciem, ale wrócił do meczu. Za drugim, mimo trwającej pół godziny reanimacji na boisku, w karetce i w szpitalu, nie udało się go uratować.
Krzysztof Gawara w niższych ligach pracował. Prowadził rezerwy Legii, a potem Huragan Wołomin. - Rzeczywiście, słyszałem o takich praktykach. Podobno w niektórych klubach zbiera się karty i potem lekarz automatycznie je podpisuje. Dla mnie to karygodne. Przecież w ten sposób ten człowiek bierze na siebie olbrzymią odpowiedzialność. Niech pan wyraźnie zaznaczy, że w klubach, gdzie pracowałem, nigdy tego nie praktykowano - mówi Gawara w rozmowie z naTemat.
Tak powiedział? No to cię oszukał
Piłkarzy Huraganu starał się monitorować stale. - W czasie okresu przygotowawczego regularnie badałem ich tętno i na podstawie tego dobierałem ćwiczenia. Kiedyś nie używało się sport testerów, teraz w niższych ligach robi to coraz więcej trenerów. Dobrze, że jest taki trend - kończy Gawara.